« Previous Page Table of Contents Next Page »

{187}

Rozwój żydowskiego Zgierza

{188}

Wspomnienia, praca, grupy, organizacje,
instytucje edukacyjne, frakcje


{189}


Zgierz z perspektywy mijających lat


Z pamiętników poety Jakuba Kahan

(„Netiw Chajaj” – „Ścieżki mego życia”, wyd. Ha-Boker, 5713/1953)

{Hebrajski przypis: opis dzieciństwa poety w Zgierzu trafnie oddaje pewien rys szlachetności charakteryzujący życie żydowskiego dziecka tego okresu. Przesiąknięte religijnym nacjonalizmem życie tradycyjnego domu żydowskiego oddane jest tu z wielką pieczołowitością; obraz ten winien znaleźć swoje miejsce w rejestrze udręczeń pieczętującym grób tego świata, zmiecionego wichrem holocaustu. Dlatego poświęcamy dużo miejsca na przedstawienie tej historii. Urodzony w Zgierzu poeta operuje pięknym literackim stylem używając realistycznych barw i urzekających odcieni. Rozdział ten jest fascynujący, a obraz miasta, jaki przedstawia, prawdziwie chwyta za serce}.

„Mam wrażenie, jakbym nie pamiętał nic z tego, co powinien bym nazwać miastem mojego urodzenia i gdyby nie opowiadali mi o nim wiarygodni świadkowie, nie potrafiłbym go sobie wyobrazić jako mojego miasta rodzinnego – podobnie jak tego domu i tych małych pokoi, w których zaczynałem życie, skąd po raz pierwszy zobaczyłem świat ze wszystkimi jego dziełami i jego ogromem, błękitne niebo i krążące nade mną gwiazdy.

Pamiętam siebie siedzącego na wysokim krzesełku z gumowym śliniaczkiem zawiązanym pod szyją, karmionego przez matkę. Pamiętam pieszczoty matki i moje ręce na jej karku, kiedy pytam: „Mamo, czy będziesz zawsze mnie kochać?”. Już wtedy dziwiono się, jakim to „mądrym” jestem dzieckiem. Pamiętam, jak matka uczyła mnie recytować Mode Ani [27], jak mi śpiewała piosenki, kiedy ja trzymałem głowę na jej łonie. Wśród nich była znana piosenka „Biała kózka”. Śpiewała mi ją nawet, kiedy moja siostra zajęła już moje miejsce w kołysce. Zadziwiające, że spośród wszystkich moich wspomnień utkwiła mi w głowie właśnie ta piosenka.”

Zdarzenie w Purim

„Pamiętam jedno wydarzenie warte opisania. Był to Purim, czas wielkiego święta. Stół uginał się pod ciężarem różnych przysmaków. Przy stole siedziała cała rodzina, a także goście. Ja też już siedziałem na moim zwykłym miejscu, wciąż jeszcze przy matce, bo pewnie mógłbym potrzebować jej nadzoru, a może nawet pomocy podczas posiłku. Nagle weszła grupa purimowych komediantów ubranych w najróżniejsze zabawne stroje i maski na twarzach. Jeden z nich owinięty był w białe prześcieradło tak, że widać było tylko jego oczy o głębokim szarym spojrzeniu. Ten widok był tak przerażający, że zemdlałem ze strachu. Słyszałem jeszcze matkę rugającą komediantów i każącą im wyjść. Od tego czasu matka upierała się, żeby przebierańcy purimowi nie nosili tak okropnych masek, aby nie straszyć dzieci.”

Dom

„Nasz dom stał przy małym placu znanym jako „stary rynek”, w odróżnieniu od „nowego rynku”, który był większy i znajdował się w górnej, wschodniej części miasta. Ten plac był z trzech stron otoczony kamienicami, w większości trójkondygnacyjnymi. Z czwartej, zachodniej strony, naprzeciwko ratusza, znajdowała się wieża. Na jej szczycie był wielki zegar miejski. Zegar bił co godzinę i wszystkie zegary w mieście ustawiano według niego. W przyziemiu wieży, za zamkniętymi okiennicami, było więzienie. Plac rozszerzał się w pobliżu południowo zachodniego narożnika przybierając kształt trójkątny. Ponad nim wznosił się kościół katolicki. Ciężki dzwon kościelny zimno wybijał godziny wprawiając powietrze w mieście w drżenie. Nasz dom znajdował się pośrodku południowej pierzei rynku. Mieszkaliśmy na środkowym piętrze. Cóż jeszcze mógłbym powiedzieć o atmosferze tego placu, która wrosła w serce dziecka tak głęboko?

Z placu wychodziło siedem dróg, z których każda wiodła przez barwne plamy pól aż do ciemnego lasu. Poza północną ścianą rynku był mały ogród miejski z niewielką łąką i rzucającymi głęboki cień starymi drzewami. Niedaleko stąd, nieco na wschód, był staw miejski. Staw był dosyć duży; słoneczne promienie tańczyły ponad jego ciemną, niebezpieczną głębią. Zimą zamarzał i zamieniał się w plac zabaw dla młodych, którzy jeździli po nim na łyżwach. Część wody w stawie pochodziła z niewielkiej rzeki Bzury, która opływała miasto. Żydowskie kobiety przychodziły nad rzekę płukać w niej nowe naczynia, tak żeby stały się rytualnie czyste i zdatne do użytku [28].

Do naszego domu wchodziło się przez szeroką sklepioną bramę, która prowadziła na dziedziniec. Po lewej stronie były małe drzwiczki do mieszkań na parterze. Kręcone schody wiodły na pierwsze piętro, gdzie było nasze czteropokojowe mieszkanie. Wszystkie okna, poza oknem kuchennym, wychodziły na rynek. Jako małe dziecko godzinami stałem przy oknie wpatrując się w dziwy na niebie, w chmury przybierające najróżniejsze kształty, w iskierki gwiazd mrugające wieczorami i uchylające szaremu światu swoich sekretów. Poniżej rozciągał się cichy plac wybrukowany dużymi i małymi kamieniami. U wejść do kamienic spokojnie toczyło się życie, tylko od czasu do czasu ciszę przerywał hałas przejeżdżających wozów. Na placu były dwie studnie, nieco od siebie oddalone. Były one dostępne dla każdego, kto potrzebował wody. Po pewnym czasie jedna z nich wyschła i wykopano w innym miejscu nową studnię, w której była nadzwyczaj dobra i smaczna woda; dopiero woda z gór szwajcarskich, ze swoim smakiem Początku, przypomniała mi po latach ten czysty życiodajny napój. Obok ratusza rosły cztery grube liściaste drzewa. Każdą parę drzew posadzono w dużym, głębokim metalowym koszu. Trzy pozostałe strony rynku obiegały smołowane chodniki wydzielone równymi szeregami młodych orzechowców. W każdy wtorek i piątek odbywał się „mały targ” i po dwóch przeciwnych stronach rynku rozstawiano kosze wspaniałych owoców i warzyw. Co piątek pojawiały się także wozy i bryczki, którymi okoliczni chłopi przywozili mąkę, jajka, ziemniaki i inne produkty. Co cztery miesiące, w środy, odbywał się jarmark i rynek zapełniał się wszelkimi dobrami – naczyniami, meblami, ubraniami, ozdobami, słodyczami i zabawkami – cały świat cudów otwierał się przed ciekawymi dziecięcymi oczami.

