|
[Str. 320]
Z jidysz na czeski przełożył Michael Dunayevsky
Z czeskiego przełożył Andrzej Ciesla
Nie znalazłabym nigdy dość siły, aby opisać wszystko, co przeżyłam w czasie wojny. Mimo wszystko spróbuję opisać jedno tragiczne zdarzenie, które najbardziej wryło mi się w pamięć ponieważ nie stało się podczas wojny, ale już po wyzwoleniu, kiedy świat zaczął oddychać swieżym powietrzem i minął okropny strach przed niemieckimi mordercami. Kiedy wszystko powracało już do normalnego życia, przeżyłam noc grozy, gorszą niż noce na Majdanku i w Oświęcimiu, gdzie przebywałam prawie dwa lata.
Byłam wyzwolona 17 maja 1945 roku przez Armię Czerwoną w małym miasteczku Boliwoda w Czechosłowacji.
Razem ze mną była nieodłączna przyjaciółka, z którą razem przeżyłyśmy wszystkie obozy i teraz też razem chciałyśmy użyć upragnionej wolności. Po miesięcznym pobycie na wsi w Czechosłowacji, przyjechałyśmy do Polski, aby sprawdzić, czy kto z naszych rodzin ocalał. Najpierw pojechałyśmy do Łodzi, a potem do Warszawy. Ku naszej wielkiej rozpaczy nie zastałyśmy przy życiu nikogo z naszych bliskich. Postanowiłyśmy pojechać do Żelechowa, gdzie przed wojną mieszkała nasza rodzina. Moja matka była żelechowianką.
Słyszałam wiele o tym słynnym miasteczku i pomyślałam, że może ktoś z moich kuzynów przeżył wojnę. Moja przyjaciółka, chociaż w Żelechowie nie miała żadnej rodziny, pojechała ze mną.
Pewnego dnia, nie pamiętam już daty, dojechałyśmy o zmierzchu do Żelechowa. Udałyśmy się do znajomego Polaka Włodarczyka, który przed wojną był skarbnikiem gminy żelechowskiej a także komendantem straży. Początkowo mnie nie poznał, ale gdy powiedziałam kim jestem, przypomniał sobie moją rodzinę. Zaczęłam wypytywać się o moich najbliższych.
W odpowiedzi usłyszałam, że nikt z nich nie przeżył.
Po krótkiej rozmowie uprzejemy Polak zaprowadził nas do polskiej rodziny Gugałów, gdzie mieszkało dwóch Żydów.
Ponieważ nie miałyśmy czego w Żelechowie szukać, zdecydowałyśmy się przenocować i rano powrócić do Warszawy. Niestety los chciał inaczej. Gdy przygotowywałyśmy posłanie , przyszły jeszcze dwie Żydówki. Było nas więc sześcioro Żydów:cztery kobiety i dwóch mężczyzn.
Gdy zmęczeni usnęliśmy, obudził nas hałas. Przestraszeni wyskoczyliśmy z łóżek. Zdążyłam tylko założyć pantofle i zarzucić palto na nocną koszulę. Na pół nadzy zostaliśmy wypędzeni na ulicę. Nie pamiętam, ilu było napastników, ale widziałam z każdej strony wymierzone w nas lufy karabinów i pistoletów.
Nam, czterem kobietom, rozkazano usiąść na ławce przed domem. Wyprowadzono dwóch nagich mężczyzn i strzelano do nich. Jakieś trzy metry od nas, upadł dwudziestoletni Szlojme Hefner, żelechowiak, który przeżył wojnę w Związku Radzieckim, a po wojnie wrócił do swojego rodzinnego maisteczka i zginął z rąk bandytów. Drugiemu Żydowi udało się uciec. Chociaż bandyci za nim strzelali, na szczęście go nie trafili.
Widząc co się dzieje, zaczęłyśmy prosić morderców o litość. Nie prosić, ale błagać o życie. Jedna z nas, kobieta w ciąży, upadła na kolana i zaczęła całować buty bandytów. Odpowiedzią było parę strzałów i kobieta upadła martwa obok nas. Strzelili również do drugiej kobiety, Peoli Fajngezucht. Trzecią byłam ja, a czwartą moja przyjaciółka. Nagle przyjaciółka zerwała się, uciekła do mieszkania i schowała się pod łóżko. Instynktownie pobiegłam za nią. Gdy uciekałam zostałam postrzelona w łydkę lewej nogi, ale kulka mnie tylko drasnęła. Kiedy wbiegłam do mieszkania przyjaciółka już leżała pod łóżkiem. Krzyknęłam:Saba, gdzie jesteś? Posuń się, schowam się obok ciebie. Jestem rannaOna odpowiedziała:Nie ma tutaj miejsca, bo stoi walizka. Schowaj się gdzie indziej
Wbiegłam do drugiego pokoju, schowałam się pod stojącą w rogu maszynę do szycia i przykryłam się gałganami.
Mordercy weszli do pokoju i krzyknęli do Polaków:Gdzie się schowały te dwie Żydówki?. Nikt się nie odezwał. Wtedy zaświecili latarką pod łóżko i znaleźli moją biedną przyjaciółkę. Próbowali ją wyciągnąć. Błagała o życie słowami, których nigdy nie zapomnę:Panowie nie zabijajcie mnie. Przeżyłam tą okropną wojnę. Wszystkich i wszystko straciłam. Darujcie mi życie!Ja chcę żyć!
Rozległ się jeden strzał i moja przyjaciółka ucichła na zawsze. Nazywała się Saba Edelman i pochodziła z Warszawy.
Następnie bandyci zaczęli szukać mnie. Weszli do pokoju, w którym się schowałam. Przejrzeli wszystkie kąty, zaglądali pod łóżko, do szafy, ale nie zajrzeli pod kupę gałganów, pod którą leżałam.
Tak skończyła noc, którą spędziłam w wyzwolonym Żelechowie. Z sześciu Żydów zostało przy życiu troje:lekko ranna kobieta, która udawała zabitą , mężczyzna który uciekł pierwszy i ja.
Moja droga przyjaciółka, z którą przeszłam całe hitlerowskie piekło, została zamordowana na progu nowego życia. Wszystkich zamordowanych tamtej nocy pochowano w Żelechowie, w mieście w którym moja przyjaciółka nigdy nie była i o którym nigdy przedtem nie słyszała.
|
JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of
the translation. The reader may wish to refer to the original material
for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.
Zelechow, Poland
Yizkor Book Project
JewishGen Home Page
Copyright © 1999-2025 by JewishGen, Inc.
Updated 18 Oct 2009 by LA