« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »

[Strona 225]

Fundusz pożyczyczek bezodsetkowych

Autor: A. Pshaytcher

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Jak każde żydowskie miasto w Polsce, w mieście Przedecz („Pshaytch” w języku jidysz) funkcjonował Gmiles Chesed (Gmiles Khesed) czyli kasa udzielająca pożyczek bezodsetkowych. Mieszkańcy Przedcza pamiętają, że ten fundusz rozpoczął działalność w 1905 roku. Wojny przychodziły i odchodziły, a także zmieniały się rządy, na czele których stali Rosjanie, Niemcy i Polacy. W każdych warunkach kasa pożyczkowa odgrywała ważna rolę w życiu gospodarczym miasta.

Po I wojnie światowej była duża inflacja i kilogram chleba kosztował tysiące. Ale, niestety, fundusz Gmiles Chesed musiał być zamknięty.

W 1923 roku życie gospodarcze trochę się znormalizowało i Żydzi chcieli odbudować swoje życie. Byłoby to niemożliwe, gdyby nie istniały pożyczki kapitałowe, służące do zakładania biznesów. Dlatego też pojawiła się chęć powrotu do działalności instytucji funduszu pożyczek bezodsetkowych. Dzięki kilku kluczowym osobom, bank ów był zorganizowany na nowo i rozwijał się. Przez szereg lat pracowali w nim ochotnicy, a więc nie było żadnych kosztów administracyjnych.

Fundusz pożyczek bezodsetkowych odgrywał niezwykle ważną rolę. Każdy, kto potrzebował pożyczki, mógł przyjść bez większych formalności czy interwencji u pracownika banku. Każdy człowiek mógł zwrócić się do administracji i przedstawić swoją potrzebę.

Z pewnością pamiętamy lata po roku 1923, kiedy w sobotnie wieczory, zaraz po ceremonii Hawdala (Havdallah),

[Strona 226

którą zaczyna się nowy tydzień, kierownik funduszu Reb Mojsze Topolski (Reb Moishe Topolsky) i inni poważani członkowie społeczności przychodzili do Domu Nauki, siadali przy długim stole i przyjmowali prośby o pożyczki oraz raty spłaty danych uprzednio pożyczek. W większości przypadków prośby były realizowane bez żadnych przeszkód. Jest zrozumiałe, że cały ten proces zależał od ilości pieniędzy, które wpłynęly w dany wieczór. Dość często ktoś potrzebował specjalnej pożyczki, a w funduszu nie było wystarczającej ilości środków. Czasami wówczas członkowie zarządu sięgali do własnych kieszeni, aby udzielić pożyczki, ponieważ nie chcieli powodować przerwy w funkcjonowaniu funduszu.

Początkowy kapitał tej instytucji został zgromadzony dzięki dotacjom co bogatszych członków społeczności. Wszyscy pozostali członkowie towarzystwa pożyczkowego musieli dołożyć symboliczne kwoty.

W taki sposób fundusz pożyczek bezodsetkowych pomagał Żydom z różnych warstw społecznych, a szczególnie właścicielom małych biznesów, rzemieślnikom i tym, którzy chodzili po wsiach, by kupować i sprzedawać towary.

W latach 1935-36, kiedy antysemityzm miał negatywny wpływ na żydowską działalność biznesową, pożyczkobiorcy, którzy polegali na funduszu Gmieles Chesed (Gmieles Khesed), znaleźli się w bardzo trudnym położeniu i niestety nie byli w stanie spłacać pożyczek, które wzięli. Dlatego też ta instytucja, która nie miała wielkich zasobów, musiała zaprzestać swojej działalności.

W 1937 roku bank wznowił swoją aktywność, dzięki dopływowi nowej energii i pomocy udzielonej przez centralę Gmile Chesed (Gmile Khesed), znajdującą się w Warszawie. Centrala była w stanie finansować duże pożyczki, gdyż dostawała dotacje od organizacji o nazwie Joint.

W tamtym okresie założono małe fabryki, które produkowały skarpetki, swetry i inne podobne towary, a wszystko to było możliwe dzięki kasie pożyczek bezodsetkowych. Nowo powstała administracja wykonywała ogromną pracę, która zapewniała funduszowi solidne podstawy.

Wraz z wybuchem II wojny światowej we wrześniu 1939 roku instytucję zamknięto.


[Strona 227]

Stowarzyszenie Pomocy Chorym – Itche Vayden

Autor: Moishe Bilbosky

Tłumaczenie: Janie Respitz

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

W naszym mieście istniało Stowarzyszenie Pomocy Chorym (Bikur Cholim), którym dowodził zarządzał Icek Wajden (Itche Vayden/Vaydman).

Właściwie można by powiedzieć, że Icek w jednej osobie funkcjonował jako Stowarzyszenie Pomocy Chorym, jako że zajmował się wszystkim: zbieraniem funduszy, wysyłaniem lekarza do pacjenta w potrzebie, kupowaniem lekarstw i opiekowaniem się domostwem chorej osoby. Jeśli nie było wystarczająco dużo pieniędzy w funduszu stowarzyszenia, żeby zapłacić lekarzowi lub farmaceucie, Icek Wajdman zapewniał bezzwłoczne pojawienie się lekarza u chorego albo przyniesienie potrzebnego lekarstwa. Można też było przyjść do niego, by pożyczyć termometr i zmierzyć komuś temperaturę, sprzęt do lewatywy czy też bańki.

Kiedy ktoś był ciężko chory, nie tylko wołano po lekarza do tego chorego, ale też zbierano kworum Żydów do recytacji psalmów i modlitw o uzdrowienie. Żydzi szli na cmentarz i prosili zmarłego krewnego osoby niedomagającej, by wstawił się za pacjentem w zaświatach i by nadeszło pełne ozdrowienie. Słowami starali się zdjąć urok (”złe oko”) z chorego. Te sposoby pomocy nie wymagały jednak pieniędzy, a lekarz czy farmaceuta musieli dostać zapłatę – w tym właśnie momencie do działania włączało się Stowarzyszenie Pomocy Chorym.

Icek nie znał wielu języków. Niezbyt dobrze mówił po polsku. Wkładał dużo wysiłku w to, żeby mówić do farmaceuty chrześcijanina w języku polskim, ale gdy lekarz Żyd nalegał na mówienie tylko po polsku w kontakcie z chorymi Żydami, Icek dla zasady rozmawiał z nim w języku jidysz. „Żydzi mówią do siebie w jidysz”, mówił Icek.

