« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »

[Strona 206]

Szabat w naszym mieście

Moshe Belinsky

Przetłumaczone przez Marshall Grant i Roberta Paula Books

© Prawa autorskie Roberta Paula Books

Dedykowane pamięci:
Błogosławionej pamięci mojego ojca Mendel Wolf Belinskego;
Błogosławionej pamięci mojej matki, Hannah Sarah;
Błogosławionej pamięci mojej siostry Breyny;
Błogosławionej pamięci mojej siostry Baltzi;
Błogosławionej pamięci mojego brata Leibeal,

którzy zginęli w Holokauście, niech Bóg pomści ich dusze.

Generalnie Przedecz był miastem robotniczym, pełnym robotników i drobnych kupców, którzy każdego dnia w tygodniu ciężko pracowali, aby się utrzymać.

Kiedy nadeszło piątkowe popołudnie, dało się odczuć zmianę atmosfery. Zbliżała się królowa Sabatu.

Każda rodzina przygotowała własny chalot (chleb szabasowy) i przynosiła go do wypieczenia w piekarniach. Nawet rodziny, którym trudno było związać koniec z końcem i które jadły oszczędnie w ciągu tygodnia, starały się uszanować szabat i przygotowywać pokrzepiające potrawy, aby domownik był bardziej uduchowiony. Oczywiście były rodziny, które były zamożne i mogły sobie pozwolić na drogie duże ryby, i były rodziny, których ledwo było stać na tanie sardynki, ale ludzie mogli jeść ryby w szabat.

W piątek po południu kobieta prowadząca dom, z pomocą najstarszych córek, są nadal zajęci ostatnimi przygotowaniami. Mężczyźni idą do mykwy (rytualnej kąpieli) i zanurzają się.

Zbliżają się ostatnie godziny przed nadejściem szabatu. W większości żydowskich domów piecze się hamin (czulent). Nagle pojawia się pan Itche Kovalsky, miejski szamasz (strażnik) z drewnianym młotkiem w dłoni. Puka do drzwi, żeby pospieszyć gospodarzy do zakończenia przygotowań do szabatu.

Każdy, kto jeszcze nie skończył, drżał. Szybko! Nie daj Boże bezcześcić szabatu.

Szamasz woła w jidysz, Z-A-P-A-C-I-E Ś-W-I-E-C-E!!! Jego krzyki były tak głośne, że z pewnością były słyszalne w niebiosach i pokazały, jak społeczność przyjmuje szabat. Był to również znak, że wszystkie przygotowania dobiegły końca.

Zmieniło się oblicze miasta, wszędzie panowały spokój i cisza.

Kobieta z gospodarstwa domowego ubrana jest w szabasową sukienkę, z głową zakrytą chustką, podczas zapalania szabasowych świec i z oddaniem je błogosławiąc. Mężczyźni i dzieci wychodzą teraz, ubrani w szaty szabatowe, niektórzy do synagogi, beit midraszu lub do grupy modlitewnej na powitanie szabatu. Ulice znów ożyły, w ciszy i spokoju; a kiedy zapadła ciemność, w oknach widać było szabasowe świece. Och, te szabatowe świece, ile magii

[Strona 207]

i duszy one mają. Nasze zmarłe matki, zapalając te świece, wylały ocean łez. Modliły się o spokojny dom, godne życie i zdrowie dla całych rodzin.

Pewnego razu jeden z gości na nabożeństwach witających szabat wezwał jednego z uczestników, aby udał się do beit midraszu i szepnął komuś, że sąsiadujący fryzjer nadal pali światło w swoim salonie. Oznaczało to zbezczeszczenie sabatu i kilku obecnych natychmiast udało się do salonu, aby ukarać miejsce, w którym szabat nie był przestrzegany. Kiedy jednak przybyli, zobaczyli, że światła zostały zgaszone i wrócili, aby otrzymać szabat.

Po zakończeniu nabożeństw, Itche, Szamasz walił w podium i ogłaszał, na przykład, że eruv (rytualna klauzura stworzona w celu umożliwienia czynności, które są normalnie zabronione w szabat) została uznana za wadliwą i nie można było przenosić przedmiotów z jednej osoby na drugą (co jest zabronioną pracą) lub że w mieście byli goście, których należało przyjąć. Kiedy eruw został uznany za nieważny, dzieci były dość zajęte, ponieważ musiały przynieść tałes (szal modlitewny) lub modlitewnik do miejsca, w którym odbywały się modlitwy, wraz z chamin (czulentem - wolno gotowanym daniem szabasowym). Żaden gość nie został bez mieszkania na szabat. Po nabożeństwach ludzie wracali do domów. Po błogosławieństwie powitalnym na szabat odśpiewano modlitwę Szalom Alejchem (Pokój wam, Aniołowie Pokoju). Ci sami aniołowie towarzyszyli Żydom w drodze z synagogi do domu. Słychać było także modlitwy pochwalające żony. Na żonie i matce spoczywała duża odpowiedzialność za utrzymanie domu oraz wychowanie i edukację dzieci; „Kto może znaleźć wspaniałą żonę? Jej wartość znacznie przewyższa wartość klejnotów”.

Można poczuć atmosferę, która przesłaniała każdy żydowski dom. Stół nakryty jest białym obrusem pod palącymi się szabatowymi świecami. Pod specjalnym przykryciem znajdują się również dwa chaloty (chleb szabatowy), butelka wina i kubek kiduszowy, pamiątka po moim ojcu lub dziadku. Nastrój był uroczysty. Po kiduszu, przygotowanym przez głowę rodziny, wokół stołu panowała ciepła rodzinna atmosfera. Dla wielu mieszkańców miasta to pierwszy posiłek, jaki jedli z rodzinami przez cały tydzień. Wszyscy siedzą razem nucić tradycyjne piątkowe melodie.

Po posiłku i po birkat hamazon (błogosławieństwo po posiłku) spotyka się młodzież z różnych organizacji. Niektórzy udają się do Młodej Mizrachi, która była bardzo aktywna w tej grupie wiekowej, do Beitar, biblioteki żydowskiej oraz na wycieczki grupowe po mieście.

Budzimy się w szabatowy poranek, a nasz ojciec, tak jak robił to od lat, czyta oryginalną i przetłumaczoną część pism świętych, a następnie odpoczywa przy filiżance gorącej herbaty. Potem znowu głos Szamasza w jidysz „C-H-O-D-Ź-C-I-E- D-O S-Y-N-A-G-OG-I”. Mniejsze dzieci nie chciały niczego więcej, jak tylko trochę spać. Ale eruv został uznany za nieważny. Było to częste zdarzenie i musieli nieść swoje tałesy do beit midraszu. Byli też tacy, którzy wcześniej wstawali i studiowali: niektórzy studiowali Talmud, podczas gdy inni czytali rozdziały Ein Yaakov (zbiór pism świętych). W każdym razie dźwięk Tory można było usłyszeć przez większość godzin w ciągu dnia.

