« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »

[Strona 185]

Kadysz

Autor: Rabbi Itzhak Yedidia Frankel

Tłumaczenie: Marshall Grant

Tłumaczenie na język polski: Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

Z łaskawym przyzwoleniem Wielkiego Rabbiego Jicchaka Jedidia Frankela (Yitzhak Yedidia Frankel), zamieszczamy jego tekst w tej księdze pamięci, dedykowanej niewinnym ofiarom z Przedcza.

Właśnie zakończyliśmy ceremonię upamiętniającą Powstanie w Getcie Warszawskim, która odbyła się obok pomnika Getta Warszawskiego. Ten pomnik znajduje się na rogu ulic Gęsiej i Dzikiej (Ganesha-Dazika), przed więzieniem należącym do wojska. W przeszłości ten skwer był centrum żydowskiego życia. Ulice Nalewki, Pawia i Dzielna (Dezalna), wraz z przyległościami, były wypełnione w dzień i w nocy dynamicznymm żydowskim życiem, pełnym energii i aktywności. A teraz – pozostały tylko mury więzienia wojskowego; tylko one przetrwały jako świadectwo zniszczenia Warszawy w tamtym czasie.

Cały ten teren był górą gruzu, nie było nawet dwóch cegieł, które by pozostały sklejone cementem. Przez ostatnie kilka lat zbudowano tu mieszkania dla pracowników. Na „Umschlagplatzu” wzniesiono granitowy pomnik, który reprezentuje walkę, powstanie i destrukcję.

 

Niemy pomnik woła do do wszystkich

Opuszczony pomnik stoi niemy i woła do wszystkich.

To właśnie do tego pomnika przyjechały z całego świata delegacje żydowskie, żeby oddać cześć i honor Żydom, którzy bohatersko oddali swe życie w Powstaniu

 

Napis na pomniku zwanym Kopcem Anielewicza: „W tym miejscu 8 maja 1943 r. poległ śmiercią żołnierza komendant powstania w Getto Warszawy Mordechaj Anielewicz wraz ze sztabem Żydowskiej Organizacji Bojowej i kilkudziesięcioma bojownikami żydowskiego ruchu oporu w walce przeciwko niemieckim okupantom”
pisownia napisu oryginalna – nota tłumacza na język polski).

[Strona 186]

Getto warszawskie dwadzieścia lat temu. Tego piątku o godzinie czwartej po południu, w wieczów szabatowy części Tory Shmini, przybyły nas tysiące na plac, gdzie znajduje się pomnik, i czekaliśmy na rozpoczęcie ceremonii. Wiele rzędów polskich policjantów oddzielało oficjalne delegacje, które przyjechały z całej kuli ziemskiej, od ciekawych widzów, zbierających się tłumnie, niezależnie od tego, w jakim kierunku się spojrzało.

Uzbrojony polski batalion zajął miejsce na środku placu. Przybyli też członkowie rządu, a także znani żydowscy profesorowie i delegacje międzynarodowe, które przywiozły 237 wieńców z kwiatami, przeznaczonych do złożenia u stóp pomnika. W ceremonii uczestniczyła również delegacja z Izraela, łącznie z doktorem Adolfem Bermanem (Adolf Berman). Byli też obecni przedstawiciele polskich i międzynarodowych mediów, wraz ze swoimi zespołami radiowymi i telewizyjnymi.

Stoimy na baczność i słuchamy nut polskiego hymnu narodowego: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”. Tak… Polska nie zginęła… ale polscy Żydzi? Nasze serca ściskają się, kiedy oficer wojska polskiego mówi o tych, którzy zginęli walcząc z faszyzmem, a później prosi, żeby wszystkie siły antyfaszystowskie zjednoczyły się we wspólnej walce przeciwko ponownemu pojawieniu się faszyzmu. Nasze serca opanował gniew i przelała się gorycz: na Boga, co się tutaj dzieje? Czy przyszliśmy na uroczystość upamiętniającą polskich żołnierzy, którzy zginęli w bitwach? Czy w taki sam sposób zginęli żydowscy bojownicy w Warszawie? Czy nie było słychać okrzyków wzywających do zemsty i wołania Szema Izrael (Shema Yisrael)? Czy nie było słychać szeptu Ja wierzę?