Budżet instytucji pomocy chorym był zasilany głównie z datków osób, które chciały, by za chorego pomodlono sie w synagodze. Takie osoby musiały przyrzec, że wspomogą stowarzyszenie. W wieczór przed świętem Jom Kipur, po modlitwie wieczornej, na podium stawiano miseczkę z napisem „Stowarzyszenie Pomocy Chorym”. Wszyscy, którzy przyszli na modlitwę, dawali datek. W święto Purim, kiedy Żydzi radośnie zasiadali do uczty Purim, chodziły po domach dwie osoby w przebraniach maskaradowych, z przymocowanymi do kostiumów dzwoneczkami, prosząc o pieniądze dla stowarzyszenia. Również przy tej okazji Żydzi zasilali tę wartościową organizację.

Istnieje takie powiedzenie: ”Nie ma biednej społeczności”. Dzięki małym datkom stowarzyszenie funkcjonowało i zapewniało pożyteczną pomoc.

[Strona 228]

Kiedy był deficyt, Icek zamykał swoją maszynę do szycia, dawał instrukcje młodej dziewczynie, która dla niego pracowała i wychodził przespacerować się po mieście. Wiedział, do których drzwi zapukać, a kiedy Icek Wajden przychodził, otrzymywał największe datki na rzecz Stowarzyszenie Pomocy Chorym. Ickowi pomagało kilka kobiet w tej świętej pracy.

Była też forma pomocy o nazwie „Linat HaTsedek” (straż przy chorych). Przebywanie przy osobie chorej w nocy i opiekowanie sie nią było postrzegane za jeden z dobrych uczynków przez naszą społeczność. W takiej sytuacji nie było żadnej różnicy między biednymi i bogatymi. Chory zostawał sam w domu po wizycie lekarza, więc Żydzi uważali pomoc pacjentowi w nocy za święty akt. Icek Wajdman włączał się też w taki rodzaj pomocy.

Czytana w szabat parsza (rozdział, fragment) Tory zwana „Wajikra” lub „Wajera” (Vayira) jest szczególnie święta dla Stowarzyszenia Pomocy Chorym. W tej parszy aniołowie przychodzą z wizytą do naszego przodka Abrahama, kiedy jest chory. Wszystkie datki, ofiarowane w tym dniu w synagodze, Domu Nauki lub Towarzystwie Psalmicznym, szły na cel pomocy chorym.

Członkowie towarzystwo pogrzebowego żartowali sobie, że po śmierci Icka w wieku 120 lat, zemszczą się za to, że Icek był trudnym konkurentem. Ich działalność opierała się na działaniach anioła śmierci, którego Icek i stowarzyszenie Bikur Cholim często wyganiali z miasta.

Niech pamięć o Icku Wajdenie będzie błogosławiona, a także o tych, którzy pomagali mu w jego świętej pracy.

Nie możemy zakończyć wspomnień o stowarzyszeniu Bikur Cholim, pomijając opis Icka Wajdena jako człowieka.

Icek i jego żona Estera (Esther) nie mieli dzieci. On miał zakład krawiecki, gdzie szył ubrania dla kobiet. Młode kobiety, które uczyły sie u Icka fachu, były traktowane przez niego i jego żonę jak własne dzieci. Icek kochał dzieci ponad wszystko. Z charakteru był szybki: szybko mówił i chodził. Ale kiedy spotkał na swojej drodze dziecko, a szczególnie chłopca w wieku szkolnym, Icek zatrzymywał się i rozmawiał z dzieckiem. Naprawdę było widać, jak bardzo go takie spotkanie i rozmowa cieszyły.

Icek mówił głośno, tak głośno, że można było odebrać to jako krzyk, ale kiedy było się blisko niego, człowiek zdawał sobie sprawę, że jego słowa wychodziły prosto z serca.

Nie był wielkim pisarzem, ale potrzeby każdego były wyryte głęboko w jego sercu. Miał mało czasu. Icek służył także jako zarządzający (gabe) Domu Nauki, który znajdował się

[Strona 229]

koło jego domu. Zimą, gdy na zewnątrz było zimno, leżał śnieg czy trzymał mróz, biedni włóczędzy, bez środków do życia, przychodzili do miasta i nocowali w schronisku Hachnose Orchim (Hachnose Orkhim) albo w Domu Nauki. Icek nie kładł się spać zanim nie upewnił się, że piec dobrze grzał i dawał ciepło, często sam dokładając opału do pieca. Dzięki niemu bezdomni ludzie, którym życie i tak nie szczędziło trudności, nie musieli cierpieć z powodu zimna.

Każdy człowiek wiedział, gdzie był dom Icka. Każdy, kto potrzebował lekarza, lekarstwo albo chciał wspomóc jego świętą pracę, wiedział, gdzie Icek mieszkał.

He was no great scholar, but he was passionately observant. People who had known him for a long time said that in his youth he had been an enthusiastic member of the Jewish Workers Party. However, he disagreed with their methods on how to achieve their goals and broke away.

Nie był wielkim uczonym, ale był niezwykle pobożny. Ludzie, którzy znali go od dawna, mówili, że w młodości Icek był entuzjastycznym członkiem Żydowskiej Partii Robotniczej, ale nie zgadzał się z zasadami ich sposobu działania i osiągania celów, a więc odszedł z tej partii.

Wiele osób nazywało Icka „Żółtym Ickiem”. Był chasydem „Loibitzscher”. Dwa lub trzy razy do roku odwiedzał swojego Rebbe, a po powrocie opowiadał o wizycie i o tym, że dostał błogosławieństwo od niego, aby dopisywało mu zdrowie i mógł kontynuować swoją dobroczynność. Te wizyty i błogosławieństwa napełniały go odwagą; Icek wracał do swojej świętej misji ze zdwojoną energią.

Niech pamięć o Icku Wajdenie będzie błogosławiona.

Za jego głęboką, ogromną miłość do ludzi, współodczuwanie ludzkiego cierpienia oraz stałą gotowość pomocy potrzebującym.

Mordercy rasy panów zniszczyli to wielkie, wspaniałe życie.

Niech Bóg pomści jego śmierć.


[Strona 230]

Bank Ludowy

Autor: A. Pshaytsher

Tłumaczenie: Marshall Grant

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Po I wojnie światowej nie było instytucji bankowej, która mogłaby pomagać kupcom, rzemieślnikom i właścicielom sklepów, potrzebującym pożyczek, aby kontynuować działalność swoich biznesów.

Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja ekonomiczna w tamtym czasie była niepewna. Częste wzrosty cen zmuszały wiele przedsiębiorstw do zamknięcia się i zakończenia funkcjonowania.

Kiedy sytuacja trochę się poprawiła w latach 1924-1925, a kurs polskiego złotego powrócił do realnej wartości, widać było, że potrzebna była instytucja finansowa, która mogłaby udzielać pożyczek żydowskim mieszkańcom miasta.

Mimo tego, że istniał fundusz dobroczynny, którego pożyczki ocaliły Żydów od głodu wiele razy, ta forma wsparcia oparta była na filantropii, co czyniło ją bardzo limitowaną w zakresie udzielania pomocy, gdy liczba prośb i żądań zaczęła wzrastać.

 

Członkowie Banku Ludowego

Stoją w ostatnim rzędzie, od lewej do prawej strony: Jakub Wolf Klar (Yaakov Wolf Klar), Icek Wajden (Itsche Weiden), Abraham Eliasz Prochowiecki (Avraham Eliah Prochovesky), Lajzer Żychliński (Lazer Zichlinsky), Herszel Wiśniewski (Herschel Vishinsky)
Drugi rząd od lewej do prawej strony: Gerszon Lajzer Haltrich (Gershon Lazer Heltreich), Mosze Lewkowicz (Moshe Levkowitz), Chaim Kłodawski (Haim Claudevsky), Kapal Sajka (Kapal Saika), Mosze Topolski (Moshe Tapalsky), Mosze Rauch (Moshe Rauch), Nuchim Rybiński (Nichum Ribinsky), Mendel Wolf Bilewski (Mendal Wolf Bilevsky), Josef Topolski (Yosef Tapalsky)
Trzeci rząd od lewej strony do prawej: Estera Pullman Sochaczewska (Esther Pullman (Esther Pullman Sochachevsky), Mosze Araon Wajden (Moshe Aaron Weiden), Szabtaj Oppenbach (Shabtai Oppenbach), Jechiel Topolski (Yehiel Tapalsky), Mosze Sochaczewski (Moshe Sochachevsky,) Nuta Wassercug (Netta Wasserzog), Natan Skowroński (Natan Skobronsky), Szymszon Żychliński (Shimshon Zichlinsky), Hilda Torończyk (Hinda Toronchek), Wolf Rusk

[Strona 231]

W 1926 roku rozpoczął swoją działalność Bank Ludowy (Ludovy Bank). Zarządzali nim Nuta Wassercug (Netta Wasserzog), Natan Skowroński (Skobronsky) i Mosze Topolski (Moshe Tapalsky).

Mosze Sochaczewski stał na czele tej instytucji, która była filią organizacji Dezenith. Z uwagi na fakt, że Dezenith dał wiele funduszy na tę inicjatywę, bank musiał składać raporty ze swojej aktywności i przedstawiać roczne raporty do kontroli.

Bank udzielał pożyczek do kwoty nieprzekraczającej 500 złotych. Wszystko odbywało się według zasad bankowości i pożyczkobiorca musiał mieć dwóch mieszkańców miasta, którzy dawali poręczenie za spłatę pożyczki. Żyranci musieli uzyskać akceptację banku.

Od swego założenia, Bank Narodowy miał swoją siedzibę na wyższym piętrze domu, w którym mieszkał Rabbi Szmul Abe Abramowicz (Rabbi Shmuel Abba Avrmovitch). Pierwszymi pracownikami banku byli: Estera Sochaczewska (Esther Sochachevska), Ze'ev Rusk i Hinda Torończyk (Hinda Toronchik).

Działalność banku polegała na wystawianiu zabezpieczeń zawieranych transakcji, zajmowaniu się płatnościami dla osób trzecich, a przede wszystkim na pobieraniu prowizji przy pożyczkach oprocentowanych.

Bankierzy ciężko pracowali i osiągali cele, które sobie postawili, w zakresie obsługi klienta. Każdego dnia bank działał z werwą: jedni klienci spłacali kredyty hipoteczne, inni płacili pożyczki. Zdarzało się, z różnych powodów, że raty kredytu lub pożyczki nie mogły wpłynąć na czas. Urzędnik bankowy zawsze proponował możliwość przedłużenia terminu płatności, a czasem nawet dawano w takiej sytuacji nową pożyczkę. W 1936 roku w atmosferze, która wtedy panowała, bank musiał zamknąć drzwi. Bank nigdy już nie wznowił działalności.


Miasto Pshaytch (Przedecz)

Autor: Yamnik Ruven

Tłumaczenie: Janie Respitz

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Niedawne wspomnienia i stare marzenia nie przestają pojawiać się w twoich myślach. Znikają i pojawiają się na nowo w różnych epizodach i doświadczeniach z tego małego miasta moich narodzin, o nazwie Przedecz, lub, jak my to miasto nazywaliśmy – „Pshaytch” (Przedecz). Kto z nas nie pamięta tego żydowskiego miasteczka, gdzie stawialiśmy pierwsze kroki i gdzie zaczęły rosnąć pierwsze korzenie naszego przyszłego życia? Kto nie czuje poruszenia głęboko w swojej duszy, kiedy wspomina lub nawet tylko wypowiada słowo „Pshaytch” (Przedecz)? Kto z nas nie zna ściskającego za serce westchnienia i gorącej łzy, kiedy wspominamy barbarzyński sposób, w jaki wszyscy żydowscy mieszkańcy zostali unicestwieni przez nazistów i ich współpracowników. Niestety dla nas te fragmenty miasta, które pozostały, nie są żydowskim Przedczem („Pshaytch” w jidysz), mimo że miasto istnieje na mapie Polski, ale dla nas ono już nie istnieje. Miasto kontynuuje swoje istnienie bez Żydów…

[Strona 232]

Miasto Pshaytch/Przedecz znajdowało się w zachodniej części Polski Kongresowej w okręgu włocławskim („Vlatslavek” w jidysz) w prowincji Tarner. Było to małe, spokojne miasto, w którym mieszkało około 250 rodzin żydowskich, natomiast łącznie liczba członków tych rodzin wynosiła mniej więcej 1300, a cała populacja Przedcza liczyła 5000 osób.