Aż do 1925 roku Gur Chasydzi odbywali modlitwy w wynajętym mieszkaniu znajdującym się za domem pana Yeshiahu Zilalinskiego, ale z powodu materialistycznych okoliczności musieli go zamknąć. Było wiele problemów w Bechukotai (według moich dekretów) i Ki Tavo (Powtórzonego Prawa 26: 1 - 29: 8), a czytający zawarte w nich napomnienia, honorowali jednego z ubogich wspólnoty, zapraszając go do wspięcia się do Tory, za co oferowana była opłata pieniężna. Jednak nikt się nie zgodził, więc osoba, która czytała, pobłogosławiła fragment i czytała po cichu. W 1928 roku czytającym Torę był pan Heskel Mordchai Lantzitzki. Kiedy ludzie gromadzili się na sesjach modlitewnych, a czytającego Torę Tory nigdzie nie było, i tak rozpoczynali poranne modlitwy. Mógł się spóźnić, ale zawsze przyjeżdżał przed przeczytaniem Tory. Pewnego razu nie było go nigdzie widać. Zaczęły się szerzyć pogłoski, że jest przetrzymywany przez synów

[Strona 208]

w jego domu, aby uniemożliwić mu udział w czynnościach, które uważali za zakazane. Po pewnym opóźnieniu w czytaniu Tory, znaleziono kogoś, kto był gotów podejść do Tory za uczciwą zapłatę. Poza tym gabaj synagogi, mój ojciec, Mendel Wolf Belinsky i Itche Weidan obiecali tej osobie wóz z drewnem do zimowego ogrzewania. Od tamtej pory Tora była z szacunkiem czytana przez Aarona Davida Yachimovtisha.

Czytanie Tory było często opóźniane z powodu rabina. Powszechnie wiadomo, że opóźnianie czytania Tory było ważnym i wyjątkowym sposobem rozwiązywania palących problemów społeczności. Kiedy rabin przybył do miejsca, w którym odbywały się nabożeństwa, czyli zwykle do synagogi, wiedzieliśmy, że będzie poruszona jakaś ważna sprawa. Po porannych nabożeństwach rabin stawał przed tłumem i poprosił obecnych o przebaczenie za zwłokę w czytaniu Tory. Tłumaczył, że brakuje pieniędzy w budżecie na edukację lub poruszał inną kwestię, np. potrzeb panny młodej, i prosił uczestników o pomoc w pokryciu tych kosztów.

A potem wstawał Netta Wasserzog, jak to często robił w takich sytuacjach i obiecał darowiznę, która pokryłaby deficyt budżetowy, a potem inni wierni przyłączali się i zobowiązywali się do pomocy, jak tylko potrafią. Następnie czytano Torę i kontynuowano nabożeństwo.

Zimą niewidomy dozorca miejskiego cmentarza Orbainsky, goj, któremu pozwolono pracować w szabat, chodził od domu do domu, aby zapalać grzejniki i ogrzewać domy. Na plecach miał worek na kromki chałki (chleba szabatowego), który otrzymał od Żydów za swoje wysiłki. Następnego dnia otrzyma gotówkę.

Popołudniami znowu zbierała się młodzież z różnych organizacji syjonistycznych. Starsi ludzie wykorzystali ten czas na szybką drzemkę i relaks. Drzemka sabatowa to radość szabatu.

Duża grupa przybyła na popołudniowe modlitwy. Osobą, która prowadziła nabożeństwa, był zwykle Michael Hersch Neimark, który miał wyjątkowy ton, kiedy intonował te modlitwy. Byli rzemieślnicy, którzy recytowali psalmy przed minchą, popołudniową modlitwą.

Trzeci szabasowy posiłek z rabinem stał się tradycją i uczestniczyli w nim wszyscy intelektualiści religijni miasta. Tam rabin recytował interpretacje Tory. Śpiew prowadzili koszerny rzeźnik i inspektor, Shmuel Yamnik i Eliahu Walter. Były wieczorne modlitwy i Hawdalah (zakończenie szabatu) i szabat się skończył. Życie znów stało się żywe, gdy społeczność wkroczyła w kolejny tydzień nowych zmartwień.

Po powrocie do domu z Beit Midraszu po wieczornych modlitwach, zastawaliśmy naszą matkę na progu, szepczącą modlitwę odmawianą w trakcie szabatu i przed odmawianymi modlitwami Havdalah (w jidysz).

Boże Abrahama, Izaaka i Jakuba, chroń swój umiłowany lud Izraela przed wszelką krzywdą, chroń go swoimi nagrodami, aby siedem dni przyszło do nas ze zdrowiem i szczęściem dla wszystkich dobrych rzeczy, dla bojących się Tory i Boga ludzi, dla dobrych uczynków, dla zbawienia i pocieszenia. Gdy nasz ukochany święty szabat odchodzi, niech nadejdzie tydzień z powodzeniem, błogosławieństwami i wszystkimi dobrymi zwyczajami. Amen.


[Strona 209]

Rozprawa na ulicy Synagogi

Autor: Yitzkhak Ben Shalom

Tłumaczenie z jidysz na język angielski: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Od czasu do czasu idę przez miasto, w którym się urodziłem. Opowiem wam o jednym z moich spacerów.

Rozprawa na ulicy Synagogi.

To wydarzyło się już dawno, ale mogło wydarzyć sie równie dobrze wczoraj. Nie mogę dokładnie określić kiedy. To mogło wydarzać się każdego dnia.

To mogło również dziać się jedynie w mojej wyobraźni. Wspomnienia wirują w mojej głowie i jak bardzo bym się nie starał, nie mogę chyba uwolnić się od nich.

Szara ciemność nastała w mieście, a zarazem wszystko zamarło. Było to tak niezwykłe, że aż dzwoniło mi w uszach. Nie słyszeliśmy niczego: ani cichych rozmów drzew, ani łagodnej pieśni pszenicy i innych roślin. Słowik nie śpiewał, mimo że był to jego czas na śpiew. Nie było żadnego śladu życia, ale od czasu do czasu ostry gwizd nietoperza przecinał lekkie powietrze. Miasto spokojnie śpi. Stare drewniane domy stoją w milczeniu. Miasto śpi, a niebawem, jeśli

 

“Ulica Synagogi”
Simcha Nojmark (Simkha Noymark) stoi na rogu ulicy podczas swojej wizyty w Przedczu, 1965

[Strona 210]

nadstawisz uszu, usłyszysz oddechy śpiących Żydów, strudzonych po długim dniu ciężkiej pracy. Podchodzę do małych domków. Idę ulicami i patrzę do środka domów. Żaluzje są połamane, nie ma okien, które zostały wyjęte. Nie ma drzwi. Wszystko wewnątrz jest albo uszkodzone albo ukradzione, podłogi i sufity są porozrywane. Nawet piec zimowy i kuchnia są zniszczone, a pierze z rozprutych poduszek i kołder jest wszędzie rozsypane. Strach wygląda z każdego kąta, bez twarzy ani kształtu, są tylko oczy różnych kolorów i w różnym wieku, zastygłe w cierpieniu i wyschnięte, patrzące na ciebie i wołające bezgłośnie, bez słów, mówią, krzyczą, one, oni – oni.