W głębi dziedzińca były stajnie używane przez rosyjskich kapitanów mieszkającym samotnie, jeden po drugim, na drugim piętrze w naszym domu. Byli to ludzie różnych charakterów, ale wszyscy mieli ten sam wyraz cichej wyższości, tak jakby byli dumni ze swoich wyczyszczonych mundurów i swoich smukłych, zadbanych sylwetek, które odróżniały ich od reszty ludzkości. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że pod mundurami noszą gorsety, tak jak kobiety.”

{Po dokładnym opisie dziedzińca, ogrodu i suki, jaką jego ojciec budował, jak każe prawo żydowskie, z ociosanych drewnianych belek, z drewnianą podłogą, oknami i ruchomym dachem umieszczonym na małych kółkach [29], autor opisuje samo mieszkanie. Zaczyna:

„Gdybym próbował opisać pokoje naszego mieszkania i wszystkie sprzęty według miejsca, jakie zajęły w moim sercu, nie mógłbym zrobić tego właściwie. Nie było bowiem ściany, kąta, pieca, drzwi, półki ani zasłonki, ani żadnego mebla czy naczynia, żadnego tworu natury ani rzeczy zrobionej przez człowieka, która nie byłaby integralną częścią mojej egzystencji. Dlatego będę musiał poprzestać na małej tylko cząstce mojego ówczesnego świata, by opisać – choćby symbolicznie – moje o nim wspomnienia.”

{Z dokładnością znamionującą wyjątkową pamięć autor opisuje każdy pokój wraz z meblami, naczyniami i ozdobami. Obrazy wiszące na ścianach jadalni przedstawiały ojca poety i jego babkę ze strony ojca. Dalej były portrety Mojżesza Montefiore [58*] i znanego dobroczyńcy barona Rotszylda. Były też dwa inne obrazy, jeden przedstawiał gaona rabbiego Naftali Cwi Berlina, głowę jesziwy Wołożyn [30], według ojca poety – krewnego rodziny Kahanów. Drugi był portretem rabbiego Izaaka Elchanana, rabina Kowna. Przechodząc do opisu biblioteki pisze:}

„Wobec biblioteki ogarniało mnie niezwykłe uczucie czci i obawy. Nigdy nie zmieniała ona miejsca, zwłaszcza ze względu na wspaniałe tomy Talmudu babilońskiego w edycji Reem, zajmujące całą półkę. Złote litery na ich grzbietach patrzyły na mnie przez górną szybkę drzwiczek i swoją mistyczną aurą napełniały mnie dziecięcym podziwem.”

Ojciec – Reb Beniamin Hirsz Kahan

„Ojciec mój wyróżniał się szlachetnością oblicza i wysokim wzrostem. Jego piękne niebieskie oczy błyszczały w jasnej, delikatnej twarzy ponad starannie wyczesaną czerwonawo – brązową brodą. Jego wysoką, wyprostowaną postać spowijał długi płaszcz, który jednak sięgał mu tylko do kolan i wyróżniał go spośród tysięcy ludzi wokół. Emanował wielkością, a przez swoją pewność siebie i niezależność miał w sobie coś z władcy rządzącego ludem, wzbudzającego lęk, i to nie tylko w sercu dziecka. Obraz jego jest wyryty w moim sercu na resztę moich dni, obraz tego ojca jako znak i symbol wszystkich ojców na świecie.

Ojciec mówił głębokim, słodkim barytonem. Miał szeroką skalę głosu; kiedy śpiewał, głos ten napełniał cały dom chwałą Świątyni. Również kiedy studiował Talmud, słodycz jego ściszonego szeptu niosła ze sobą ukryty majestat i wszystkie pokoje pełne były ducha święta. Wychowywał swoje dzieci w starym stylu, surowo. Miał jednak bardzo otwarty umysł. Nigdy nie podniósł na dziecko ręki. Wystarczały upomnienia. Przykazanie o szacunku wobec ojca obowiązywało w całej rozciągłości i cały dom trwał w okazywanej mu czci. Rządził z grzeczną stanowczością. Kiedy ucinał sobie popołudniową drzemkę, nie wolno było podnieść głosu choćby i w trzecim pokoju. „Ojciec śpi!”.

Mój ojciec był religijnym ortodoksem, ściśle przestrzegającym wszystkich przykazań. Był jednak zafascynowany współczesną nauką i poważał każdą umiejętność i każde zajęcie. Był z zasady mitnagedem [31]. Ignorował chasydyzm. Jego opinia o zdolnościach wszechmocnych cadyków i wszystkich ich historiach o cudach nie była w tym daleka od opinii ekstremalnych maskilów.

Był bardzo miłosierny i nie było dnia, żeby nie spełnił przykazania [59*]. W szabat i święta zawsze siedziało przy naszym stole dwóch biedaków. W dni powszednie mógł to być student jesziwy, żołnierz, gdy przypadała nasza kolej na stołowanie go lub po prostu ktoś potrzebujący. Mój ojciec postrzegany był w rodzinie jako człowiek zamożny, a ludzie na pewno przesadzali mówiąc o jego bogactwie. Nigdy nie pozostawił biednego bez pomocy. Płacił także dziesięcinę ze swoich dochodów.

Jedną z głównych cech mojego ojca było zamiłowanie do porządku i czystości. Jego odzież była zawsze jak nowa, a wszystko w domu miało swoje miejsce. Najmniejsza plamka czy pyłek nie umknęły jego oku. Kiedy dzieci się rozbierały, musiały porządnie poskładać swoje ubrania i położyć na krzesełku. Książki należało traktować z szacunkiem, nawet pocieranie brzegu stronicy uważane było za niewłaściwe. Każda plama z atramentu na zeszycie, a już zwłaszcza na palcu, spotykała się z ostrą reprymendą.

Był to z pewnością rezultat rozwiniętego zmysłu estetyki. Wydaje się, że kiedy spełniając przykazanie ozdabiał któryś ze świętych sprzętów, czynił to również dla własnego estetycznego zadowolenia.

Ponad wszystko kochał pieśni. Piękna melodia mogła spowodować, że zapominał o bożym świecie. Kiedy miasto odwiedzał kantor, zatrzymywał się u nas. Miłość do muzyki z pewnością odziedziczył ojciec po przodkach. Jego najstarszy brat był kantorem, a drugi brat prowadził modły w główne święta. Także mój ojciec, jak słyszałem od różnych ludzi, kochał pieśni i był wyjątkowo związany z muzyką. Tę muzykalność musiał mieć po swojej babce ze strony matki, która grała na skrzypcach.”

Matka

{Jakub Kahan mówi o swojej matce z uczuciem. Jej rysy są dokładnie wyryte w jego pamięci. Z małego, pogniecionego zdjęcia pamięta ją:} „stojącą w pełnej postaci, wspierającą lewą rękę na wyciskanym podpisie wysokim na pół fotografii, a prawą – na parasolce opartej o podłogę. Długa suknia sięga podłogi. Brzeg sukni jest zmarszczony, a ubranie ma mnóstwo guzików. Na ramionach ma futrzaną narzutkę, która spływa jej aż na piersi.”