Miasto leżało na uboczu, nie na trasie linii kolejowej i nie blisko żadnej głównej drogi. Żydzi mieszkali w Pshaytchu/Przedczu około 700 lat, ale nie mamy dokładnej daty osiedlenia się Żydów tutaj, bo nie ma oficjalnych dokumentów. W każdym razie Przedecz był nastarszym miastem w tym rejonie. Miasto dostało prawa miejskie od króla Kazimierza Wielkiego w XIV wieku. W tym samym wieku król wybudował fortecę na ulicy Niemieckiej, by chroniła wojsko królewskie stacjonujące w mieście. Forteca, później w wieku XVIII, funkcjonowała jako

 

Ratusz miejski

[Strona 233]

niemiecki kościół, co pamiętamy do dziś, bo miała chrakterystyczną dużą wieżę z małymi okienkami dookoła.

 

Pierwsi Żydzi w mieście

Gdzie najpierw osiedlali się Żydzi w Przedczu? Patrząc na układ miasta, możemy śmiało stwierdzić, że osiedlali się na ulicy Synagogi. Ci ścigani i udręczeni Żydzi, po przybyciu do miasta, zbudowali najbardziej potrzebne żydowskie instytucje: rytualną łaźnię, budynek stowarzyszenia psalmicznego, które służyło jako pierwszy dom modlitwy, i cmentarz. W taki oto sposób powstała ulica Synagogi. Wiemy z akt stowarzyszenia pogrzebowego, że wielu Żydów z okolicznych miast zostało pochowanych na cmentarzu w Pshaytchu/Przedczu z uwagi na to, że mniejsze miasteczka nie miały swoich własnych cmentarzy. Pamiętamy, że istniały bardzo stare nagrobki na naszym cmentarzu, z datami z wieku XIII, i te kamienie nagrobne były w połowie zapadnięte w ziemię.

 

Otoczenie miasta Pshaytch/Przedecz

Miasta sąsiadujące z Phsaytchem/Przedczem to: Kłodawa (Klodawa), leżąca 8 kilometrów na południe i znajdujaca się na głównej linii kolejowej. Na wschód leżało miasto Dąbrowice (Dambrovitz) w odległości 12 kilometrów. Było to bardzo małe miasteczko, w którym mieszkało tylko kilka rodzin. Ich ostatnim rabinem był Rabbi Mojsze Drachman (Rabbi Moishe Drakhman), błogosławionej pamięci, zięć rabina Przedcza, który nazywał się Rabbi Berisz Menche (Rabbi Berish Menkhe), błogosławionej pamięci. Pochodził on z Lubina, małego miasta koło Włocławka („Vlotslavek” w jidysz). 13 kilometrów na północ od Przedcza leżało miasto Chodecz, a na północnym wschodzie było miasto Izbica Kujawska.

 

Wsie wokół Pshaytcha/Przedcza

Wsie otaczające Pshyatch/Przedecz były zamieszkane wyłącznie przez chrześcijan z wyjątkiem wsi Rybno (Ribne), gdzie mieszkało kilku Żydów. Były tam ogromne lasy i tartak, gdzie cięto drzewo, który przynależało do Żyda Mojsze Bermana (Moishe Berman), błogosławionej pamięci. Na południe leżała wieś Gures, która w gorące letnie miesiące, stawała się letnim kurortem, gdzie Żydzi mogli wynajmować pokoje dla swoich rodzin od wioskowych chłopów, aby spędzić kilka tygodni na świeżym powietrzu w wielkim sosnowym lesie. Dzieci miały tam wiele rozrywek.

[Strona 234]

Na wschód i północ od miasta rozciągały się długie i szerokie pola pszeniczne oraz duże sady, gdzie rosło wiele gatunków drzew owocowych. Na południowy zachód leżały bagna, które powstały w wyniku rozlewów pobliskiej rzeki Jedz (Yedz). Wykopywaliśmy na tych bagnach torf, który ogrzewał zimą nasze domy i piece.

 

Rzeka Jedz (Yedz)

Zachodnia strona miasta i część strony południowej były położone nad rzeką Jedz. Nie była to rzeka o płynącym nurcie, a woda stojąca. Rzeka obfitowała w różne gatunki ryb i roślin. Przed świętem Szawout chłopcy wycinali zielone trzciny i stawiali je w oknach, bo był zwyczaj dekorowania domów zielenią na to święto. Czego nie robiła rzeka dla Żydów miasta Pshaytch/Przedecz, dla dzieci i młodzieży?… W Rosz Haszana po modlitwie wieczornej, wszyscy Żydzi, mężczyźni i kobiety, mali i duzi, wychodzili z domów modlitwy z modlitewnikami pod pachą i szli nad rzekę, by powiedzieć „Taszlich”, kiedy to wytrzepuje się kieszenie do rzeki, co symbolizuje pozbawienie się grzechów. Przed świętem Pesach nasz Rabbi i jego chasydzi szli na dół do rzeki i nabierali wody (zwaną „naszą wodą”), wlewali ją do beczki i przynosili do miasta, by robić macę.

 

Dom Lejzera Żychlinskiego (Leyzer Zikhlinsky)

[Strona 235]

Ta maca była wypiekana wśród śpiewu i modlitw. Woda stała w beczce całą noc (dlatego też była nazywana „naszą wodą”). Innymi słowy, woda spędzała noc w beczce, żeby nie była zbyt zimna do robienia macy. Beczka była przykryta białym materiałem, aby zachować koszerność do czasu Pesach.

Zimą, kiedy rzeka zamarzała, wszyscy mieli duże oczekiwania. Mróz sprawiał, że rzeka wyglądała jak błyszczący stół. Rzeka przemieniała się w idealne miejsce dla sportów zimowych takich jak saneczkarstwo. W lodzie wyrąbywaliśmy przerębel. Ryby wyskakiwały, żeby nabrać trochę powietrza, a my wtedy łapaliśmy je do wiader. Rzeka stała zawsze spokojna, nigdy nie była wzburzona. Pływaliśmy w niej latem. Dla Żydówek rzeka była błogosławieństwem. Kobiety przynosiły brudne rzeczy do wyprania i wybielenia w rzece. Na brzegach rzeki można było zobaczyć kobiety i dzieci przez całe lato. Brudne rzeczy po praniu stawały się czyste i białe. Ludzie spędzali wiele godzin nad rzeką oraz przynosili jedzenie i napoje dla swoich rodzin. Dzieci bawiły się, a ich radosny śmiech słychac było z daleka. Dzieci miały za zadanie przynosić wodę w wiadrach i spryskiwać pranie rozłożone na trawie. Pracy nie brakowało, ale matki z dziećmi były szczęśliwe.