Przez chwilę bądźmy cicho. Z daleka słyszymy czyjeś kroki, brzmią jak jakiś rodzaj piosenki. Mężczyzna idzie srodkiem ulicy, w znoszonych butach, i mówi coś, nie, on raczej śpiewa, tak, on woła.

To był Icek (Icek) Szames (asystent rabina). Icek idzie środkiem ulicy, bo chodniki są wybrukowane płytami nagrobnymi. Icek idzie lekkim krokiem, wydaje się, że unosi się nisko w powietrzu nad ziemią, i śpiewa. Icek mówi tak jakby śpiewał swoim lekkim, trochę zachrypniętym głosem. Śpiewa hymn partyzantów „Nigdy nie mów, że to twa ostatnia droga”.

Pieśń Icka odbija sie echem, a do jej taktu ludzie zaczynają się pojawiać na ulicy. Całe rodziny bujają się w powietrzu, a także pojedynczy ludzie ze wszystkich ulic, z ulicy Niemieckiej, z ulicy Kościelnej, z ulicy Chacz (Khatch), z rynku i ze starego rynku, setki, tysiące, idą zewsząd. Teraz są ich miliony i wszyscy idą w kierunku ulicy Synagogi. Ludzie, mężczyźni i kobiety. Starzy i młodzi, a także młode matki z małymi dziećmi w ramionach, cicho wypełniają ulicę na jej całą szerokość koło miejsca, gdzie kiedyś stała synagoga. Wszyscy patrzą i czekają na kogoś.

Nadchodzi niewidoma kobieta Pessi, prowadzi ją niewidoma Tzeria.

Tak, tak, wiem. Chcę tylko powiedzieć, że musi być rozprawa sądowa, dotycząca przyczyny nienawiści do naszego narodu, to jest to, o czym chcę wszystkim przypomnieć, powiedziała niewidoma Pessi.

Stoi dużo ludzi, sześć milionów ludzi, zniszczonych, z rozłupanymi czaszkami i wyrwanymi klatkami piersiowymi, bez rąk i nóg, z przyciśniętymi głowami. Wszyscy ci ludzie mają spalone ciała. Nikt tu nie tańczy. Nikt tu nie śpiewa. Stoją zatopieni w myślach i uparcie, cicho wołają: nie zapomnijcie nas.

[Strona 211]

Dźwięczy martwa pieśń nadziei “Nigdy nie mów, że to twa ostatnia droga”.

Trzy osoby w średnim wieku pojawiają się z granatami w rękach. Zdaje się, że zginęli w bitwie; oni są przywódcami w bitwie. Między nimi jest starszy Żyd zaabsorbowany swoim zadaniem. Trzyma ręce na swoich ramionach, a jego usta poruszają się jakby coś mówił.

Icek Szames nagle zaczyna uderzać w podium i mówi: Żydzi, bądźcie cicho. Rozprawa zaraz się zacznie.

A wtedy:

Żyd, który stoi na środku, podnosi swą wyprostowaną prawą rękę i zaczyna mówić tymi słowami: Wybrano mnie na głównego sędziego. Wierzę, że jesteśmy wszyscy sędziami, głównymi sędziami. Wszyscy mnie tu znają. Ciężko pracowałem całe życie, jak większość Żydów, harowałem na kawałek chleba, na odrobinę pożywienia. Mieszkałem na ulicy przy starym rynku. Przez całe moje życie spełniałem dobre uczynki, tak jak wszyscy inni Żydzi. Przez całe życie byłem sędzią i mediatorem dla potrzebujących sprawiedliwości. Nazywam się Michał Hersz Nojmark (Mikhl Hersh Noymark). Kiedy ci dziwni mordercy przybyli do naszego miasta na Jom Kipur, kazali mi stać na środku rynku i drwili ze mnie, bo chcieli poniżyć cały naród żydowski.

Patrząc na dom folksdojcza, gdzie zgromadziła się mała grupka przywódców Judenratu, mężczyzna zwrócił się do nich i powiedział: nie stójcie z dala od wszystkich. Nie będziemy się z wami sądzić z powodu problemów, które stworzyliście przez swoją słabość i przekonanie, że zadanie bólu braciom ochroni wasze małe życia. Nie, nie, nie pozwiemy was na rozprawę sądową. Nie skrzywdzimy was nawet, jest nam tylko was szkoda.

Następnie zwrócił się do wszystkich zgromadzonych i mówił dalej: próbowali unicestwić naród żydowski i spalić żydowskie serca. Ale w miarę tego, jak palili ciała, serca stawały się silniejsze. Możemy mieć rozprawę sądową i wydać wyrok, ale kogo oskarżymy? Tutaj musimy sądzić cały naród, bo przez całą swoją współczesną historię, naród ten nieustannie przysparza problemów ludzkości i kulturze. Ale jak możemy procesować się z narodem, kiedy cały świat milczał? Milcząc, stali się winnymi wspóludziału w zbrodni.

Czy możemy sądzić się z całym światem?

[Strona 212]

Zbyt często, kiedy czasy są trudne, wini się za to Żydów?!

Zbyt często winę się przypisuje ludziom fizycznie słabszym! Mężczyzna podniósł swoją prawą rękę i mówił dalej:

Niech żydowska krew stanie się plamą winy i wstydu dla wszystkich, którzy, w sposób aktywny jak i pasywny, mordowali ludzi. Niech wieczny ogień wszystkich spalonych synagog spali sumienia tych wszystkich, którzy wzięli w tym udział!

Niech nieistniejący popiół naszych spalonych ciał wzniesie się w postaci silnego, wolnego narodu w wolnym żydowskim państwie, niech będzie znakiem tego, że „siła Izraela nie będzie fałszywa”.

Wschodzi słońce, a płonąca krew oświetla nasze cmentarze w miastach i miasteczkach, gdzie Żydzi żyli i budowali.

Znieruchomienie, śmiertelna bladość na zwyciężonych ziemiach.


[Strona 213]

Moje miasto Przedecz

Autor: Manik Reuven

Tłumaczenie: Janie Respitz

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

 

Ulica w mieście Przedecz
Zdjęcie: Simcha Najmark (Simkha Naymark), 1965 r.