 

Uroczystość otrzymuje żydowski znak

W końcu generał kończy swoje przemówienie zawołaniem „Szacunek ich pamięci!”. Żołnierze prezentują broń i zapada cisza. Serca biją mocno, drżąc. Wyszedłem z rzędu, w którym stałem, i zacząłem iść w zdecydowany sposób w kierunku pomnika. A kiedy dotarłem do generała, zebrałem wszystkie siły, jakie miałem, jak i siły wielu czystych dusz, wypełniających tę przestrzeń, i wtedy krzyknąłem:

 

Rabbi Jichcak Jedidia Frankel (Yitzhak Yedidia Frankel) podczas odmawiania Kadyszu

Z lewej strony, w berecie i z medalami: pan Icchak Zanderman (Ytzhak Zanderman), prezes oddziału izraelskiego Stowarzyszenia Niepełnosprawnych Weteranów Wojennych Przeciw Nazistom

[Strona 187]

Yitgadal v'yitkadash sh'mei raba! (Niech wielkie imię Boga będzie wywyższone i uświęcone!), a mój krzyk roztrzaskał otaczającą nas ciszę. Pióro nie jest w stanie opisać, co zaczęło się dziać w tym momencie. Ze wszystkich stron słychać było płacze i zawodzenia, a wiele osób nawet przyłączyło się do odmawiania Kadyszu. Patrzyliśmy się w kierunku ludzi zgromadzonych wokół placu, ale poza kordonem polskiej policji. Histeryczne krzyki i wołania dochodziły stamtąd. Okazuje się, że ten tłum był tłumem żydowskim, który nie był w stanie upamiętnić swych własnych pobratymców w żaden inny dzień. Jednakże dzisiaj ten tragiczny Kadysz rozbił lód, a wszystkie cierpienia i cały ból, które zbierały się w sercach, mogły się w końcu uwolnić.

To był właśnie nasz żydowski znak pozostawiony na tej oficjalnej uroczystości, zintegrowany z oficjalnymi tekstami, które pojawiły się później. Od tego momentu każdy człowiek w Polsce już wiedział, że to jest nasza uroczystość upamiętniająca zmarłych. Tylko z tego powodu Żydzi przyjechali ze wszystkich stron świata: aby uczcić swoich braci i siostry, którzy zginęli w powstaniu i walczyli w imię Boga.

 

W drodze na ulicę Miłą 18

Opuszczamy plac, a policja otwiera korytarz, przez który przeciskają się ludzie chcący się z nami zobaczyć. Starszy, niepełnosprawny mężczyzna, który siedzi na wózku inwalidzkim, nalega swoimi słowami i spojrzeniem, żebyśmy do niego podeszli. Podchodzimy do niego, a on chwyta moja rękę, którą pokrywa pocałunkami i łzami. Oczy wszystkich osób stojących wokół nas są opuchnięte i czerwone. Pod lodem odkrywamy ciepłe źródła zepchniętych na margines i pełnych nadziei żydowskich serc. Maszerujemy z placu w kierunku Miłej 18, gdzie poległ Mordechaj Anielewicz (Mordechai Anielewicz), dowódca powstania, razem ze swoimi towarzyszami. Nasza wizyta nie była częścią oficjalnego planu, ale żydowska delegacja nieoczekiwanie zdecydowała się tam pójść. Inne delegacje pomaszerowały za nami.

Dochodzimy do ulicy Miłej, która właściwie już nie istnieje. Jakoś, kiedyś, kilka nowych domów zostało wybudowanych wśród gruzu, ale Miła 18 i jej otoczenie są wciąż jedną wielką, smutną ruiną. Bunkier zbudowany ze wzmocnionego cementu, w którym miał swą siedzibę dowódca powstania, wystaje z ziemi. Imiona i nazwiska poległych są wyryte w betonie po polsku i w jidysz: „Tutaj, 8 maja 1943, ostatni z żołnierzy, którzy walczyli z Niemcami, zginęli po zapaleniu płomienia powstania 19 kwietnia 1943”. Poniżej znajdują się imiona i nazwiska:

Mordechaj Anielewicz (Mordechai Anielewicz), dowódca powstania, Arie Wilner, Efraim Fondamiński (E. Fondiminsky), Mira Fuchrer, Lew Gruzalc (Lev Grizlatz), Sara Żagiel, Lejb Rotblat, Berl Braude, Szyja Szpancer, Chaim Akerman (Haim Akerman) i inni.