Na północ od naszego miasta, na drodze do miasta Chodecz, około 7 kilometrów od nas, była wieś Szatki („Tseti” w jidysz). Tam można było wsiąść do pociągu kolei jednotorowej, nazywanej przez nas „rupieciem,” która łączyła nasze miasto z Włocławkiem („Vlotslavek” w jidysz). Nasi kupcy używali tej kolejki do przywożenia towarów, a także do eksportu produktów i wyrobów rzemieślniczych oraz pszenicy. Do Pshaytcha/Przedcza nie dojeżdżał pociąg kolei szerokotorowej. Jeśli ktoś zamierzał podróżować pociągiem, musiał najpierw dojechać do wsi Krzewate (Kshevate) zaraz za Kłodawą, która to wieś znajdowała się w odległości około 12 kilometrów. Tam można było wziąć pociąg „prawdziwej” kolei, która łączyła nasze miasto z resztą świata.

 

Sady i sprzedawcy owoców

Sady w okolicznych wioskach zapewniały możliwość zarabiania na życie naszym miasteczkowym Żydom. Wktótce po zakończeniu święta Pesach, Żydzi brali w dzierżawę sady od chrześcijan i przenosili się tam na całe lato aż do chwili, kiedy wszystkie owoce były zebrane z drzew. Musieli sie tam przeprowadzać i być na miejscu, by chronić

[Strona 236]

owoce przed kradzieżą. Mieszkało się w drewnianych chatkach. Kiedy owoce dojrzały, Żydzi sprzedawali je kupcom z dużych miast takich jak Koło (Kolo), Łódź (Lodz) i innych. Całe rodziny ciężko pracowały w upale, deszczu i w czasie burz. Mieszkając w tych drewnianych szopach, Żydzi nie mogli spać czy jeść tak jak byli przyzwyczajeni, ale jeśli dopisało im szczęście, mogli zarobić w ten sposób na swoje utrzymanie.

A teraz przejdźmy się po mieście, które kiedyś tętniło żydowskim życiem, mieście, w którym rosły piękne żydowskie dzieci w atmosferze kultury i miłości do życia, mieście, w którym kwitły żydowskie szkoły, domy modlitwy, przedmioty sakralne, warsztaty i biznesy, nagle zmiecione z powierzchni ziemi przez hitlerowską okupację i okrutną eksterminację. Zaczynamy nasz spacer od domu ostatniego rabina przedeckiego, Rabbiego Josefa Aleksandra Zemelmana (Rabbi Josef Alexander Zemelman), prawej i błogosławionej pamięci. Jego dom służył jako jego rezydencja, ale także jako budynek sądu, i był jak latarnia morska, oświetlająca drogę wszystkim Żydom z Pshaytcha/Przedcza.

Dom naszego rabina znajdował się w jednej z dwóch połówek budynku Domu Nauki. Mieszkali w tym domu poprzedni rabini: Rabbi Owerbach (Overbakh), Rabbi Blum, który później został rabinem Zamościa koło Lublina, a po nim Rabbi Goldszlag Jehoszua Dovid (Goldshlak Yehoshua Dovid), który został rabinem miasta Sierpc (Sherpcz/Sheps). Ostatnim mieszkającym w tym domu rabinem był Rabbi Zemelman z żoną i ośmiorgiem dzieci. Było to jego prywatne mieszkanie, ale też wszystkie sprawy społeczne i religijne były rozstrzygane w tym miejscu. Odbywały się też tam wszystkie zebrania komitetu synagogalnego, który zajmował sie wszystkim ważnymi kwestiami dotyczącymi uboju rytualnego, instutucji charytatywnych, łaźni rytualnej, banku, domu modlitwy, szkół itd. W sądzie wydawano wyroki w sprawach szanowanych osób społeczności żydowskiej. Rabin godził strony ze sobą i kończył ich dysputy. W tym miejscu rabin także odpowiadał na pytania natury religijnej na temat kur i bydła oraz miał wykłady o komentarzach do Tory dla najlepszych uczniów Jesziwy, itd…. Na podwórku zbudowano długi aneks z kilkoma pokojami i kuczkę (Sukkah) z dachem otwieranym za pomocą sznurka. Gałęzie do przykrycia kuczki leżały na podłodze przez cały rok, a więc wszystko było zawsze przygotowane na święto Sukot. W aneksie znajdowała się szkoła dla dziewcząt o nazwie „Beit Jakow” („Beyt Yakov”). Szkoła ta należała do Instytucji Kształcenia Dziewcząt, założonej przez panią Soreh Szenirer (Soreh Shenirer), błogosławionej pamięci, mieszkankę Krakowa, której szkoły istniały w całej Polsce. Również w aneksie była Jesziwa (religijna szkoła średnia) dla chłopców, którzy uczyli się pod okiem nauczycieli i rabina. Chodzili też do tej szkoły chłopcy z innych miast, przyjeżdżający na naukę. Jadali oni posiłki w niektórych bogatszych domach. Każdego dnia do późna w nocy

[Strona 237]

słychać było chłopięce głosy dochodzące z Domu Nauki i Jesziwy. Istniał zwyczaj nie chodzenia spać do późna i uczenia się w czwartki aż do przedświtu, kiedy było jeszcze dość ciemno. Wówczas wszyscy uczniowie szli do Reba Mendla Wolfa Bielawskiego (Reb Mendl Wolf Bilbasky) po świeże bułki, a następnie ucztowali razem. Rano po modlitwach chłopcy wracali do domów, ale zaraz potem szli do Rabbiego Zemelmana na zajęcia od godziny jedenastej do pierwszej. Wieczorem przed modlitwami i nocą po modlitwach, uczniowie powtarzali materiał lekcji rabina, siedząc razem w Domu Nauki.

A teraz dochodzimy do Ulicy Synagogi, przy której mieszkają prawie wyłącznie rzemieślnicy. Ileż wspomnień budzi się we mnie, kiedy myślę o tej ulicy, nawet po tych wszystkich latach. Wielu czeladników czuło ogromne przywiązanie do tej małej uliczki, którą nazywaliśmu Ulicą Synagogi. Ta najstarsza ulica w mieście była szeroka, krótka i wybrukowana okrągłymi, ostrymi kamieniami. Chodniki były wybrukowane takimi samymi kamieniami, tylko mniejszymi. Małe, niskie domy, ze stromymi dachami, stały blisko siebie, jakby były starymi ludźmi, których trzeba podtrzymywać od upadku. Czy widzieliście taką ulicę w innych miastach? Okna były małe, drzwi niskie, a przeróżnej wielkości okiennice miały skrzydła otwarte z obu stron.