 

Znałem moje miasto
Powiązane razem tysiącami nici
Znałem ojców, matki, dzieci
Aż do dnia kiedy zniknęli.

Znałem szczerych Żydów
Uczciwych, ciężko pracujących, trudzących się w znoju dla kawałka chleba,
Żyli w biedzie, ale byli całkiem szczęśliwi
I nieustannie pletli żydowski złoty łańcuch.

[Strona 214]

Znałem małe domki
Obejmujące się jakby tańczyły razem
Prostych Żydów z ich małych domów modlitwy
Patrzących ze wzruszeniem na święta.

I czyste wysprzątane małe domy
Z białym piaskiem przykrywającym podłogi
I mosiężne świeczniki z szabasowymi świecami
Które nasze matki błogosławiły w ciszy łzami.

Znałem moje miasto
Z jego kwitnącą młodzieżą i wysoką kulturą
Z radosną energią, by żyć i tworzyć
Z duszami czystymi i niewinnymi jak natura.

Znałem moje miasto
W czasach nienawiści i wrogości
Z bojkotów, pikietujących, z kradzionych środków do życia
Z antysemickich plakatów i napaści na ulicach.

Znałem moje miasto
W latach łez, krwi i ubóstwa
Kiedy naziści kradli i mordowali
I ścigali starych i młodych aż do ich śmierci.

Znałem moje miasto
Kiedy krwawiło z otwartych ran
Kiedy nasi najdrożsi i najbliżsi nawoływali do zemsty
A morderstwo było popełnione w dzień kiedy zniknęli.

[Strona 215]

Znałem moje miasto
Małe, pobożne, spokojne i dostatnie
Z naszych nabliższych i najdroższych zostało tylko trochę popiołu
Po eksterminacji w przepaści nienawiści.

Znałem małe żydowskie dzieci
Ich głosy brzmiały jak srebrne dzwoneczki
Je też brutalnie zabili
W ognistych językach krematoriów.

Niech moja smutna pieśń będzie pomnikiem
Wzniesionym na popiołach niewinnych ofiar
I przypomnieniem zdeprawowanego świata
Który zabił kobiety i dzieci bez żalu.

Musimy zbudować nowe życie na naszej własnej ziemi
Miejsce, które ochroni Żydów przed nienawiścią
Gdzie nigdy już nie będzie bezsensownych ofiar
Gdzie pomścimy niewinną przelaną krew.

Niech krew naszych ukochanych męczenników
Nie będzie nigdy zapomniana
A ich ostatni okrzyk – Słuchaj Izraelu!
Będzie słyszany przez wieczność.


[Strona 216]

Pomnik

Autor: Y.L.L

Tłumaczenie: Janie Respitz

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Chcę wierzyć, że twój palec wskazujący prawej ręki nie poruszał się z sarkazmem, gdy szydziłeś z uwięzionych kobiet. Chcę wierzyć, że twoje dzieci ryzykowały życiem, gdy próbowały rzucić im kawałek chleba. Chcę wierzyć, że miało miejsce wiele dobrych uczynków. Jeśli nie, dlaczego postawiliście tu ten pomnik? W rocznicę ich śmierci, z pewnością przynosisz kwiaty i wieńce, tak jak to zrobiłeś za pierwszym razem… wtedy zrobiłeś to pięknie. Płyta marmurowa z napisem. To jest grób 67 obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. I ufundowana z pieniędzy zebranych przez rolników, miło, bardzo miło.

Po drugiej stronie kamiennej płyty leżą kościotrupy brutalnie zamordowanych obywateli polskich pochodzenia żydowskiego

Skąd znasz ważnego mieszkańca ze wsi Janikowo koło Inowrocławia („Inavratslov” w jidysz)? Ha, skąd? Kościotrupy są bezimienne. Jest tylko mała dziurka w dolnej części ich głów, bez dokumentów, bez imion i nazwisk, bez winy. Mogło tak się zdarzyć, że między nimi był obywatel bogatej Ameryki, ktoś z wielkiej Rosji, zimnej Finlandii, z prowincji i z małego miasta Przedecz.

Tak, na pewno. To jest grób moich i twoich sióstr, matek. Do dzisiaj gdzieś istnieje mężczyzna lub kobieta, którzy szukają swojej matki. On zapala świecę w wyznaczony dzień roku i, wpatrując się w poświatę tego małego, krwawego płomienia, pyta: matko, gdzie jesteś? Gdzie są twoje szczątki doczesne?

Powinieneś napisać na zimnym następujące słowa:

To jest grób zamordowanego sumienia świata. Później, po kilku latach, kamień będzie w stanie opowiedzieć historię.

 

Przetłumaczone z języka polskiego: „Tutaj leży 67 obywateli polskich żydowskiego pochodzenia, męczenników, zamordowanych w latach 1939-1945 przez niemieckich katów”.

[Strona 218]

Młodzi Mizrachi i Haszomer Hadati

Autor: Moshe Bilewski

Tłumaczenie: Jerrold Landau

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Niech poniższe wersy będą częścią pomnika, który wznosimy w formie Księgi Pamięci (Yizkor) upamiętniającej Żydów z miasta Przedecz, którzy zginęli w Holokauście.

Chciałbym zacząć od wspomnień z czasów, które nastąpiły po przybyciu Rabbiego Zemelmana do naszego miasta w 1923 roku.

Jego pierwszym czynem, natychmiast po przyjeździe, było ufundowanie nowoczesnego chederu, gdzie uczyli nauczyciele, posiadający ogromną wiedzę na temat Tory, w tym dwaj nauczyciele spoza naszego miasta, którzy odnieśli sukces i zebrali dużą część miejscowej młodzieży w murach szkoły.