Blok betonu, który jest pozostałością bunkra, wystaje z kupy gruzu, na który się wszyscy wspięliśmy. Staliśmy w milczeniu, czując, że stoimy na „Masadzie” europejskiego żydostwa. Opanowały nas strach i drżenie, kiedy rozpaliliśmy ogień jako płomień pamięci dla poległych, w miejscu, gdzie ziemia była przesiąknięta krwią przez nich wylaną. Odmówiłem modlitwę Maleh Rachamim (modlitwa za dusze zmarłych): „Prosimy, nie milcz ani nie wahaj się, kiedy krew Izraelitów leje się jak woda – O, ziemio, nie pokrywaj się ich krwią, gdyż nadejdą odwet i zemsta”.

[Strona 188]

Moje usta szeptały Psalm 142, kiedy to Dawid był w jaskini modlitwy: „Mój głos woła do Boga”. Łamiącym sie głosem odmówiłem modlitwę Kadysz i rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem moich żydowskich braci i zachowywali się dokładnie tak samo jak ja: z pochylonymi głowami kontemplowali świętość ziemi, na której stali. Przede mną stał Stimson, angielski kleryk z Londynu, przewodniczący Żydowskiej Ligii Przyjaźni, który przyjechał z żydowską delegacją z Londynu. Podszedł do mnie ze łzami w oczach i odwrócił wzrok: nie ma rozgrzeszenia i postanowienia poprawy, ani nie ma wybaczenia tuch straszliwych zbrodni! Dotyczy to też tych, którzy stali z boku, pozwalając na to co zaszło.

 

Polski generał i niepełnosprawny weteran wojny przeciwko nazistom, obok pomnika w czasie modlitwy Kadysz

 

Witając Szabat w jedynej synagodze Warszawy

Zegar wskazuje 6.30 wieczorem, zostało 15 minut do zapalenia świec na Szabat (Shabbat), według czasu warszawskiego. Spieszę się, żeby dotrzeć do jedynej pozostałej synagogi w Warszawie zanim nadejdzie Szabat. Synagoga znajduje się na ulicy Twardej 6. Nikt nie wie ani nie może wytłumaczyć, dlaczego Niemcy pozostawili tę synagogę nienaruszoną, kiedy już całkowicie zniszczyli wszystkie inne synagogi i nie pozostawili śladu po żadnej innej synagodze w Warszawie, a właściwie w całej Polsce. Jadę samochodem ambasadora i dojeżdżam do celu. Trasa prowadzi od ulicy Zamenhofa do ulicy Twardej, która teraz nazywa się ulica Armii Krajowej (Craiova Army). Wszystko jest zniszczone i opuszczone oprócz placu, który nazywał się kiedyś Plac Dzierżyńskiego. Pomnik Dzierżyńskiego stał pośrodku placu, ponieważ Dzierżyński był Polakiem z pochodzenia i jednym z przywódców Rewolucji Październikowej.

[Strona 189]

Przed nami są dawne biura Ministerstwa Finansów, które teraz są siedzibą władz miasta Warszawy. Poprzedni budynek władz miasta na Placu Teatralnym (Tatralani Platz) został kompletnie zniszczony. Cały rejon wokół Placu Teatralnego i ulicy Bielańskiej zamieniono w nagą pustynię.

Mijamy plac Dzierżyńskiego, jadąc w kierunku ulicy Twardej, a po drodze wszystko jest ruiną, spaloną ziemią. Fasada budynku numer 6 już nie istnieje i tylko Synagoga Nożyków, znajdująca się w podwórzu, jest zupełnie nietknięta. Wchodzę do synagogi i wszystko jest dokładnie tak samo, jak było wtedy w przeszłości, oprócz minimalnego oświetlenia i pustki, która stwarza nastrój depresji i żałoby.

Robi się już późno, kiedy zbiera się minjan (kworum modlitewne). Minjan składał się z przedstawicieli społeczności Warszawy, których zadaniem było zarządzanie kuchnią koszerną obok synagogi oraz pilnowanie synagogi i cmentarza na ulicy Gęsiej (Ganesha). Po modlitwach poszliśmy do kuchni i odmówiliśmy błogosławieństwa, pijąc wino z Izraela, a także celebrowaliśmy żydowskie przykazania.