 

Dom Mordechaja Pojznera (Mordkhai Poyzner)

 

Okiennice były lakierowane i pomalowane na różne kolory: brązowy, żółty, zielony, biały i inne. Powietrze było nasycone wieloma zapachami jedzenia: gotowane gulasze i smażona cebula mieszały się z zapachem dymu z wysokich kominów i dźwiękami dziecinnego śmiechu i płaczu, a także z hałasem maszyn do szycia i stukotem młotków używanych prze szewców, bo rzemieślnicy zamieszkują te małe domy. Ciężko pracujący żydowscy krawcy, kapelusznicy, siodlarze, szewcy, sprzedawcy owoców, sprzedawcy domokrążcy i wielu innych ludzi martwiło się o utrzymanie się przy życiu, dobre zdrowie, ożenki i zamążpójścia swych dzieci, oraz całą gamę innych problemów. Wieczorami, kiedy powietrze stawało się ciężkie wewnątrz domów, ludzie siadali na stopniach domów, wiodących na ganek, albo na ławkach. Kobiety siedziały i rozmawiały z sąsiadkami. Mężczyźni szli do Domu Nauki na modlitwę wieczorną, a dzieci się bawiły. Niektóre dzieci wspinały się na drzewa kasztanowce. W piątkowe wieczory Żydzi udawali się do łaźni rytualnej, aby zanurzyć się w wodzie na cześć Szabatu. Również wieczorem w piątki i święta Żydzi szli się modlić. W sobotnie poranki i święta, szczególnie w Rosz Haszana i Jom Kipur, czuło się wzniosły nastrój. Żydówki, nasze matki i babcie, w perukach na głowie i długich sukniach, a nawet niektóre w zachowanych sukniach ślubnych, szły do synagogi z mężami, trzymającymi pod pachą modlitewniki. Mężczyźni nieśli swoje szale modlitewne i książki do modlitwy, a w czasie Wysokich Świąt zakładali długie, białe płaszcze. Słyszysz piękne świąteczne modlitwy, których odgłos wydobywa się z synagogi. W czasie Wysokich Świąt słyszysz chór, a także dźwięk rogu Szofar, na którym gra rzeźnik rytualny Reb Szmul Jamnik (Reb Shmuel Yamnik). Dzieci biegały po synagodze, a w powietrze wznosiły się ich głosiki. Słyszysz zawodzenia kobiet z części synagogi przeznaczonej dla kobiet, bo proszą Boga o dobry rok, zdrowie i dostatek. Kiedy modlitwy się kończyły, ulica Synagogi wypełniała się mężczyznami, kobietami i dziećmi, idącymi do domu z nadzieją, że Bóg wysłucha ich próśb o dobry następny rok.

Pobliska ulica Warszawska (Warshavska), o której mówiliśmy, kiedy wspomniałem ulicę Domu Nauki, też była zamieszkana wyłącznie przez Żydów, głównie rzemieślników. Na tej ulicy znajdowała się większość instytucji żydowskich. Oczywiście był też Dom Nauki i dom rabina. Na podwórku była Jesziwa, szkoła dla dziewcząt Beit Jakov (Beyt Yakov), schronisko, sąd żydowski i dom wspólnoty. Dom Reba Icka Wajdmana (Reb Itche Vaydman) był instytucją samą w sobie, bo tam mieściło się Stowarzyszenie Opieki nad Chorymi, zakład naprawy świętych ksiąg i inne ważne placówki. Bank Ludowy (Bank Ludavy) też stał i funkcjonował przy tej ulicy, zarządzany przez

[Strona 239]

pana Mojsze Sochaczewskiego (Moishe Sokhochevsky) i jego pracowników, a swoje lokum miał w domu Szmula Abby Abramowicza (Shmuel Abba Abramovitch). Organizacja rewizjonistyczna Betar też się tu znajdowała; jej liderem był Szlojmech Jisachar Engel (Shloimeh Yisakhar Engel). Naprzeciwko tego budynku, na dużym podwórku należącym do Chaima Zamera (Khaim Zamer), funkcjonowała rzeźnia dla bydła i drobiu, mogąca się poszczycić bardzo dobrymi warunkami sanitarnymi, jak na ówczesne czasy. Również na podwórku Chaima Zamera (Khaim Zamer) miał swoją aptekę antysemita Gruszczyński (Grushtzinsky). Żydowski lekarz Abram Diament (Avrom Diament) też tam mieszkał. Religijna organizacja syjonistyczna Młodzi Mizrachi miała tam swoją siedzibę. Wszystkie instytucje życia gospodarczego i społecznego były skoncentrowane przy ulicach Warszawskiej i ulicy Domu Nauki. Całe kulturalne, ekonomiczne i życie wspólnotowe naszego miasta miało swe źródło przy tych dwóch ulicach.

 

Rynek

Jesteśmy teraz w centrum miasta na rynku o nazwie Plac Piłsudskiego („Pilsudukiega Place”). Rynek był wybrukowany małymi okrągłymi kamieniami i identycznymi kamieniami wybrukowane były chodniki. W północnej części rynku było kilka żydowskich sklepów takich jak sklep spożywczy Lejzera Żychlińskiego (Leyzer Zikhlinsky) i sklep z wyrobami metalowymi Benjamina Frenkela (Binyomin Frenkel). W południowej części rynku był ratusz, sklepy mięsne i remiza straży pożarnej. Stamtąd prowadziła ulica do rzeki. Przed ratuszem stała pompa wodna, która miała dwa duże koła, wymagające kręcenia dla pozyskania wody. Wszyscy ludzie wiedzieli, że ta właśnie pompa ma najlepszą wodę w mieście i dlatego też przychodzili po tę wodę nawet z daleka. Zimą, kiedy było bardzo zimno, pompa wodna była owinięta workami i słomą, żeby nie zamarzła. Często to nie pomagało. Kiedy pompa zamarzała, polewaliśmy pompę kilkoma wiadrami wody i w taki sposób sprawialiśmy, że woda zaczynała znowu płynąć.

Ratusz był dwupiętrowym budynkiem, gdzie znajdowały się siedziby rady miejskiej i administracji. Żydzi też mieli swoich reprezentatów we władzach miasta. Blisko ratusza mieściły się sklepy mięsne i wędliniarskie, które wynajmowali żydowscy rzeźnicy: bracia Chaim i Mordechaj Goldmanowie (Khaim & Mordkhai Goldman). Tuż przy tych sklepach była dwupiętrowa remiza straży pożarnej. Piętra remizy używano jako kina i sali służącej do urządzania zabaw i innych rozrywek, a na parterze straż pożarna trzymała swój ekwipunek i miała tam zaparkowane wozy strażackie.