 

Pierwszy rząd od gówy od prawej strony: Icek Danielski (Itshe Danilski), Benjamin Zychliński (Binyamin Zichlinski), Szmul Zieliński (Shmuel Zielinski), Jakub Pradanski (Yaakov Pradanski)
Drugi rząd od góry: Nota Grinblat, Lejbusz Asz (Leibush Asch), Mojsze Cząstkowski (Moshe Czanskowski), Hela Jakubowicz, Michał Hersz Goldman (Michael Hersh Goldman), Hersz Zingerman (Hersh Zingerman), Zalman Danielski (Zalman Danilski), Hersz Topolski (Hersh Topolski), Jakub Żychlinski (Yaakov Zichlinski), Sala Izbicka, Towa Danielska (Tova Danilska)
Siedzą: Jetka Danielska (Yetka Danilska), Miriam Rabska (Miriam Rabski), … Rumek, Mala Orbska (Mala Orbski), Jicchak Lejbisz Offenbach (Yitzchak Leibish Offenbach), Liba i Mojsze Bilscy (Liba & Moshe Bilski), Beila Ekert, Mala Frenkel, Mania Rauch, Rana Fiszer
Siedzą w pierwszym rzędzie: Heniek Rauch, Dawid Zieliński (David Zielinski), Szmul Lejb Ofas (Shmuel Leib Ofas)

 

Szczególnie Reb Mordechai Jehoszua Perla (Reb Mordechai Yehoshua Perla) wyróżniał się wśród lokalnych nauczycieli. Pochodził z naszego miasta, był świetnym badaczem, zawsze wyglądał nader elegancko – naukowiec bez jednej plamki na ubraniu. Miał licencję nauczyciela, ale nie miał ordynacji rabinicznej. Wśród przedmiotów, które wykładał był Talmud

[Strona 219]

i Yoreh Deah.[1] Zajęcia z nim były przyjemnością dla studentów. Był tak szczególnie uwielbiany, bo robił dużo więcej niż inni nauczyciele, a także uczył nas Nach[2], co było uważane za herezję przez innych nauczycieli.[3] Ogólnie trzeba powiedzieć, że cała nasza edukacja stała na bardzo wysokim poziomie. Było zaszczytem dla nas słyszeć Torę z ust Reba Mordechaja Jehoszuy Perla (Reb Mordechai Yehoshua Perla), a jego imię znali wszyscy w okolicy, nawet jeśli nie poznali go osobiście. Nosił się bardzo czysto i schludnie. Wszyscy zwracali na niego uwagę, kiedy szedł ulicą. Ludzie patrzyli na niego z podziwem i szacunkiem. Jego czyste ubranie zawsze dodawało mu szyku i wytwarzało wokół niego aurę rozsądku i niezwykłej finezyjności. Wszyscy mieszkańcy naszego miasta rozpoznawali i poważali go za to, że potrafił osiągnąć swój cel analizowania Tory z uczniami. Jego słuchacze szanowali go i za osobowość, i za metody nauczania, w których wykorzystywał piękne melodie. Było zaszczytem znaleźć się wśród jego uczniów. Jego brat Reb Hersz Lipman Perla (Reb Hersh Lipman Perla) też nas uczył. Z bólem muszę odnotować, że obaj bracia zginęli w Holokauście razem ze swoimi żonami i wszystkimi dziećmi. Nich Bóg pomści ich krew.

W tamtym czasie było wielu chłopaków w okolicy, którzy przychodzili uczyć się z nami. Wszyscy oni dostawali posiłki w systemie Esn Teg (dzienna rotacja posiłków), co oznaczało, że duża część gospodarstw domowych zapraszała tych chłopców, by stołowali się u nich jeden dzień w tygodniu. W taki sposób uczniom zapewniano wikt. Ci chłopcy służyli też jako przykład dla miejscowych chłopców i byli ich rzecznikami. Istniały specjalne zajęcia dla najlepszych studentów, prowadzone przez Rabbiego Zemelmana, świętej pamięci, które odbywały się Beis Midrasz (Beis Midrash) codziennie od godziny 11 do godziny 14. Nie było egzaminów, ale wszysycy uczniowie byli obecni na trzeciej wieczerzy szabatowej (Shalosh Seudos) u rabina i wtedy mieli egzamin ustny, bo przepytywał ich rabin i uczeni z miasta.

Tak naprawdę ten egzamin był też dla zadających pytania, bo oni również chcieli potwierdzić swoją wiedzę.

Przygotowania do tego testu odbywały się w czwartek wieczorem. Uczniowie nie spali całą noc i przygotowywali się do egzaminu w budynku Beis Midrasz (Beis Midrash). Na egzaminie nie dawano ocen.

W tym czasie wkładaliśmy dużo wysiłku w powiększanie zbiorów biblioteki Beis Midrasz (Beis Midrash). Korzystaliśmy z tej biblioteki, by przygotować się do zajęć. Praca włożona w powiększanie biblioteki nazywała się Tikkun Sfarim.

W każdy piątek dwaj chłopcy z naszej grupy, w wieku 13-14 lat, szli po domach naszego miasta, aby zbierać datki na Tikkun Sfarim. Autor tego tekstu i mój przyjaciel Jehoszua Jamnik (Yehoshua Jamnik), który teraz mieszka w Hajfie, nadzorowali ten projekt. Nas nadzorował Icek Żółty (der Geler Itshe). O datki prosiliśmy wszystkich mieszkańców miasta. Niektórzy dawali więcej, a inni mniej. Datki były rzędu 5, 10 albo 15 groszy. Co tydzień wkładaliśmy uzbierane pieniądze do drewnianego pudełka, które trzymał w swoim domu Reb Icek Wajden (Reb Itshe Wajden) czyli Żółty Icek (der Geler Itshe). Klucze do tego pudełka miał tylko on. Kupowaliśmy książki do księgozbioru według potrzeb, a zniszczone książki były naprawiane.

Pewnego dnia, kiedy przyszliśmy do Beis Midrasz (Beis Midrash) na modlitwy Mincha i Maariv, jeden z uczestników modlitw, były administrator wspólnoty, podszedł do mnie. Pełnił on też funkcję gabbai szkoły Beis Midrasz (Beis Midrash) przez wiele lat. Poprosił mnie i mojego przyjaciela Jehoszuę Jamnika (Yehoshua Jamnik), abyśmy po zakończeniu modlitw przyszli do niego do domu z wizytą, bo chciałby odbyć z nami poważną rozmowę.

Nie wiedzieliśmy, co nas czeka w czasie tej rozmowy. Poszliśmy do tego człowieka do domu i usiedliśmy przy stole, gdzie on już siedział na miejscu pana domu.

Nasz gospodarz, który siedział u głowy stołu, nagle wstał bez jednego słowa i zaczął chodzić w tę i z powrotem po pokoju. Spojrzeliśmy na siebie i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że coś go niepokoi i że trudno mu znaleźć odpowiednie słowa do wyrażenia swojego niepokoju.

Cicho siedzieliśmy. Milczeliśmy i czekaliśmy na to, co miało się wydarzyć.

[Strona 220]

W końcu, po długich minutach, nasz gospodarz podszedł do regału na książki, który był ozdobą pokoju, wziął przepięknie oprawioną księgę Gemara i przyniósł ją do stołu, gdzie siedzieliśmy.