 

Idąc dumnie ulicami miasta

Postanowiłem, że w sobotę rano zwrócę się do delegacji żydowskiej i wszystkich innych ludzi, którzy, w imię Izraela, chcieliby maszerować razem z nami do synagogi przez ulice Warszawy, zupełnie na zewnątrz i w słońcu. Chciałem, żeby nie-Żydzi zobaczyli, że „Józef wciąż jeszcze żyje”, a także, że Żydzi idą dumnie wyprostowani przez ulice Warszawy! Wszyscy, którzy wysłuchali mojej propozycji, chętnie i entuzjastycznie ją zaakceptowali: delegacja z Izraela, osoby z Anglii, Francji, USA, Meksyku i innych krajów, a także z sąsiednich państw: Czechosłowacji, Węgier i Niemiec Wschodnich. Ambasador Izraela zadecydował, razem z pracownikami, że przyłączą się do nas. Co ciekawe doktor Darin, członek partii Mapam (lewicowa partia polityczna) i Ruzka Korczak, dawna partyzantka, a obecnie członkini kibucu, jako pierwsi ciepło przyjęli mój pomysł.

O dziesiątej rano, w jasnym słońcu, poszliśmy w dół Alei Jerozolimskich i ulicy Marszałkowskiej, ponad stu Żydów z całego świata, a wsród nich, pan Banet Janner, członek parlamentu brytyjskiego, pan Harry Lundy, Rabbi Heschel, Rebbe Amos z Anglii, francuski admirał i przedstawiciele Jointu (Joint Distribution Committee) w Europie. Starsi polscy mężczyźni i kobiety patrzyli się na to niezwykłe zjawisko, a wielu z nich żegnało się znakiem krzyża. Myśleli, że idą Żydzi straceni w Oświęcimu (Auschwitz), którzy teraz zmartwychwstali.

 

Taniec wśród ruin

Szabat rozpoczął hebrajski miesiąc Ijar, a ponieważ był to też yahrzeit (rocznica śmierci) mojej matki, przewodniczyłem modlitwom porannym. Poprosiłem Rabbiego Katza (Rabbi Katz) z Bratysławy (Bratislava), aby powiedział kilka słów do obecnych na modlitwie. Mimo że początkowo odmówił, to jednak nieco później pozytywnie odniósł się do mojej prośby i wstał, aby przemówić tymi słowami: „W tym tygodniu, w części Tory Shmini, czytamy ‘I Mojżesz przemówił gniewnie do Aarona i jego pozostałych synów Eleazara i Itamara’. Drodzy bracia, jesteśmy tymi synami, którzy przeżyli. I prosimy, abyście nie gniewali się na nas, jeśli wasze oczy zobaczą rzeczy nie do pomyślenia lub jeśli nie możecie zrozumieć naszych słów. Błagamy Boga o lepsze czasy”. Zaraz potem autor tych zdań (t.j. Rabbi Frenkel – nota tłumacza na język angielski) powrócił na ambonę i rzekł: „W części Tory Shmini czytamy ‘Niech cały dom Izraela opłakuje spalenie,

[Strona 190]

które Bóg rozpoczął'”. Po mnie doctor H. Shashkas z USA przemówił z ogromną dozą emocji. Ludzie trzymali się za ręce i machali flagami, a później zaczęli spontanicznie śpiewać pieśń „Byliśmy rozproszeni między obcymi”.

Ręka w rękę i ramię przy ramieniu, podnieśliśmy stopy do tańca i płakaliśmy, a cały czas śpiewaliśmy „Byliśmy rozproszeni między obcymi”, Żydzi ze wschodu i zachodu, kołysaliśmy się w tańcu. I byliśmy rozproszeni między obcymi… Ten taniec okazał się aktem uwolnienia napięcia emocjonalnego, rodzajem oczyszczenia i źródłem poprawy nastroju. Pieśń rozbrzmiewała echem przez wiele następnych godzin.