Co dwa tygodnie w poniedziałek na rynku odbywał się jarmark.

[Strona 240]

Targ ten był bardzo hałaśliwy. Rzemieślnicy i kupcy wystawiali swoje towary. Mieszkańcy naszego miasta i okolicznych wiosek przybywali, żeby kupować i sprzedawać różnorakie wyroby.

Podczas okupacji nazistowskiej w tej dokładnie lokalizacji miało miejsce jedno z najsmutniejszych dla populacji żydowskiej wydarzeń wojennych. To właśnie tu odbył się okrutny akt obcinania Żydom bród, a następnie wydano rozkaz, by Żydzi położyli się w błocie, po czym polewano ich wygolone głowy wodą z pompy wodnej. Naziści kazali jednemu Żydowi stać pod pompą, a dwaj inni Żydzi byli zmuszeni do kręcenia kołami pompy i wylewania wody na głowę ofiary. Wszyscy żydowscy mieszkańcy miasta dostali rozkaz bycia świadkami tego wydarzenia. Przemoczonych do suchej nitki Żydów trzymano na rynku cały dzień. Naziści rozkazali im biegać w kółko i ich torturowali. Nasi polscy sąsiedzi stali wokół i radośnie patrzyli na ten spektakl. W tym samym miejscu kobiety i dziewczyny siedziały i wyrywały trawę spod kamieni, pod nadzorem folksdojczy. Tutaj na rynku miasta Rabbi Zemelman był przymuszony do noszenia ciężkich drewnianych desek na swoich ramionach

 

Ulica Chodecz (Khotch)
Zdjęcie zrobił prof. Brand podczas swojej wizyty w Pshaytchu/Przedczu w roku 1965.

[Strona 241]

z hurtowni tartaku na ulicy Chodecz.

Istniały też inne duże i małe ulice o większym lub mniejszym znaczeniu, ale wszystkie one były zbudowane w tym samym stylu. Populacja miasta była mieszanką etniczną: w Przedczu mieszkali Żydzi, Polacy i Niemcy, którzy kiedyś wszyscy koegzystowali w pokojowy sposób, chociaż zawsze była jakaś zazdrość w stosunku do Żydów. Jednak do czasu tuż przed wybuchem wojny, rozpętanej przez nazistów, nie widać było oczywistych przejawów tej zazdrości. Wtedy dopiero zaczęły się różne antysemickie akcje typu bojkoty żydowskich biznesów, slogany „Nie kupuj u Żyda”, „Bić Żydów”, „Żydzi do Palestyny” itp. Pikietowano również sklepy żydowskie, nie pozwalając polskim klientom wchodzić do nich. Położenie gospodarcze Żydów uległo pogorszeniu, kiedy ci Żydzi, którzy jeździli i chodzili po wioskach, by kupować i sprzedawać towary, a było wielu takich, zetknęli się ze strasznymi szykanami i pobiciami. Ich sposób zarabiania na życie został takimi metodami zniszczony, tak samo jak i sprzedawców owoców, którzy mieli teraz zakaz dzierżawienia sadów od chrześcijan. Nocami życiu Żydów zagrażali złodzieje i chuligani. Nawet w ”dobrych” czasach było dość ciężko Żydom, którzy trudnili się handlem obwoźnym po wsiach, zarobić na utrzymanie. Wychodzili ze swoich domów przed świtem, kiedy na dworze było wciąż jeszcze ciemno, i wracali do domu wieczorem. Ich życie było trudniejsze od życia kupców handlujących na rynku. Musieli bardzo daleko chodzić, często atakowani przez psy we wsiach. Wielu takich handlarzy doświadczyło pobić. Musieli wytrzymać złą pogodę, mróz, śnieg, burze, deszcze, upały i wiatry, a także podołać innym problemom, z którymi borykali się w chrześcijańskich wioskach – wszystko to po to, by ledwie utrzymać się przy życiu. Często jedli tylko suchy chleb, i sami handlarze, i ich żony i dzieci… Zdarzało się nierzadko, że jeśli handlarz domokrążca, który był głową rodziny, zachorował, jego rodzina zostawała bez pożywienia i pogrążała się w biedzie. Tak właśnie żyła większość przedeckich Żydów. Kiedy wspominam to dziś, niełatwo jest zrozumieć, jak ci ludzie żyli. Tak miały się sprawy do wybuchu wojny, kiedy to wszyscy Żydzi byli wymordowani przy użyciu różnych okrutnych metod. Istniała też żydowska klasa średnia, kupcy, biznesmeni, rzemieślnicy, każdy ze swoim własnym rodzajem przedsiębiorczości, ale też każdy ze swymi obawami, nigdy nie posiadający nadmiaru czegokolwiek. Ci ludzie nigdy nie pożądali luksusów i pomagali sobie nawzajem na tyle na ile to było możliwe. Ale wszyscy, kiedy nadchodził Szabat i święta, zapominali ciężkie dni

[Strona 242]

oraz trudności związane z zarabianiem na życie. Wszyscy szli do synagogi albo Domu Nauki, aby się modlić i słuchać kazania rabina. Wieczorami w dni powszednie, pomiędzy początkiem i końcem modlitwy wieczornej, słuchali mądrych słów i przypowieści przyjezdnego głosiciela kazań. Tacy mówcy często przyjeżdżali do naszego miasta, żeby zbierać datki na jakąś instytucję, a czasami dla siebie samych lub potrzebującej panny młodej, na okup czy też po prostu chcieli zarobić pieniądze. Taki kaznodzieja otrzymywał pozwolenie od rabina na podejście do ambony i zaczynał od słów „Mój nauczycielu i szanowni panowie” albo „Drodzy Żydzi”, po czym cytował Torę, opowiadał przypowieści i mówił od serca, z czym przychodził, tak by ludzie go wspomogli. Zwykle kończył przemówienie słowami ”Syjon będzie odkupiony”. Schodził z ambony, brał świeczkę i stawał przy drzwiach. Wszyscy Żydzi, wychodzący z Domu Nauki, dawali mu datki. W naszym mieście mieszkali wspaniali Żydzi. Byli pracowici, pobożni i pełni współczucia, kiedy komuś było trudno. Ciężko pracowali, żeby wykarmić swoje duże rodziny. Zaczęliśmy spacer od domu naszego Rabina Zemelmana (Rabbi Zemelman), przeszliśmy po ulicach, gdzie mieszkali Żydzi w różnych miejscach naszego miasta, i możemy powiedzieć: „Kochankowie nie są rozłączeni w życiu ani po śmierci”. A zatem tutaj żyli Żydzi przez setki lat, pokolenie po pokoleniu, ojcowie i synowie, oddani religii, z miłością dla Ziemi Izraela i nadzieją na lepsze czasy…


[Strona 243]

Eili Eili – pieśń żałobna
(Śpiewana na melodię pieśni Eli Tzion)

Tłumaczenie: Jerrold Landau

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Lamentuj, płacz, szlochaj, moja duszo
I wołaj, córko Izraela
Podnieś lament i lej łzy
Gdyż pożoga unicestwiła Izrael.