Położył księgę Gemara na stole, usiadł, otworzył książkę i westchnął. Zaczął rozmowę z nami cichym, opanowanym głosem. Czuliśmy, że łzy ściskają mu gardło. Powiedział: “Jestem zmuszony do sprzedaży moich książek, aby zapewnić byt mojej rodzinie, bo wszystko co mi zostało to bochenek chleba. Dostałem tę księgę od mojego teścia jako prezent ślubny, tak jak to było w zwyczaju w dawniejszych czasach. Jestem zmuszony do rozstania się z tymi książkami, ale w żadnym wypadku nie chcę być od nich z dala. Dlatego też, jeśli macie możliwość zakupienia ich do biblioteki szkoły Beis Midrasz (Beis Midrash), jestem gotów sprzedać je poniżej wartości, jaką mają. W taki sposób osiągnę dwa cele: sumę pieniędzy, by utrzymać moją rodzinę i, z pomocą boską, będę mógł czytać te księgi w murach szkoły, w czasie, kiedy nie będę nikomu przeszkadzał. Ale poproszę was o jedną rzecz: inni ludzie w nie powinni się dowiedzieć, że jestem w tak opłakanym stanie”.

Wyszliśmy z jego domu w milczeniu; obiecaliśmy mu, że damy mu odpowiedź w ciągu kilku dni. Zaczęliśmy iść w kierunku domu rabina. Powiedzieliśmy mu, co usłyszeliśmy. Z początku rabin był bardzo zdziwiony. Niemniej jednak w końcu nam powiedział, że jeśli sytuacja właściciela książek stała się już tak zła, że musi sprzedawać książki w celu utrzymania swojej rodziny, powinniśmy dołożyć wszelkich starań, aby kupić te książki dla Beis Midrasz (Beis Midrash), a Bóg nam dopomoże. Rabin otworzył portfel, wyjął pięć złotych i rzekł: to jest mój wkład.

Umówiliśmy się ze sprzedającym książki na cenę dwustu złotych, a także, że zaczekamy z transakcją aż my uzbieramy pieniądze na kupno. Mój ojciec Reb Mendel Wolf Bilewski, świętej pamięci, który pełnił funkcję gabbai szkoły Beis Midrasz (Beis Midrash), oraz Icek Wajden (Itshe Waiden), świętej pamięci, zgodzili się odnowić regał na książki z funduszy szkoły.

Zebraliśmy potrzebną sumę pieniędzy i transakcja się odbyła. Sprzedający pożegnał się ze swoimi książkami, mając łzy w oczach. W rękach przenieśliśmy te książki, wśród których był cały Babiloński Talmud w pięknej skórzanej oprawie, do szkoły Beis Midrasz (Beis Midrash). Czuło się dumę i zadowolenie wszystkich Żydów w naszym mieście, którzy współuczestniczyli w tym przedsięwzięciu i czuli się partnerami w wielkiej sprawie. Jednak na naszą radość kładł się cień smutku, bo jeden z bardzo poważanych ludzi w naszym mieście był w takim położeniu, że musiał sprzedać książki, by zapewnić utrzymanie swojej rodzinie.

Podczas modlitwy Szacharit (Shacharit) następnego dnia rano, rabin zawołał mnie i mojego przyjaciela Jehoszuę (Yehoshua), abyśmy podeszli do rogu szkoły i powiedział: „Powinniście wiedzieć, że prawie całą noc myślałem o tym, że jedna z naszych rodzin w mieście znalazła się w tak złej sytuacji”;.

Teraz mogę oświadczyć, że te książki należały do Reba Hersza Pradanskiego (Reb Hersh Pradanski). Żaden członek jego rodziny nie przeżył Holokaustu.

Pewnego dnia, kiedy przyszliśmy do szkoły o poranku, zobaczyliśmy, że na drzwiach regału na książki są wyryte słowa Gemary „Don minia veika beatra”: ucz się z książek i odkładaj je na miejsce. To była praca naszego przyjaciela Ruevena Jamnika (Reuven Jamnik).

Muszę tu odnotować, że Reb Hersz Pradanski (Reb Hersh Pradanski) był jednym z wielkich uczonych w naszym mieście. Labirynty Talmudu i przepisy Halachy były dla niego przejrzyste; cale swe życie Reb Pradanski chodził używając ich jako światła przewodniego. Niestety, uczeni naszego miasta nie rozumieli wymagań tamtych czasów, jak i pragnienia młodzieży, by uwolnić się z okowów wygnania.

W tamtym okresie byliśmy odcięci od wszystkich marności tego świata. Nie wolno nam nawet było czytać gazet, bo mogły wpłynąć na nasz sposób myślenia. Byliśmy zmuszeni czytać gazety ukradkiem, chowając je w tomach Gemary lub Yoreh Deah. Kiedy rabin wyszedł z pokoju na kilka minut, kładliśmy gazetę na stole i jeden z nas czytał wiadomości albo artykuł na głos.

Przypisy tłumacza na język angielski :

  1. Jedna z czterech części Kodeksu Prawa Żydowskiego. Wróć
  2. Prorocy i Ketuvim (Pisma lub Hagiografie), które są częściami Biblii, nie są zwykle wykładane w tradycyjnym chederze. Jest tego wiele powodów, z których najważniejszy jest ten, że studiowanie tych części Biblii było podkreślane przez sekularystów, a więc tradycjonaliści chcieli się od tych tekstów zdystansować. Innym powodem pomijania tych części Biblii jest to, że wiele wersetów z tych ksiąg odnosi się do Talmudu i dlatego też powinny być analizowane w kontekście dyskusji talmudycznych. Trzeba nadmienić, że dziś, w bardziej nowoczesnych kręgach ortodoksyjnych, czytanie ksiąg biblijnych jest bardzo popularne. Wróć
  3. Opinia ta jest przesadzona. Księgi biblijne nie są uznawane za herezję, chociaż formalne wykładanie ich nie było dobrze widziane w tradycyjnych chederach. Wróć


[Strona 222]

Powstanie Tzeirey Mizrachi
(Młodych Mizrachi)

Przetłumaczone przez Marshalla Granta

© Prawa autorskie Roberta Paula Books

W tamtych czasach, w 1929 roku, zaczęły docierać do nas wieści o krwawych zamieszkach, które miały miejsce w Palestynie, głównie o masakrze w Hebronie, i czuliśmy, że całym sercem jesteśmy z tymi, którzy walczyli z Arabami. Nie mogliśmy publicznie wyrazić tych uczuć, ponieważ ujawniłoby to wyrwę w ścianie naszych studiów żydowskich. Studia nad Torą były kontynuowane z jednej strony, ale z drugiej strony gazety Haynt znajdowały się między stronami Gemary. To nasz przyjaciel Ze'ev Rusk przynosił nam gazetę, którą udało mu się wyrwać od swojego wuja Netty Wasertzoga. Mimo, że docierała z dziennym opóźnieniem, nadal mogliśmy śledzić wydarzenia rozgrywające się w Izraelu.