 

 

Z Bożą pomocą,
W tym miejscu zapisałem moje myśli na temat [tekst nieczytelny]
i niniejszym autoryzuję druk i zezwalam na przedruk zdjęcia.
Chcę dodać, że nie napisałem o dwóch rabinach: Rabbim
Goldbergu z [tekst nieczytelny] i Rabbim Zemelmanie, niech
Bóg pomści ich dusze [tekst nieczytelny]. Przedecz miał to
wielkie szczęście mieć tak poważanego i szanowanego rabina
.
[Tłusta czcionka dodana przez redakcję].

Z poważaniem, [podpis nieczytelny].


[Strona 191]

Świadectwo pisarza Hillela Seidmana[1]

Tłumaczenie: Jerrold Landau

Tłumaczenie z języka angielskiego Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

W swojej książce „Warsaw Ghetto Diary” (Dziennik z Getta Warszawskiego), znamienity pisarz Hillel Seidman omawia rolę Rabbiego Zemelmana w Powstaniu w Getcie Warszawskim (s. 153).

 

„Rabbi Zemelman nawołuje do powstania i zemsty”

„Wśród uchodźców, którzy przyjechali niedawno do Warszawy jest też Rabbi Zemelman, rabin Przedcza. On też opowiada o unicestwianiu żydowskich społeczności, małych i dużych, w miastach poza Warszawą. Ów rabin, aktywista Agudy i wielki uczony, próbował nawiązać kontakty z polskimi partyzantami z ugrupowań lewicujących. Rabbi Zemelman przeszedł nielegalnie na stronę aryjską, został tam i żył jak czysty aryjczyk, a także wniósł karabiny i broń palną do getta. Z entuzjazmem nawoływał do stawiania oporu.

Dzisiaj słyszałem jak Rabbi Zemelman przemawiał na tajnym zebraniu w bunkrze. Mówił z wielką swadą i talentem. Z całym ogniem swojej duszy, opisywał sceny przerażających wypadków, które miały miejsce podczas unicestwiania żydowskich wspólnot, i nawoływał do zemsty. „Wielka jest zemsta, bo znajduje sie między dwoma literami”, [powiedział] w oparciu o talmudyczne wyjaśnienie słów „Panem zemsty jest Bóg” (Psalmy 94: 1).

Rabbi Zemelman również przedstawił szczegółowy plan powstania w getcie. Wziął na siebie zaopatrzenie w broń (co już wcześniej i tak się odbyło na całkiem dużą skalę, zupełnie przypadkowo). Rabin nie tylko wspaniale przemawiał, ale też wspaniale działał. Na przykład dziś dał komitetowi 12 karabinów i wiele palet nabojów. Poszedł z wizytą do wszystkich rabinów i Admorim (rabini chasydzi) i zażądał od nich, żeby też nawoływali do rewolty. Mówiono mi, że Rabbi Zemelman poszedł rozmawiać z grupą pionierów [chalutzim], którzy sformowali centralny zalążek ruchu oporu, bo tak potrafił ich zagrzać do walki. W zeszłym tygodniu Rabbi i siły Bundu mieli starcie i wymienili kilka ostrych zdań, gdyż bundowcy powiedzieli, że muszą czekać na sygnał z Londynu oraz na towarzyszy socjalistów ze strony ariańskiej. Rabbi udowodnił, że wszystkie te wymówki na nic się zdają…”

Po raz ostatni słyszeliśmy o Rabbim Zemelmanie, błogosławionej pamięci, kiedy figurował we wcześniej wspomnianej książce Hillela Seidmana o Powstaniu w Getcie Warszawskim.

„Z płonącego domu na ulicy Miłej 17, wyłoniła się grupa uzbrojonych studentów Jesziwy, z ręcznymi granatami i koktajlami Mołotowa. Rabbi Zemelman i Rabbi Reuven Horowic przyłączyli się do nich, kiedy owi studenci biegli w kierunku ulicy Zamenhofa i Kupieckiej. Biegnąc, widzieli grupy esesmanów i przeszukiwaczy domów, którzy szli od domu do domu i podpalali je. Chłopaki (większość których była z minjanu Gerrera Hassidima na ulicy Nalewki 19), natychmiast weszli w bramę domu na ulicy Zamenhofa 44, skąd rzucali granaty ręczne i koktajle Mołotowa w stronę Niemców. Ci ostatni odwdzięczali im się tym samym i też rzucali granaty w kierunku powstanców. Osoba, która opowiadała o tym wydarzeniu, nie wie, co działo się dalej, bo stało się zbyt niebezpiecznie, żeby się dalej przypatrywać.