„Moja matka była dla mnie jak ciche światło” – wspomina Jakub Kahan z miłością i szacunkiem – „światło miłości i czystości serca, które uwznioślało moją duszę. Była dla mnie także ucieczką, u niej mogłem schronić się w chwilach strachu i niebezpieczeństwa.”

„Kiedy w wieczór szabatowy zapadał zmrok, na dom kładły się ciemne cienie i słychać było głos ojca i dwóch zaproszonych w gości biedaków, jak śpiewali hymny szabatowe przy trzecim sobotnim posiłku, kiedy święto już się kończyło, w powietrzu był nastrój smutku i tajemnicy. Przychodziłem wówczas do matki, która wyglądała przez okno patrząc na ciemniejące niebo i szepcząc psalmy. Ciemność rosła, ojciec kończył modlitwy po posiłku i wraz z gośćmi wstawał, aby pójść do synagogi. Ogarniał mnie wtedy lęk i przysuwałem się do matki, która obejmowała mnie ramionami i otulała swoim ciepłym szalem. Zamykałem oczy i słuchałem jej głosu, jak śpiewała mi, pełna żalu nad światem, którego nie można pocieszyć. Jednak śpiew ten, płynący ze źródła wiecznej miłości, w jakiś sposób mnie uspokajał.”

Poeta pyta swojej duszy: „Czyż nie dotknęło mnie wtedy zimne skrzydło trwogi świata, a dusza moja czyż nie pragnęła pieśni i pocieszenia, ucieczki przez pieśń?”

Dalej pisze o matce: „Ból, gwałtowny ból, który płonął we mnie przez resztę życia, pierwszy raz przyszedł do mnie przez usta mojej matki.

Zapadał wieczór. Ojciec poszedł do synagogi, w pokojach światła były zgaszone. Ja kręciłem się tu i ówdzie, i wtedy ujrzałem, ze matka zapaliła małą świeczkę, usiadła na stołeczku, postawiła świeczkę na krześle przed sobą i z małej książeczki zaczęła czytać głosem pełnym tłumionego łkania. Zamarłem, patrzyłem na nią z daleka. Słuchałem jej głosu i także zrobiłem się bliski płaczu. Później zebrałem się w sobie i podszedłem. Objęła mnie ramieniem i czytała dalej.

Co czytasz, mamo? – zapytałem.

Czytała i czytała, a kiedy skończyła, zaczęła mi opowiadać o dalekim kraju, który należy do nas, Ziemi Izraela. Przyszedł okrutny wróg, zniszczył go i zbezcześcił i zabrał go z naszych rąk. Przelano rzeki krwi. Wróg nie miał litości nad starcami ani kobietami. Zamordował tysiące dzieci… Tego dnia, w Tisza Be-Aw [60*], podłożył ogień pod wielką, wspaniałą Świątynię i spalił ją.

Co zrozumiałem z jej słów? Widziałem zamordowane dzieci, rzeki krwi i skaczące płomienie i wydawało mi się, że ostrze miecza dotknęło także mnie, zadając mi nieuleczalną ranę. Iskierka tego ognia zapłonęła w moim sercu i nigdy już nie wygaśnie.”

Dziadkowie – rodzice mojej matki

„Spotkałem ojca mojej matki, reb Chaima syna reb Cwi Hirsza Wandrowskiego, kiedy byłem czternastoletnim chłopcem. Był już stary i niedołężny i zrobił na mnie wrażenie człowieka „sprawiedliwego i prawego”. Był szochetem. Był łagodny i delikatny – widocznie religijny aspekt szechity złagodził okrucieństwo tej pracy. Lepiej charakteryzował go jego drugi zawód – zawód sędziego.

Babcia Zełda, z rodziny Wigodskich [Wygodzkich? – Z.G.], była kobietą inteligentną i bystrą. Prowadziła fabrykę mydła i sklep. Urodziła dużo dzieci, z których przeżyli czterej synowie i cztery córki. Sama babcia miała dziewięciu braci. Jeden z nich, wujek Gecel, był kupcem, handlował ziarnem i miał dziewiętnaścioro dzieci z dwóch żon. Inteligencję i ostrość umysłu, a także czułe serce, odziedziczyła po niej większość potomków. Jej najstarszy syn, Mosze, uchodził w młodości za geniusza. Rodzice i nauczyciele widzieli w nim przyszłego rabina. Został jednak maskilem i wybrał inną drogę. Poszedł ścieżką wujka Gecela – handlarza ziarnem, osiadł w Konotopie, na przedmieściach Czernihowa w Rosji.

Inny syn, Zalman Wandroff, był pisarzem. Jego humorystyczne opowiastki uczyniły go znanym w świecie literatury jidysz. Niektóre z tych historii przetłumaczono na rosyjski. Pewnego razu odwiedził go Szalom Alejchem, który następnie napisał o nim jako o nowym pisarzu, swoim następcy. To był mój wujek.

Mój ojciec, który generalnie lubił wujka Mosze, brata mojej matki, i mówił o nim z aprobatą, przy którejś okazji nie zawahał się zganić go za tkwiące w nim pierwiastki „apikorsut” (apostazji), które przejawiały się w tym, że lekko traktował dawnych mędrców. Na przykład, kiedy mówiono o którymś z mędrców Talmudu, mówił: Gdybym żył w tamtych czasach, także byłbym mędrcem… Takie komentarze, natychmiast ucinane przez ojca, drążyły rysę w moim sercu i otwierały drzwi śmiałym myślom.”

W Starym Chederze

„Wiosną roku 5647 (1887), kiedy skończyłem sześć lat, przybył do miasta stary nauczyciel. Był Litwinem, a nazwisko jego brzmiało reb Kasriel. Miał ponad siedemdziesiąt lat i z dumą mówił, że uczy od stu szkolnych sezonów.”

„Przez trzy lata nad moim życiem wisiał cień Starego Chederu. Był on udręką mojej duszy i mojego serca. Był niczym więzienie, do którego zmuszony byłem przychodzić każdego ranka i spędzać w nim większą część dnia.”

„Nie mogę odmówić temu staremu człowiekowi kwalifikacji, jak również pożytków, jakich mi przysporzył, choć w nieco niestandardowy sposób. Przecież podstaw języka hebrajskiego nauczyłem się właśnie u niego, podobnie dzięki niemu posiadłem umiejętność czytania wspaniałych ksiąg Biblii, które dodawały mojej wyobraźni skrzydeł i żywiły moją duszę wodą życia ze starożytnych korzeni naszego narodu.

Reb Kasriel był niski, a wygląd miał dość dziwaczny. Jego twarz była obrzękła i nalana, trochę czerwonawa i pokryta siwymi włoskami zarastającej szczęki brody. Miał grube, białe, trochę nierówne brwi i małe, uważne oczka. Przydzielono mu tylko miejsce do spania i pozwolono na nauczanie w jednym pokoju małego dwuizbowego domku należącego do pewnego młodego małżeństwa. Żona jego stała za zasłoną pobrzękując swoimi garnkami.

Zacząłem swoje studia nad Księgą Kapłańską. Z tej epoki mam jedno z najprzyjemniejszych wspomnień w życiu.