Wtedy wpadliśmy na pomysł, że razem z naszymi studiami poświęcimy się pracy dla mieszkańców Palestyny. Jednak instytucje Agudat Yisrael, organizacji, z którą dorastaliśmy, nie zapewniły nam, młodszemu pokoleniu, tego, czego chcieliśmy w wystarczającym stopniu. Musieliśmy zapuścić się w „nieznane”, czyli Ruch Religijno-Syjonistyczny.

Następnie odwiedził nasze miasto rabin Katriel Fischel Tkorsh z Włocławka. Obecnie mieszkał w Izraelu i służył w rabinacie w Tel Awiwie. Jego przemówienie w domu pana Leibisha, wieloletniego biznesmena z Mizrachi, podekscytowało nas i poczuliśmy, że jest to droga, którą musimy podążać. Powstał Ruch Tzerei Mizrachi (Młody Mizrachi). Później Shomer Hadati (Straż Religijna), składająca się z młodszych chłopców i dziewcząt. Chociaż rabin Zemelman był rozgniewany naszą decyzją, pocieszył go fakt, że pozostaliśmy w ruchu religijno-syjonistycznym.

Naszymi pierwszymi krokami była dystrybucja broszur ruchu syjonistycznego i zbieranie pieniędzy dla JNF (Żydowski Fundusz Narodowy). Pamiętajmy, że w tamtym czasie istniało porozumienie między ruchem Mizrachi a kierownictwem JNF, że wszystkie pieniądze zebrane przez organizacje Mizrachi zostaną przeznaczone wyłącznie na wykup ziemi pod osady religijne.

JNF polecił nam zebrać 400 zł, które trzeba było zebrać w tym roku, z dumą stwierdzam, że przekroczyliśmy tę kwotę od pierwszego roku naszej działalności. Niebieskie pudełko znajdowało się w prawie każdym żydowskim domu w naszym mieście i prawie każdy wezwany do Tory wiedział, że musi przekazać datek na JNF. Duża część wpływów pochodziła ze sprzedaży kalendarza JNF i dostaw na Purim. W przeddzień Jom Kippur, podczas popołudniowych modlitw, kiedy prawie każdy dom żydowski przygotowywał się do Dnia Sądu Ostatecznego, wraz ze wszystkimi innymi skarbonkami ustawiliśmy w sali modlitewnej skarbonkę z napisem „Odkup Izraela”. W końcu została wypełniona dziesiątkami złotych i pochodziła od wszystkich, z wszystkich środowisk żydowskich.

Kiedy przyszedł Simchat Tora, panowała szczególna atmosfera i każdy mężczyzna od trzynastego roku życia był przywoływany do Tory. Przesłanie było takie, że darowizny na tę ważną sprawę nie powinny być tymi kilkoma groszami, jakie daje się z kieszeni na jakąś wspólną sprawę, ale znacznie więcej. Był to wkład w odkupienie Ziemi Świętej w celu dalszego ugruntowania tam żydowskiej obecności. A jeśli Bóg pozwoli, może on lub któryś z członków jego rodziny będzie jednym z tych, którzy skorzystają na tych wysiłkach.

Przesłanie dotarło do wszystkich żydowskich domostw w naszym mieście i prawie każdy, kto został przywołany do Tory w święto Simhat Tora, ofiarował środki JNF i wysiłki na rzecz odkupienia ziemi w Palestynie. Uznano to za ogromne osiągnięcie dla całkiem nowego ruchu Young Mizrachi. Ogromny wkład wielu dorosłych, sympatyków ruchu, należy pozytywnie ocenić,

[Strona 223]

oprócz szerokiej pomocy synagogi i ośrodka studiów.

Chodząc po mieście, aby zbierać datki dla JNF, nie pominęliśmy domu rabina, który uczył nas w przeszłości (i powiedział kiedyś, że „wyjechaliśmy do złej kultury”). Rabin przywitał nas serdecznie, ale wyjaśnił, że z oczywistych powodów nie może osobiście przekazać darowizny na ten cel. Skierował nas jednak do swojej żony, która przekazała hojną darowiznę.

Wśród nas byli przedstawiciele JNF - Itzhak Leibish Ofenbach, Ze'ev Rusk i sekretarz Moshe Tshanskavesky. Zimą 1932 roku Moshe Tshanskavesky i jego współpracownicy zostali wyróżnieni przez centralę JNF za osiągnięcia na rzecz JNF. Odnotowuję pomoc niektórych dorosłych, którzy byli członkami innych ruchów syjonistycznych i byli po naszej stronie, aby osiągnąć ten szczytny cel.

Latem 1931 r. odbyło się publiczne spotkanie poparcia dla JNF, na którym zabrał głos przedstawiciel JNF p. Bernstein z Warszawy. Opisał sytuację w Palestynie po zamieszkach i potrzebę wzmożenia wysiłków w celu odkupienia ziem tego kraju. Dla podkreślenia dodał: „Rachela nie dała się pocieszyć i opłakiwała swoje dzieci, które odeszły”; a potem: „Rachela, nasza matka, opłakiwała na grobie swoje dzieci z diaspory”. Aby umożliwić większej liczbie Żydów powrót do Ziemi Izraela, pierwsze potrzebne było odkupienie tamtejszej ziemi i odkupienie jej za pieniądze od ludzi dla ludzi. Zwiększyły się składki na JNF.

Chciałbym szczególnie zwrócić uwagę na lekcje hebrajskiego, których udzielał nam I. L. Ofenbach w naszej auli. Lekcje odbywały się trzy razy w tygodniu, w których uczestniczyli prawie wszyscy młodzi chłopcy i dziewczęta.

W szabatowe popołudnie zbieraliśmy się, aby pogłębiać naszą znajomość hebrajskiego, podczas której szczegółowo analizowaliśmy wydarzenia, które miały miejsce w Palestynie w poprzednim tygodniu.

Niemal natychmiast po założeniu ruchu stwierdziliśmy, że czeka nas jeszcze duża ilość pracy organizacyjnej, a stosunkowo wysokie koszty przerosły nasze możliwości. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak szukać alternatywnych źródeł dochodu. Zaczęliśmy od kolportażu w mieście gazet: Yidishe Tagblat, Haynt, Letste Nayes i innych gazet pisanych w języku polskim. Dochody zostały przeznaczone na finansowanie szerokiej działalności oddziału. Kolejną zaletą takiego postępowania było to, że wiele rodzin, które od lat nie miały w domu gazety i były odłączone od bieżących wydarzeń na świecie, zostało ponownie połączonych. Wiedzieli, że mogą dziś kupić gazetę, nie zobowiązując się do zakupu jutro. Kupili gazetę, dzięki czemu w dziesiątkach gospodarstw domowych odbywały się spotkania, na których członkowie rodziny czytali razem. Wielu członków społeczności zbierało się na modlitwach popołudniowych i porannych i przedstawiało własną analizę wydarzeń na całym świecie.