[Strona 192]

To jest ostatni raz, kiedy widziano Rabbiego Zemelmana, Rabbiego Reuvena Horowica i grupy studentów Jesziwy. Wiele innych osób, które uratowały się z getta (Berish Erlich, Rabbi Meir Zemba i inni), znajduje się obecnie w Landsbergu koło Monachium, i to oni byli świadkami wspomnianych tu zdarzeń.”

Poniżej zacytujemy więcej fragmentów z tej samej książki „Warsaw Ghetto Diary” (Dziennik z Ghetta Warszawskiego), w których imię bohaterskiego Rabbiego Josefa Aleksandra Zemelmana (Rabbi Yosef Aleksander Zemelman), niech pamięć o nim będzie błogosławiona, jest uczczone (są to strony 241, 248, 251 i 256).

Strona 241: „Rabini, których wiele osób prosiło o radę, czy pozostawać w getcie czy też zgłosić się na ochotnika i pojechać do Poniatowa (Poniatów) i Trawników (Trawniki) koło Lublina, by pracować w niemieckich przedsiębiorstwach w dobrych warunkach, kazali tym ludziom zostać na miejscu i nigdzie nie jechać na ochotnika. Rabini uważali, że jest to tylko podstęp Niemców, mający na celu zwabienie Żydów i nakłonienie ich do wyjścia z własnej woli, a następnie wywiezienie ich do komór gazowych w Treblince. Wsród rabinów, którzy weszli do budynku Jesziwy na ulicy Kupieckiej, gdzie mieszkał Rabbi Menachem Ziemba w mieszkaniu swojego bratanka Jicchaka Ziemby (Yitzchak Ziemba), byli Rabbi Goldszland z miasta Sierpc (który był wcześniej rabinem Przedcza przed objęciem tej funkcji przez Rabbiego Zemelmana), Rabbi Ber ze Zduńskiej Woli, Rabbi Treistman z Łodzi, Rabbi Zemelman z Przedcza i wielu innych rabinów, wspominanych w tej książce.

Strona 248: „Na ulicy Zamenhofa 21 naprzeciw ulicy Kupieckiej, w miejscu centralengo dowodzenia partii, odbywał się Seder święta Pesach. Obecny był Rabbi Reuven Horowic (aktywista organizacji Mizrachi, rabin miejscowości Olek), Rabbi Zemelman z Przedcza (z organizacji młodzieży Agudas Yisroel), bracia Rodal, Anielewicz (Aniliewicz), „Tusia”, Josef (Yosef) Kenigsberg, jego zięć Simcha i inni. Rabini nie głosili kazań, tylko raczej wygłaszali hasła wzywające do uporu i walki”.

Rabbi Goldszlag opisuje Seder święta Pesach w domu Rabbiego Menachema Ziemby (Rabbi Menachem Ziemba) na ulicy Kupieckiej 7.

Strona 251: „Walczący Żydzi stoją na warcie w stanie gotowości. Przybyło więcej osób gotowych do walki, żeby ich wspomóc, z ulicy Muranowskiej, gdzie znajdowała się komenda sektora „północnego”, a także z ulicy Świętokrzyskiej, gdzie mieściła się komenda sektora „południowego”. Rabbi Reuven Horowic, Rabbi Zemelman z Przedcza, Ajchenbaum (rewizjonista, który uciekł z Majdanka do Warszawy) i grupa chalutzim, w której byli Meir Tajlblum i Jicchak Szcrabti (Yitzchak Szcrabti) oraz inni, byli liderami.”