Był piątek, siedziałem przed reb Kasrielem czytając Chumasz (Pięcioksiąg). Drzwi otworzyły się i weszła moja matka. Pod szalem przyniosła ćwierć miseczki świeżego, pachnącego budyniu z marchwi gotowanego w tłuszczu. Powiedziała: „Nie wiedziałam, gdzie jest cheder i nagle usłyszałam cudowny głos, głos Jakuba [32]
Rebe pozwolił mi przerwać czytanie. Usiadłem i zjadłem mój budyń, a oczy matki były błyszczące i radosne. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek potem jadł budyń z marchwi nie wspominając tamtego smaku marchewki i blasku kochających oczu mojej matki.

Prawdziwy smak Starego Chederu poznałem dopiero w następnym roku, kiedy rebe znalazł małe mieszkanko na strychu. Cheder miał dwa okna, a obok była mała ciemna sypialnia. Zgodnie z tradycją studenci pozostawali w chederze od 9.00 rano do 7.00 lub 8.00 wieczorem, z półtoragodzinną przerwą na obiad.

Studiowaliśmy Chumasz z komentarzami Rasziego [61*]. Historie biblijne pochłaniały mnie i uczyłem się pilnie. Studiowaliśmy także muzyczny sens Tory i Haftary (teksty prorockie).

Sytuacja całkowicie się zmieniła, kiedy zaczęliśmy studiować Talmud. Pierwszą Miszną była „Ten, który jedzie na grzbiecie zwierzęcia” z traktatu Baba Metzii [62*]. Od Miszny, z jej dziwną logiką, przeszliśmy do Gemary. Nic nie zostało w moim umyśle. Nic nie rozumiałem i nie starałem się zrozumieć.

Ja i mój przyjaciel Jakub Meir (najmłodszy syn naszego krewnego reb Szlomo Horowitza) siedzieliśmy u węższego krańca stołu i czytaliśmy z jednej książki. Naprzeciwko nas, pochylony jak stary niedźwiedź, siedział rebe, bez płaszcza. Jego gigantyczny talit katan [33] przykrywał mu całą pierś, a frędzle zwisały aż po kolana. Jarmułka tkwiła na jego głowie, a przed nim, obok tomu Talmudu, leżał symbol jego władzy – potrójnie złożony sznur [63*]. Jego uważne oczy przewiercały człowieka na wskroś. Usta jego ustawicznie się poruszały kiedy zadawał pytania i sam na nie odpowiadał. Potrafił czekać na odpowiedź jak zwierzę czatujące na zdobycz. Czasami ruszał się z miejsca, podchodził blisko do studenta i wciąż na nowo powtarzał swoje pytanie. Potrafił złapać za ucho lub uderzyć w policzek raz i drugi albo kazał dziecku wstać i przygotować się na lanie

Jeden z moich przyjaciół, Woltek (Wolf), syn Izuchera Szwarca, umiał opowiadać przerażające historie o demonach i złych duchach nawiedzających ciemne i nieczyste miejsca. Trudno było dziecku obdarzonemu wyobraźnią taką jak ja ukryć strach przed tymi straszliwymi duchami, kiedy sam wracałem w zimowe wieczory z chederu bez choćby latarenki w ręku, kiedy ze wszystkich kierunków skakały wokół mnie ciemne cienie. Ten Woltek miał brata bliźniaka imieniem Simcha. Tworzyli oni nierozłączną parę. Simcha był z nich dwóch bystrzejszy. Kiedyś Simcha przyszedł do szkoły sam, bo jego brat był chory. Nie minęło dziesięć dni, jak dosięgła nas straszna wieść, że Woltka już z nami nie ma. Pisząc o ukochanym przyjacielu czuję, jakbym składał z ramion ciężar i wypełniał obowiązek wznosząc mu pomnik – jemu, który posiadał „iskrę”, właśnie gotową by zapłonąć, gdy ktoś ją zgasił.”

W chederze Metukan i poza nim

Kiedy J. Kahan skończył trzyletnią naukę w chederze Kasriela, przeniesiono go do chederu Metukan Jakuba Beniamina Kacenelsona.

Autor pisze: „Nowy duch panował w nowym chederze, swobodniejszy, wypełniony nowym światłem, i wchłaniałem to światło wszystkimi moimi młodymi zmysłami i całym pragnieniem wiedzy i życia, jakie posiadałem. Jednak wciąż krążyły niektóre cienie starego chederu, dręcząc młodą duszę. Jednym z nich, o którym myślałem, że zniknie, było całodziennie przywiązanie do szkolnej ławki z krótką tylko przerwą na obiad. Ale interesowałem się swoimi nowymi studiami, a i stosunki z nauczycielem układały się całkiem inaczej.

Przyniosłem ze sobą notatki ze swoich wcześniejszych studiów. Wydawało się jednak, że zaczynamy wszystko od początku. Wraz ze Wczesnymi Prorokami [34] studiowaliśmy księgę Bereszit (Rodzaju) z niemieckim tłumaczeniem i komentarzami Mendelssohna. Może to brzmieć dziwacznie, ale faktem jest, że studiując to tłumaczenie nauczyłem się więcej niemieckiego niż hebrajskiego, bo miałem już wtedy pewną znajomość hebrajskiego.

Właśnie w tym czasie, poprzez studia gramatyczne, zacząłem właściwie rozumieć język hebrajski z całą pięknością jego rozmaitych form. Nauczyciel zapisywał na tablicy trzon każdego wyrazu. Każdy taki trzon służył jako przykład, a siedem form koniugacji zapisywaliśmy na kartkach następnie przyczepianych do tablicy. Stąd przepisywałem je wszystkie do zeszytu. Zaznajomienie się ze wszystkimi trzonami nie zajęło mi dużo czasu. Potem przenieśliśmy się w inne rejony gramatyki. Pochłonęły mnie wewnętrzne gramatyczne zasady języka podobne do zasad rządzących każdym innym naturalnym przedmiotem, rośliną, zwierzęciem czy rzeczą nieożywioną wraz ze wszystkimi wyjątkami od tych zasad, które wydawały się być istotowo niezbędne.

Specjalny nauczyciel przychodził, aby uczyć nas rosyjskiego, arytmetyki i innych przedmiotów ogólnych. Miałem już pewną wiedzę z tych przedmiotów wyniesioną z domu i moja chęć nauki wraz z pracowitością pozwoliły mi czynić szybkie postępy zostawiając wszystkich przyjaciół daleko z tyłu. Osiągnąłem poziom, który wymagał od nauczyciela specjalnego traktowania.

Ojciec bardzo się cieszył z mich sukcesów. Jako przybysz z Litwy nie tolerował sposobu czytania charakterystycznego dla polskich Żydów, którzy wymawiali chamec jak szuruk, szuruk jak chirik, cerei jak patach z jod [35]. Uczyłem się prawidłowej modulacji gramatycznej słów, co ułatwiło mi później integrację ze społecznością Izraela.

Uczucie głębokiego szacunku dla ojca wzrosło jeszcze, kiedy zaczął mnie zabierać ze sobą do synagogi w szabat i święta. Jego miejsce było w prawym rogu ściany wschodniej. W lewym rogu było miejsce reb Szlomo Horowitza, naszego krewnego, wówczas gabaja Bejt Ha-Midraszu. Miał on imponujący wygląd i wydawało się, że oni obaj są filarami, na których wspiera się cały budynek.