 

Wizyta rabina Litmana z Kola

Wizytę rabina Litmana w lutym 1933 r. uznano za wielki sukces. Próby wygłoszenia jego wykładu w synagodze przez naszych zwolenników zakończyły się niepowodzeniem z powodu sprzeciwu rabina. Wykład rabina Litmana w naszej sali przyciągnął tłumy; dziesiątki stanęły przed salą, by słuchać jego wezwań do wzmożenia wysiłków ruchów Mizrachi, Młodych Mizrachi i Shomer Hadati. Był gościem Ofenbachów i podczas trzydniowej wizyty dom był pełen ludzi, którzy przychodzili, by wyrazić poparcie dla ruchu. W wyborach do Kongresu Syjonistycznego w tym roku

[Strona 224]

nasz ruch zdobył 70% głosów w naszym mieście i zawdzięczamy to wizycie rabina Litmana. Była to druga wizyta rabina Litmana w naszym mieście; pierwszy raz miało to miejsce latem 1932 roku, co również przyciągnęło tłumy, które przyjechały wysłuchać jego wykładu.

W 1932 r. opuściłem miasto i pojechałem do kibucu szkoleniowego w Bliżynie. Moi rodzice przeciwni byli temu pomysłowi i chociaż mój ojciec był członkiem Mizrachi i jednym z najbardziej płodnych zwolenników naszej organizacji, nie poparł mojej decyzji. Uważał to za rodzaj przygody ze względu na nikłe szanse na zrobienie Aliyi. Powszechnie wiadomo było, że rząd w Mandacie Palestyny wydał bardzo niewielką liczbę zezwoleń na imigrację. Kiedy jednak przybyłem do kibucu, przysłali mi list z błogosławieństwem. Moi przyjaciele kontynuowali swoje wysiłki, a kilku innych zarejestrowało się w podobnych grupach szkoleniowych.

Następnie część członków przybyła do kibucu z Myszyńca. Jedną z nich była urocza dziewczyna Liba Friedman i po krótkiej znajomości postanowiliśmy się pobrać. Po zaakceptowaniu nas do Aliyi w imieniu Centrum, pobraliśmy się w lutym 1933 roku.

W sierpniu 1933 roku zrobiłem Aliję do Ziemi Izraela, a teraz opiszę mój ostatni szabat w moim mieście. Mój wujek Pinchas Aharon i Lipman Bilevsky oraz kilku innych krewnych ze strony mojej matki przybyło z Sompolna specjalnie na ten Szabat. Oczywiście w synagodze, w której przez lata modliłem się z przyjaciółmi, wszyscy mnie tam pobłogosławili. Z jednej strony obiad był wesoły - wszyscy cieszyli się ze mnie, a ja, z Bożą pomocą, byłem wdzięczny, że mogłem otrzymać taką możliwość. Z drugiej strony rodzice byli zmartwieni, że ich najstarszy syn ich zostawia. Zawsze będę pamiętać melancholię i szczęście w oczach mojej mamy, mieszankę radości i smutku. Jednak myśl, że podróżuję do Ziemi Izraela, ziemi moich marzeń, przeważała i nasz dom był szczęśliwy.

Po południu wyszedłem z przyjaciółmi I. L. Ofenbachem i Ze'evem Ruskiem, aby pożegnać się z mieszkańcami miasta. Chodziłem do prawie każdego domu, a kiedy dotarliśmy do domu Shmuela Yamnika, miejskiego szocheta, przeprosił moich przyjaciół i zaprosił mnie do drugiego pokoju. Tam ujawnił swój sekret: jego syn Jehoszua, który był studentem warszawskiej jesziwy, wyszedł i teraz przebywał w kibucu szkoleniowym. Poprosił mnie, żebym nikomu nie mówił, bo mogłoby to zaszkodzić jemu i jego środkom utrzymania.

W sobotę wieczorem moi przyjaciele mnie zaskoczyli i urządzili przyjęcie w dużej sali miejscowej straży pożarnej. Byli tam prawie wszyscy Żydzi z miasta, co po raz kolejny udowodniło, że wszyscy wspierają naszą organizację i jej ostateczny cel, jakim jest alija.

Byliśmy pewni, że nasze miasto jest na skraju masowej emigracji do Ziemi Izraela. Jednak z różnych powodów tylko nieliczni przybyli z Przedcza (po hebrajsku Pshedets). Mój przyjaciel I.L. Ofenbach spędził pięć lat w kibucu szkoleniowym, ale nigdy nie pozwolono mu zrobić Aliji; a pod koniec 1934 roku przyjechał mój przyjaciel Ze'ev Rusk. Podczas drugiej wojny światowej został powołany na rozkaz Najwyższej Rady Żydowskiego Jeszuwa do Żydowskiej Brygady Bojowej Armii Brytyjskiej. Walczył z nazistami na froncie włoskim i poległ w bitwie. Przybył również Eliezer Pearlmutter; urodził się i wykształcił w naszym mieście. W wojnie o niepodległość walczył i poległ w bitwie w obronie Jerozolimy. W 1935 roku przybył mój przyjaciel Yehoshua Yamnik, a potem ich liczba zmalała. Wydaje się, że w pewnym stopniu jest to spowodowane zamieszkami, które wybuchły w Palestynie w 1936 r. I trwały do początku 1939 r., kiedy to wybuchła wojna. Te zamieszki i ograniczenia Aliji wprowadzone przez rząd w Mandacie Palestyny położyły kres moim wieloletnim staraniom o sprowadzenie mojej rodziny do Palestyny.

I to była ostatnia szansa dla przedeckich Żydów.

Ci prości i uczciwi Żydzi byli znani w całym kraju; byli zwolennikami budowy Ziemi Izraela, w swojej podświadomości byli zagorzałymi syjonistami i odczuwali cały ból, jaki odczuwali nasi bracia w Palestynie.

Niestety, nie byli w stanie zobaczyć wielkiego cudu zmartwychwstania Izraela, kiedy powstało państwo żydowskie. Po wojnie pozostali tylko nieliczni i wyjechali do Izraela.

Gdzie jesteście, moi drodzy rodzice, moje siostry Brayna i Baltzia, mój bracie Leibel, mój nauczycielu i rabinie, Rabinie Zemelman, moi koledzy studenci i działacze syjonistyczni, wszyscy mieszkańcy Przedcza: mężczyźni, kobiety i dzieci.

Okrutna burza przeszła przez Europę i zabrała ze sobą sześć milionów naszych żydowskich braci, a Wy jesteście wśród nich najdrożsi.

W Przedeczu nie ma już społeczności żydowskiej (hebr. Pshedets).

Niech ich dusze będą związane więzią życia.

 

« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Przedecz, Polska     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Jason Hallgarten

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 03 Mar 2024 by JH