Nad rzezią narodu, z premedytacją
Udrękami żałoby, rzekami krwi,
Bez litości dla starych czy młodych
Nad związaniem czystej ofiary
[odnośnik do związania Izaaka – nota tłumacza na język angielski]
Lamentuj, lamentuj…

Nad dziećmi, odstawionymi od mleka matki
Zmiażdżonymi na skałach
I nad ich krwią, która płynęła
Na oczach wszystkich, na zewnątrz, przy rodzicach.
Lamentuj, lamentuj…

Nad zniszczonymi społecznościami
I nad destrukcją świątyń Boga
Podpalonymi, w pożarze i płomieniach
Nad wspaniałymi miastami Izraela.
Lamentuj, lamentuj…

Nad pokoleniami, które zostały odcięte
Krew rodziców zmieszana z krwią dzieciv
W dolinie Oświęcimia zabito ich i zniknęli
Wniebowstąpili w dymie krematoriów.
Lamentuj, lamentuj…

Nad więźniami, odzianymi w worki pokutne
Milionami umierających
W Treblince, Chełmnie, Majdanku
Nie było komu zebrać ich kości.
Lamentuj, lamentuj…

Lamentuj nad wagonami przepełnionymi ludźmi
Gdzie tapicerką była siarka ze smołą
Nad ludźmi pragnącymi wody, gdy odchodzą ich dusze
Krzykiem proszą o wodę, ale nikt jej nie daje.
Lamentuj, lamentuj…

Nad dziewczynami, które zemdlały
Kobietami, które odebrały sobie życie
Własnymi niewinnymi rękami, zginęły razemv
I nie zostały zbeszczeszczone, ich honor uratowany.
Lamentuj, lamentuj…

Nad tymi, którzy zamarzli na ośnieżonych polach
Wieloma dziećmi w łonach matek
I nad męczennikami, krzyczącymi
Pogrzebanymi żywcem w dołach.
Lamentuj, lamentuj…

Nad pergaminem zwojów zbeszczeszczonych
Przez ręce nazistów, którzy bluźnili Bogu
Zniszczonym, podartym, zostawionym w brudzie
Na stosach śmieci, bez odkupiciela.
Lamentuj, lamentuj…

Nad prawymi, skromnymi tego świata
Księciami narodu, zgłębiającymi Torę
Wszyscy zostali zaduszeni w komorach gazowych
Menora upadła, a płomień zgasł.
Lamentuj, lamentuj…

[Strona 244]

Nad młodzieżą, dziećmi narodu
W zbrojach, z mieczami w rękach, powstający
Przeciwko złym, rozlewającym krew
Błyskawice płomieni wznoszą się ku niebu…
Lamentuj, lamentuj…

Nad rzekami krwi i płaczu
Zemsta za przymierze chroni się w sercuv
W czasie walki w getcie, bez strachu
Pokazali swą moc, kolumnę odwagi.
Lamentuj, lamentuj…

Nad uświęceniem Boskiego Imienia i narodu
I nad pomszczeniem krwi niewinnych
Oddali swoje życie za wolność
Walczyli i padli jako bohaterowie.
Lamentuj, lamentuj…

Zaintonuj pieśń pogrzebową nad katastrofą narodu
Pełną udręki, oplecioną zniszczeniem
Czy nienawiść zaciemni świat na zawsze
A światło nie rozjaśni ciemności?
Lamentuj, lamentuj…

Ujrzyjcie Boga, powstańcie, umarli
Me serce padło, wrogowie nadchodzą
Wysłuchaj mojej modlitwy, wybaw
Zbaw moją duszę od narodu krwi.
Lamentuj, lamentuj…

Nad bohaterem na scenie wieczności
Jak wieczne światło, błyszczące w majestacie
Wszystko spływa krwią, a ofiarę złożoną demonowi
Zapamiętamy na wieki wieków.

Lamentuj, płacz, szlochaj, moja duszo
I wołaj, córko Izraela
Podnieś lament i lej łzy
Gdyż pożoga unicestwiła Izrael.

 

Pieśń żałobną “Eili Eili” skomponował Y. L. Bialer, mieszkaniec Warszawy, który przeżył Holokaust. Pieśń była autoryzowana w roku 5708 (1948), przez Radę Świętych Wspólnot w Polsce, jako pieśń dnia pamięci męczenników.


Nota tłumacza na język angielski

Więcej informacji na temat Lejba Bialera (Leib Bialer) można znaleźć w tym miejscu: http://yleksikon.blogspot.com/2015/01/yude-leyb-byaler-yehuda-leib-bialer.html

Oficjalna wersja tej pieśni żałobnej w języku hebrajskim znajduje się tutaj: http://old.piyut.org.il/textual/english/329.html

Przetłumaczyłem tę pieśń żałobną, która nazywa się kina w języku hebrajskim, ponieważ nie mogłem znaleźć jej tłumaczenia na język angielski w internecie.

Ta pieśń jest jedną z wielu pieśni pogrzebowych lub trenów (kinot po hebrajsku), napisanych na temat Holokaustu. Są one często recytowane w święto Tisha B'Av. Pieśń tę skomponowano kilka miesięcy po zakończeniu wojny. Napisałem szczegółową książkę o piyyutim (żydowskiej poezji religijnej), w której omawiam tę kinę razem z czteroma innymi kinot o tematyce Holokaustu. Zobacz: https://jerroldlandau.com/piyutKinot8.php (szukaj hasła “Shoah”).

Jak wspomniałem powyżej w tym przypisie, a także w mojej książce, niniejsza pieśń pogrzebowa była napisana na melodię Eli Tzion i jest prawdopodobnie najbardziej znaną z kinot, śpiewanych w święto Tisha B'Av. Melodii tej pieśni można posłuchać tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=Vl89waBrX_o

 

« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Przedecz, Polska     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Jason Hallgarten

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 03 Mar 2024 by JH