Nie muszę chyba mówić, że źródła i teksty, w których odczytywaniu w synagodze mój ojciec aktywnie uczestniczył, pochłaniały moje serce. Cała atmosfera naszego domu była przesiąknięta tradycją, świętością i szlachetnością. Absolutny odpoczynek szabatowy ze swoją czystością myśli, wspaniałość i chwała świąt, zwłaszcza Paschy, królewski Wieczór Sederowy, nowe naczynia, nowe ubrania, cztery pytania, mistyczne odwiedziny proroka Eliasza, wszystkiemu temu towarzyszyła uroczysta twarz ojca i jego melodyjny śpiew, pieszczoty ojca, smakołyki matki. Wszystko to nigdy nie zatrze się w moim sercu.

Mój nauczyciel kazał mi nauczyć się wiersza „Jona Homija” Meira Ha-Levi Letterisa [64*], a potem nauczył mnie melodii do niego. Przyniosłem tę pieśń do domu, a moja siostra Rachel szybko dodała ją do swojego bogatego repertuaru zawierającego piosenki hebrajskie, jidysz, polskie, rosyjskie, niemieckie, a nawet ukraińskie. Piosenka była integralną częścią życia naszego domu. Nawet matka od czasu do czasu nuciła popularną piosenkę napełniając ją swoim intymnym ciepłem. Wieczory Szabatowe były prawie w całości poświęcone pieśni. Ojciec powtarzał stare i nowe melodie, których się kiedyś nauczył. W ciepłe noce głos jego płynął w ciszę za oknem, a czasem na dole zbierały się grupy ludzi, aby posłuchać „koncertu”.

Śpiewanie w domu nabrało nowego silnego impetu, kiedy ojciec zgodził się na prośbę najdostojniejszych przedstawicieli kongregacji Bejt Ha-Midrasz, by prowadzić musaf [65*] w najważniejsze święta. Ojciec wyraził zgodę pod warunkiem, że będzie mu pomagać czterech lub pięciu śpiewaków. Oczywiście ojciec nie chciał żadnej zapłaty za modlitwy, ale jego pomocnicy byli opłacani. Zapamiętywałem większość tych melodii i powtarzałem je sobie po święcie. Pewnego roku, kiedy mój ojciec, po obu stronach otoczony swoimi śpiewakami, zbliżył się do pulpitu prowadzącego modły na schodach prowadzących do Świętej Arki, ku zaskoczeniu wszystkich zająłem miejsce wśród nich i śpiewałem z nimi najlepiej jak umiałem. Śpiewałem z nimi także pozostałe modlitwy musaf w te święta, lecz w następnych latach już tego nie robiłem.

Kiedyś mój ojciec wśród swoich śpiewaków odkrył jednego, który posiadał wielką wiedzę teoretyczną na temat muzyki. Umiał czytać i zapisywać nuty i był związany ze sławnymi kantorami: Zultzerem, Libendowskim i innymi. Śpiewał już z kilkoma kantorami, a do naszego miasta przyjechał jako asystent naszego starego kantora, który zachorował. Nazywał się Kadisz, był mały i chudy. Był drugim tenorem, a jego głos był bardzo słodki i dobrze wyćwiczony. Mój ojciec zatrzymał go i przyjął jako nauczyciela dając mu specjalny pokój tak, aby mógł on uczyć go kantoralnych kompozycji, z którymi był obeznany. Z jakiegoś powodu śpiewak ten musiał opuścić nasze miasto po trzech miesiącach.

Jedną z największych radości moich młodych lat była wycieczka do Łodzi. Nie było jeszcze linii kolejowej ani podmiejskiego tramwaju elektrycznego, więc między Łodzią a Zgierzem jeżdżono wozem zaprzężonym w konie. Wozy takie nie ruszały się z miejsca swojego postoju, póki nie były zapełnione do granic możliwości. Kiedy ojciec się spieszył, wynajmował specjalny wóz. W takich razach miałem okazję jechać z nim. Lubiłem tę drogę, która prowadziła przez otwarte pola, łąki pełne kwiatów, cudowne leśne przestrzenie ekscytujące swoją ciemną tajemnicą i znowu przez połacie pól i winnic. Podróż była długa, a ja nie mogłem doczekać się widoku wielkiego miasta, jakim w oczach dziecka z małego, cichego miasteczka była Łódź – potężne miasto przepełnione hałasem i różnymi cudownymi rzeczami. Bardzo zazdrościłem woźnicy, który jeździł tędy codziennie i znał wszystkie te widoki.

Moja Bar Micwa

Kiedy osiągnąłem 13 rok życia, jak wszyscy żydowscy chłopcy przestrzegający tradycji, z cichą radością czekałem na dzień, który od pokoleń traktowano jako dzień przejścia w dorosłość. Miałem już repertuar wierszy lub, ściślej mówiąc, poetyckich prób, w których starałem się wyrazić siłę czystych uczuć mojej duszy na różne sposoby.

Nasz cheder Metukan stawał się coraz bardziej postępowy w swoich sposobach działania i stosował nowoczesne metody nauczania. Na początku roku 5654 (1894) nasz nauczyciel wynajął większy lokal i sprowadził swoją rodzinę z Karelicz. W jednym pokoju, największym, pod wszystkimi ścianami ustawił ławki. Każda strona pokoju była osobną klasą. Inny nauczyciel był odpowiedzialny za niższe klasy. Lekcje trwały od godziny 9.00 do 13.00 i od 15.00 do 19.00. Czas poświęcany przedmiotom świeckim znacznie się wydłużył. Mieliśmy również pół godziny na odpoczynek – wychodziliśmy wtedy na podwórko zaczerpnąć świeżego powietrza i pobawić się.

W tych dniach I.B. Kacenelson nie miał jeszcze tak patriarchalnego wyglądu, z długą, siwą brodą spływającą na piersi, jaki utrwalił się w powszechnej świadomości za przyczyną książki napisanej przez jego córkę. Jego broda była czerwonawo-brązowa i niezbyt obfita. Twarz miał szczupłą i w ogóle był drobny. Nosił sięgający do kolan płaszcz, a na głowie sztywny filcowy kapelusz nadający mu wygląd maskila, który nie pozbył się jeszcze śladów swej ortodoksji. Nie potrafił dobrze przemawiać i kiedy chciał coś wyjaśnić, jąkał się, powtarzał, wahał, aż wreszcie z trudnością dochodził do końca. Ojciec mój poczytywał mu to za defekt, jednak matka odnosiła się do niego przyjaźnie i z pełnym zaufaniem. Zajmowała się nim, kiedy był chory i potrzebował pomocy i opieki. Przez około dwa lub trzy tygodnie potem przychodził do nas codziennie w południe, a matka przygotowywała dla niego specjalne lekkie jedzenie, póki nie poczuł się zdrowy. Długo potem pamiętał jej to i wychwalał jej dobre serce.