Strona 256: „Komenda główna „brygady” pracowała na ulicy Miłej 21, gdzie znajdowali się Mendel Kirszenbaum, jego córka i zięć Birenbaum, Aleksander Landau i jego córka (która upadła kiedy rzucała bombę w kierunku niemieckiego kapitana w szósty dzień powstania), Rabbi Zemelman z Przedcza, Rabbi Horowic, Nachum Rembo z żoną, Anielewicz, Tusia, Kaminer oraz zięć i córka doktora Szipera. Oni kierowali walką w sektorze ulic Zamenhofa-Muranowskiej-Kupieckiej. W międzyczasie dźwięki eksplozji i płomienie przybliżały się, a dym już się czuło w powietrzu. Sytuacja stała się nie do zniesienia. Co robić? Czy przenosić się w inne miejsce? Ale gdzie?…”

I tak dochodzimy do końca tej smutnej tragedii getta, kiedy po raz ostatni widzieliśmy Rabbiego Zemelmana w walce, wychodzącego z domu na ulicy Miłej 17, który się palił. Grupa esesmanów szła w tym kierunku, rzucając granaty i koktajle Mołotowa. Po walce nie mieliśmy już żadnych wiadomości o Rabbim Zemelmanie. Z pewnością zginął tam,

[Strona 193]

bojownik pomiędzy tysiącami innych walczących w getcie warszawskim oraz jeden z wielkich przywódców Powstania w Getcie Warszawskim przeciwko niemieckim, nazistowskim mordercom, którzy zabili i unicestwili 6 milionów Żydów, najlepszych i najwspanialszych europejskich Żydów. Co najważniejsze, Rabbi Zemelman przeszmuglował broń do getta, ryzykując przy tym swoim życiem. Niech wielka i święta pamięć o nim będzie wyryta w sercach tych Żydów z Przedcza, którzy przeżyli Holokaust oraz niech owa pamięć rozprzestrzeni się na cały świat na wieczność. Niechaj będzie błogosławiony, a jego odwaga i świętość niech nigdy nas nie opuszczą”.

Teraz przedstawimy osobisty list pochwalny, który napisał Hillel Seidman czyli ten sam pisarz, który mieszka w Ameryce. On, który osobiście znał Rabbiego Josefa Aleksandra Zemelmana (Rabbi Yosef Aleksander Zemelman), świętej pamięci, i jego wspaniałe cechy charakteru, pisze o rabinie, jego imponującej osobowości i działaniach, specjalnie dla tej Księgi Pamięci (Yizkor Book):

„Rabbi Zemelman był młodym człowiekiem, wielkim uczonym, pełnym energii i entuzjazmu – święty płomień palił się w nim dla wszystkich męczenników Izraela, a także dla Ziemi Izraela. Rabbi był jednym z przywódców młodzieży z ruchu Agudas Yisrael, dla której pracował z radością i oddaniem. W konwencji panującej w tym ruchu, Rabbi Zemelman jawił się jako orator wychodzący z płomieni ognia. Nie podchodził do kłopotów i aspiracji naszego narodu z obojętnością, ale raczej był kompletnie zatopiony w miłości do Żydów. Znaliśmy go jako człowieka z własnym stylem przemawiania; docenialiśmy go i kochaliśmy. Rabin był zawsze zaangażowany i aktywny, zawsze miał głowę pełną pomysłów. Wymagał od ludzi, ale też był modelem do naśladowania. Był zawsze Nachszonem (Nachshon) gotowym do skoku w jakiekolwiek morze.

Faktem jest, że ogromna większość młodzieży zrzeszonej w Agudas Yisroel była połączona ideą Ziemi Izraela. Oznaczało to, że interesowała ich w przyszłości aliya i odbudowa Ziemi Izraela. Dlatego też chcieli przystąpić do organizacji hachsharah (organizacje przygotowujące do aliya), jak i chcieli otrzymać świadectwa potrzebne do wyjazdu. Prawdą jest, że Rabbi Zemelman, świętej pamięci, był jednym z tych, którzy wyrażali te aspiracje bez żadnej rezerwy czy wahania, bez niedomówień. Kiedy podchodził do mównicy na zebraniach, atmosfera w sali natychmiast robiła się cieplejsza, bo wszyscy wiedzieli, że jego słowa będą płomieniste i wzniosłe.

Rabbi Zemelman cały czas stoi przed oczami mego ducha z całym entuzjazmem swojej ognistej duszy, ale zarazem z logicznymi słowami, którymi się wyrażał, i towarzyszącą im mocą szczerych emocji – był on człowiekiem wiernym sobie samemu. Nigdy nikogo się nie bał i śmiało wygłaszał swoje opinie, nawet gdy były sprzeczne z opiniami tych, którzy się wahali i nie chcieli opowiedzieć się po jednej stronie. Nigdy się nie poddawał, szczególnie kiedy chodziło o sprawy związane z Ziemią Izraela.