Na piętrze domu, gdzie mieścił się nasz cheder, mieszkał rabin chasydów. Nie należał widocznie do tych znanych rabinów, bo nie przychodziło do niego zbyt wielu ludzi po poradę. Kiedyś jednak ujrzałem chorego leżącego na schodach rebego. Chyba był owładnięty przez dybuka i przyniesiono go z pobliskiej miejscowości, aby rebe mógł mu pomóc. Ten chory był w średnim wieku, miał zaniedbaną brodę i wykrzywioną twarz. Leżał na schodach na plecach, a z ust jego wydobywała się melodia – melodia modlitw na główne święta. Brzmiało to tak, jakby melodia za melodią wydobywała się z jego brzucha. Korytarz i schody były wypełnione ludźmi.”

Jakub Kahan pisze: „Wydaje się dziwne, że z miejscowych języków uczyliśmy się raczej rosyjskiego i niemieckiego niż polskiego. Rządu rosyjskiego to z pewnością nie obchodziło, a w kołach biznesu nie krytykowano znajomości języka polskiego. Jest to jeszcze jeden dowód na to, jak dalece w tych latach przeważali tam Żydzi i Niemcy.”

Jakub Kahan pisze o wielkich postępach, jakie poczynił w hebrajskim i studiach nad Biblią: „Oczy były utkwione w książce, ale serce daleko stąd. Było jednak wiele rozdziałów, które miałem nie tylko na końcu języka, lecz o których wiedziałem nawet, na której stronie można je znaleźć. Byłem już ekspertem we wszystkich działach gramatyki i znałem na pamięć wiele wierszy Adama Ha-Kohena i Michela (Michał Józef Kohen Lebensohn*). Niestety ojciec nie chciał kupić mi tomu wierszy Jehudy Lejba Gordona, bo ten „apostata” mógłby mieć na mnie zły wpływ [66*].

Nie pamiętam, co było tego powodem, ale pewnego dnia my, studenci najwyższej klasy hebrajskiego, postanowiliśmy wraz z naszym nauczycielem mówić między sobą tylko po hebrajsku. Początek był trudny, ale w końcu przyzwyczailiśmy się do tego języka i powoli uczyliśmy się wyrażać nasze myśli wystarczająco płynnie. Mówienie po hebrajsku owładnęło mną więc jeszcze w szkolnej ławie.

W tym okresie Ben Awigdor wydał swoją „Sefer Ha-Agora”. Z jej stronic powiał przyjemny wiatr jak odświeżająca wiosenna bryza.

Blask pierwszej miłości

„Była córką właściciela budynku naszej szkoły” {Przypis na str. 201: Nazywał się on reb Beniamin Grynberg, był jednym z miejskich notabli. Miał na swojej działce wielką stertę drewna i bali budowlanych. Jego dom znajdował się na rogu ulic Łęczyckiej i Parzęczewskiej.} „Mieliśmy wiele okazji do spotkań. Te przypadkowe spotkania zmieniły się później w prawie codzienne sekretne randki. Uca (Ewa – Chawa) była piękną dziewczyną, szczupłą, z wysmukłą szyją, a w jej szarych oczach odbijała się zachwycająca inteligencja. Była mniej więcej o pół roku starsza ode mnie i wydawała się także odrobinę wyższa. Jak wszystkie dziewczęta chodziła do polskiej szkoły i była najlepsza w swojej klasie. Możliwe, że był to jeden z powodów, które nas do siebie zbliżyły. Rozmawialiśmy o wszystkim, ale nigdy żadne z nas nie powiedziało słowa o uczuciach lęgnących się w naszych sercach. Byliśmy zbyt młodzi i nieśmiali. Jednak fakt, że spotykaliśmy się codziennie i w tajemnicy, wiele znaczył. Co dzień czekałem niecierpliwie na to spotkanie, a moje serce śpiewało, kiedy byłem z nią mogąc cieszyć się blaskiem jej oczu, a jej twarz, pełna miłości, śmiała się do mnie. Kiedy dowiedzieli się o tym nasi ojcowie, zakazali nam dalszych spotkań. Ta przerwa trwała dłużej, niż się spodziewaliśmy.

Jednak nigdy jej nie zapomniałem. W roku 5660 (1900), kiedy byłem już dorosły i otwarty na inne światy i horyzonty, obudziła się we mnie tęsknota za nią, jak to można wyczytać w moim wierszu „W letnią noc”. Po kilku dziesięcioleciach pragnienie znów odżyło. Także tym razem wyraziłem to w wierszu opisującym idealizm tamtego magicznego czasu, czasu kwitnienia serca.”

W rozdziale „Lata z przeszłości” Kahan pisze, że „ból dorastania wyraża się często w różnych obszarach życia”. Opisuje swoje uczucie dotkliwej samotności i „tęskny ból młodzieńca, ból, który rósł, aż wreszcie stał się bólem całego świata”. i dalej: „Jakie to dziwne, że tak często, przy różnych okazjach szukałem ucieczki w ogrodzie, na polu albo w lesie. Przez długi czas wcześnie rano wychodziłem z domu do małego ogrodu miejskiego, siadałem w zacienionym kącie i uczyłem się francuskiego z książki Langenscheidta. Dostałem ją od Izuchera Szwarca, kiedy jego najstarszy syn wyjechał do Paryża uczyć się w szkole inżynierskiej. Wcześniej on uczył się z tej książki. O tej porze ścieżki były puste i mogłem bez przeszkód poświęcić się swoim studiom, póki sam ogród ze swoją niebiańską ciszą nie przepędził mnie razem z moimi zmarzniętymi literami. Uznawałem jego władzę nad sobą i chętnie poddawałem się swoim młodszym i starszym braciom sekretnie przędącym swoje młode życia, każdy zgodnie ze swoim powołaniem. Pośrodku ogrodu stała drewniana scena przeznaczona dla orkiestry wojskowej. Z pewnych przyczyn koncerty zostały przerwane jakiś czas wcześniej i ze smutkiem wspominałem dni, kiedy jako mały chłopiec przychodziłem tu z mamą i ogród był pełen radości święta i melodyjnych dźwięków trąbek. Wszystko było kolorowe, błyszczące i migotliwe, mnóstwo wystrojonych matek z dziećmi przechadzających się i oblegających ławki do ostatniego miejsca. Teraz nie ma orkiestry i nie ma już matki…

Po południu, kiedy dzień zbliżał się ku końcowi, chodziłem do lasu, często z książką w ręku, chociaż właściwie nigdy nie udało mi się jej czytać. Wypełniony potężnym odczuciem lasu nie miałem już miejsca na inne wrażenia. Czymże jest książka napisana przez śmiertelnego człowieka wobec księgi Boga, otwartej dla mnie ze wszystkimi jej sekretami i cudami życia, ze wszystkimi tajemnicami i szeptami?”.

Kilka słów o mieście Zgierzu

Miasto liczyło ok. 20 000 dusz, z których tylko ok. 3 000 było Żydami. Niemniej jednak było wielu, którzy cenili Zgierz (obok Niemców, których było jeszcze mniej) jako pierwsze przemysłowe miasto w okręgu łódzkim i przyjeżdżali, aby się tu osiedlić. Zgierz koncentrował się na produkcji ciężkich i drogich materiałów na garnitury, okrycia i letnie i zimowe płaszcze. Manufaktury tekstylne prześcigały się w pięknych wzorach, tysiące krosien i maszyn parowych stukały całymi dniami, a niektóre także w nocy, odmierzając upływ czasu. Na krosnach zwykle tkali Żydzi, a maszyny parowe w fabrykach były obsługiwane przede wszystkim przez robotników chrześcijańskich. Przesadą byłoby twierdzić, jak napisano w innej książce, że całe miasto pochłonięte było przez fabrykę i tonęło w dymie kominów. Powietrze w tym małym mieście, z którego centrum można było w 10 minut dotrzeć do soczystych lasów i pól, było dobre, zdrowe i czyste, w przeciwieństwie do zatrutego powietrza niektórych dzielnic zatłoczonej, przeludnionej Łodzi.

W Łodzi, jak i w Zgierzu, przemysłowcami tekstylnymi byli głównie Żydzi i Niemcy. Załogę i obsługę handlową stanowili wyłącznie Żydzi. W roku 5652 (1892), kiedy wypędzono Żydów moskiewskich, wielu z nich przyjechało do Łodzi znacznie ożywiając biznes w mieście. Korzystały z tego także okoliczne społeczności. Były dwa sezony w roku, jesienią i wiosną, kiedy kupcy jeździli do Łodzi z towarem. Wielu z nich przyjeżdżało także do Zgierza uzupełnić inwentarz o drogie tkaniny. Robotnicy zgierscy utrzymywali kontakt ze swoimi towarzyszami z Łodzi i korzystali z ich szerokiego doświadczenia w wycenie towaru i uzyskiwaniu kredytów.

Utrzymywałem szczególne stosunki z tragarzami, którzy pakowali towary na eksport. Było w tym przedsięwzięciu trzech partnerów: Jonis (Jonatan), Abba Jankel i Szalom Mechel (Michał). Mieli już ponad sześćdziesiątkę, ale ich kondycja fizyczna i siła była nadal zadziwiająca. Kilka razy zadziwił mnie widok Jonisa, najstarszego, drobnego, szczupłego i siwowłosego, jak bez wysiłku niósł na plecach dwie ciężkie role materiału idąc prosto i ostrożnie, bez najmniejszej trudności. Był niezwykle spokojny i z pokorą przyjmował komendy, a nawet pokrzykiwania swoich kompanów. Abba Jankel był całkiem inny. Był mocny i prawie wcale nie posiwiały. Był raczej gadatliwy, uwielbiał opowiadać dowcipy i nucić piosenki.

Szalom Mechel był najbardziej z nich pracowity i najmłodszy. Prowadził przedsiębiorstwo pod względem finansowym. Był wysoki, miał jasne, inteligentne oczy. W jego czarnej brodzie nie było ani jednego siwego włosa. Popijał więcej niż tamci, ale i tak ich przeżył.

Przygotował do druku Z.F. i I.A.M.


{203}

Zgierz i Kock

Jakub Kirszenbaum z Kirjat [67*] Białystok

Autor, pochodzący ze Zgierza, jest potomkiem rodziny, której korzenie sięgają 16 pokoleń i która była aktywna w świecie żydowskim przez okres 400 lat. Pierwsza generacja przyjechała do Jerozolimy w XVI wieku. Druga opuściła Jerozolimę i udała się do jesziw litewskich. Ostatnie 6 pokoleń żyło w Zgierzu zacieśniając związki między swoim miejscem urodzenia a kocką dynastią chasydzką. Jedna z kobiet zgierskich została rebecin (żoną cadyka) w Kocku, a jeden z admorów (mistrzów chasydzkich) z Kocka był partnerem fabryki tekstylnej w Zgierzu.

W pierwszej połowie XIX w. W Zgierzu mieszkał reb Jakub Mosze Pozner. Był chasydem poświęconym błogosławionej pamięci rabbiemu Mendełe Morgenszternowi, pierwszemu admorowi Kocka. Poza tym należał do pionierów przemysłu tekstylnego w Zgierzu. Ostro rywalizował z niemieckimi przedsiębiorcami, którzy osiedlili się w naszym mieście i wywalczyli podpisanie przez komisarza wojewódzkiego Wydziału Administracyjnego Komisji Województwa Mazowieckiego Witkowskiego umowy zgierskiej zabraniającej Żydom nabywania nieruchomości i pracy w przemyśle tekstylnym (30 marca 1821); stąd wnioskujemy, że niemieccy przemysłowcy obawiali się konkurencji ze strony Żydów i podejmowali kroki mające utrudnić im działalność.

Żona reb Jakuba Mosze Poznera, Rachel, była córką reb Lejbisza Berlinera z Piotrkowa, sławnego człowieka i spadkobiercy świętej i błogosławionej pamięci gaona reb Cwi Aszkenaziego, autora „Chacham Cwi”. Reb Lejbisz odmówił przyjęcia proponowanego mu rabinatu i zajął się biznesem. Dziadkiem reb Lejbisza był gaon reb Herszel Lewin, przez prawie 30 lat rabin kolelu (= jesziwy) Berlina i Prus. Dlatego jego dzieci i wnuki przyjęły nazwisko Berliner.

Produkty fabryki reb Jakuba Poznera docierały do najdalszych zakątków imperium rosyjskiego. Oczywiście dom jego był otwarty dla każdego rabina i chasyda, który by przejeżdżał przez miasto. Uważano go za ojca żydowskich robotników, wśród których byli także chasydzi. Uczestniczył w ich radościach i smutkach. Razem jeździli do Kocka, a hol fabryki często zmieniał się w sztibł. Odbywały się tu uroczyste posiłki na Rosz Chodesz [36] i z innych okazji. Reb Jakub Pozner uczynił ponadto rabina kockiego wspólnikiem w swojej fabryce, na szczęście i błogosławieństwo.

Zięciem reb Jakuba Mosze Poznera był reb Zelig Frankel, zapalony chasyd kocki. Przejął on kierownictwo fabryki po śmierci teścia. Reb Zelig Frankel więcej czasu spędzał u rabina w Kocku niż we własnym mieście. Udało mu się wżenić jedno z dzieci do dynastii kockiej. Małżeństwo to wyswatał świętej błogosławionej pamięci reb Dawid Morgensztern (najstarszy syn rabbiego Mendełe z Kocka). Córka reb Zeliga, Jochewed, poślubiła rabina Chaima Izraela Morgenszterna, przyszłego admora Kocka – Pilawy. Ślub odbył się w roku 5617 (1857) w Kocku i był na nim obecny dziadek, reb Mendełe.

Admor reb Chaim Izrael, który został wspólnikiem teścia, przeniósł się do Pilawy, a po śmierci ojca, reb Dawida, uznano go admorem chasydów Kocka i Pilawy. W roku 5645 (1886) wydał książkę „Szalom Jeruszalaim” gdzie postuluje, by ortodoksyjni Żydzi z Polski osiedlali się w Ziemi Izraela. „Powinni kupować tam ziemię i tam osiadać, uprawiać tę ziemię i własnym znojem i pracą piec chleb z własnej mąki”. Na podstawie żydowskiego prawa (halachy), tradycji (agady) i mistycyzmu (kabały) udowadniał też, że na każdym Żydzie ciąży święty obowiązek uczestnictwa w uratowaniu Ziemi Izraela.

W innym miejscu pisze: „Kiedy rząd zezwoli tysiącom Żydów na odbycie podróży lub wyemigrowanie do Izraela, niewątpliwie będzie to micwą i obowiązkiem zgodnie z ogólną opinią, nawet w tym czasie…” „Bo gdy Ziemia przejdzie z ich rąk do naszych, nasze odkupienie będzie blisko i nasz powrót na dobre przyjdzie prędko za naszych dni”.

Admor reb Chaim Izrael zmarł w roku 5665 (1905). Dziećmi jego byli admorowie reb Cwi z Łukowa, reb Mosze Mordechaj z Pilawy, reb Izaak Zelig z Sokołowa i reb Józef z Kocka. Wszyscy oni przez swoją matkę Jochewed pochodzili ze Zgierza i nie zapominali o swojej zgierskiej rodzinie.

Drugim zięciem reb Zeliga Frankela był reb Abraham Hirsz Gliksman, chasyd kocki, syn reb Barucha Bendeta Gliksmana, rabina Luska [68*] i autora wielu książek. Po śmierci teścia odziedziczył on fabrykę i przeniósł się do Łodzi w roku 5625 (1865). Syn reb Abrahama Hirsza, Bendet Gliksman – także ze Zgierza – przystąpił do spółki akcyjnej. Akcje jej pozostały w rękach rodziny, a produkty firmy były znane nawet poza granicami Polski.

Przy okazji wspomnieć należy, że pan Szinar, jeden z wnuków reb Abrahama Hirsza Gliksmana, był jednym z założycieli muzeum „Bejt Lochmei Ha-Getaot” (Muzeum Bojowników Getta) im. Izaaka Kacenelsona. Był jego pierwszym dyrektorem.

Rodzina Kirszbaumów była też związana z rodzinami Poznerów, Franklów i Gliksmanów. Reb Hirsch Kirszbaum poślubił Leę, córkę reb Jakuba Mosze Poznera. Mieszkał w Zgierzu. Jeden z jego synów reb Noach Kirszbaum – ojciec autora tych stronic – opuścił Zgierz i razem z fabryką przeniósł się do Łodzi. Działał w fabryce przez wiele lat. Był chasydem z Pilawy – Sokołowa, dziedzicem chasydów kockich.

Bratem Bendeta Gliksmana, ostatnim właścicielem fabryki przed wybuchem wojny był znany historyk reb Pinchas Zelig Gliksman, wsławiony badaniami nad życiem duchowym polskich Żydów. Zginął w latach Zagłady.

« Previous Page Table of Contents Next Page »



  1. Mode Ani = „składam dzięki”, pierwsza modlitwa odmawiana każdego ranka przed wstaniem, jedna z pierwszych, jakich uczy się małe dzieci. Return
  2. wg prawa żydowskiego, wszystkie nowe naczynia i narzędzia do gotowania zakupione od nie–Żydów musiały być obmyte w mykwie lub w bieżącej wodzie. Return
  3. suka – szałas, gdzie jada się posiłki w święto Sukot (szałasów); musi mieć dach ze słomy, liści itp. Często nad dachem umieszcza się drugi, ruchomy i solidny, dla ochrony sukki przed deszczem. Kiedy suka jest używana, odsuwa się go na bok. Return
  4. była to najważniejsza litewska jesziwa. Rabbi Berlin był ojcem rabbiego Meir Bar-Ilana, którego imię nosi uniwersytet Bar Ilan. Rabbi Izaak Elchanan Spector, rabin Kowna, jest patronem szkoły rabinackiej w Yeshiva University w Nowym Jorku, znanej jako Rabbi Yitzchak Elchanan Theological Seminary. Return
  5. mitnagedzi = przeciwnicy, ortodoksyjni Żydzi przeciwni chasydyzmowi (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
  6. odnosi się to do błogosławieństwa Izaaka, kiedy Jakub był w przebraniu swojego brata Ezawa. Izaak powiedział, że głos jest głosem Jakuba, a ręce – rękami Ezawa. Wykłada się, to, że głos Jakuba jest głosem ludu żydowskiego studiującego Torę. Return
  7. czworokątna kamizelka zastępująca tałes, noszona przez tradycyjnych Żydów przez cały dzień ubraniem tak, aby stale spełniać przykazanie o noszeniu frędzli. Return
  8. księgi prorockie Biblii podzielone są na Wczesnych Proroków, których teksty mają styl narracyjny (księgi Jozuego, Sędziów, 1 i 2 Samuelowa, 1 i 2 Królewska) i Późnych Proroków, noszące znamiona stylu poetyckiego (Izajasza, Jeremiasza, Ezechiela, 12 mniejszych proroków) Return
  9. różnice te odnoszą się do sposobu wymawiania samogłosek oznaczanych w hebrajskim kropkami i daszkami stawianymi pod spółgłoskami. Chamec ma krótki dźwięk „o” albo „a”, szuruk – „u”, chirik – długie „e”, cerei – „aj”, a patach – krótkie „a”. Return
  10. Rosz Chodesz – pierwszy dzień żydowskiego miesiąca (także ostatni dzień miesiąca liczącego 30 dni), uważany za jedno z mniejszych świąt. Return


 58* finansista i filantrop angielski; jeden z czołowych symboli emancypacji Żydów zachodnioeuropejskich w XIX w. (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 59* przykazanie (micwa, l.mn. micwot) pierwotnie określano tak boskie nakazy z Biblii, a z czasem wszystkie dobre uczynki (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 60* Tisza Be-Aw (dziewiąty aw) – najsmutniejszy dzień roku żydowskiego, post i żałoba upamiętniające zburzenie Pierwszej i Drugiej Świątyni. Return
 61* Raszi (1040-1105) – akronim rabiego Salomona (ben) Izaaka, autora wzorcowych komentarzy do zasadniczych tekstów żydowskich (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 62* miszna to najstarsze zachowane dzieło literatury rabinicznej ostatecznie zredagowane w początkach III w.n.e., będące fundamentem i źródłem całej późniejszej tradycji halachicznej (tzn. dot. żydowskiego prawa). Talmud to rozszerzony komentarz do Miszny, nazywa się go także Gemarą. Zarówno Talmud jak i Miszna to najważniejsze opracowania „ustnej Tory” otrzymanej przez Mojżesza na górze Synaj (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 63* por. Eccl. 4,12: „a sznur potrójny nie tak szybko się zerwie” (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 64* poeta, żył w latach 1800-1871; tworzył w języku hebrajskim. Niektóre z jego wierszy stały się popularnymi pieśniami, właśnie jak „Jona homija” (hebr. „Gruchająca gołębica”), w którym porównuje naród żydowski do gołębicy wygnanej z gniazda (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 65* dodatkowa modlitwa odmawiana przy nowiu księżyca w szabat i święta nawiązująca do dodatkowych ofiar składanych przy tych okazjach (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 66* Michał Józef Kohen Lebensohn (1828-1852) – poeta tworzący w języku hebrajskim; znaczny wpływ wywarła na niego poezja europejska, zwł. Schillera; Jehuda Lejb Gordon (1830-1892) – poeta, prozaik, krytyk; czołowa postać radykalnego nurtu Haskali (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 67* hebr. miasto (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 68* tak w tekście angielskim. Nie wiem, o jakie miasto tu chodzi (przyp. tłumacza – Z.G.) Return



This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Zgierz, Poland     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Osnat Ramaty

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 24 Mar 2007 by MGH