Rabbi Zemelman walczył też o niezależność ortodoksyjnych Żydów, przeciwko którym wszyscy spiskowali i których wszyscy chcieli reprezentować w niesprawiedliwy i bezprawny sposób. To znaczy próbowali tak robić i asymilacjoniści, i niereligijni syjoniści, wszyscy ci, którzy chodzili po głowie świętego narodu. Ta walka była szczególnie widoczna w czasie wyborów do rad społecznych i rad miejskich, do Sejmu i Senatu (polskiego parlamentu). W takich chwilach walka stawała się jeszcze bardziej zaciekła i osiągała zenit, a Rabbi Zemelman był, jak zawsze, jednym z głównych walczących. A później, przy końcu 1942 roku i na początku roku 1943, po wielkich mordach, kiedy już pozostało niewielu, dowiedzieliśmy się, że Rabbi Zemelman z Przedcza wędrował po mieście, po getcie i stronie aryjskiej, nawołując do oporu i powstania. Wiele młodzieży zgrupowało się wokół niego, a on stał na czele silnej, mocno związanej ze sobą grupy, która potem brała udział w powstaniu. Wszyscy oni zginęli w boju.

[Strona 194]

Inne szczegóły jego działalności w podziemiu i powstaniu nie są mi znane, bo byłem już uwięziony przez Niemców w czasie, kiedy miało miejsce powstanie w kwietniu 1943 roku. Informacje, które do mnie dochodziły wtedy, były bardzo fragmentaryczne. Pamiętam tylko, że Rabbi Jehuda Lejb Orlian (Rabbi Yehuda Leib Orlian), który był dyrektorem seminarium Beis Jaakow (Beis Yaakov) w Krakowie, a przebywał czasowo w Warszawie, opowiadał mi dużo o działaniach i słowach Rabbiego Zemelmana. Ten ostatni zadziwiał nas jako człowiek powstania, bo nie tylko rabini, ale i większość ludzi, nie popierali powstania.

Jeszcze inną niespodzianką dla mnie było to, że po Holokauście historycy powstania nie uważali za stosowne mówić więcej o tym, jak ważne była działalność Rabbiego Zemelmana. Wydaje mi się, że inklinacja do tego, by zapomnieć rolę ortodoksyjnego rabina w tych wydarzeniach, była coraz silniejsza. Nawet odkrywcy „powstania” chasydów, które się jednak nie odbyło, pominęli tę wspaniałą postać rabina.

Znałem go dobrze, bo byliśmy towarzyszami dzielącymi poglądy, szczególnie jeśli chodziło o Ziemię Izraela. Bardzo poważałem dobre usposobienie Rabina Zemelmana, hojność, ogromną siłę i chęć uczestnictwa w walce dla dobra ojczyzny.

Niech pamięć o nim nas nie opuszcza”.

Hillel Seidman

Taki oto był to człowiek – taki był Rabbi Josef Aleksander Zemelman (Rabbi Yosef Aleksander Zemelman), ostatni rabin Przedcza (miasta Pshaytch) i jeden z bohaterów Ghetta Warszawskiego.

Niech będzie dusza jego związana w węzełku życia.

Przypis redakcji:

  1. Autor wielu książek, Dr Hillel Seidman, zmarł 28 sierpnia 1995 roku w Nowym Jorku. Napisał książkę „Warsaw Ghetto Diary” (Dziennik z Getta Warszawskiego), która była opublikowana w języku hebrajskim, jidysz i następnie po angielsku. Wróć


Na grobie mojego narodu

Tłumaczenie: Janie Respitz

Tłumaczenie na język angielski Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

Poniżej znajduje się fragment książki „Popiół i ogień” poety Jakuba Pata (Yakov Pat). Prezentujemy czytelnikom ten fragment z książki o destrukcji getta warszawskiego po powstaniu bohaterów przeciwko bestialskim niemieckim mordercom, zabójcom narodu żydowskiego. Praktycznie z pustymi rękami, ci polegli żydowscy bojownicy w getcie warszawskim, walczyli przeciw katom, bo nie chcieli być prowadzeni jak owce na rzeź. Jednym z bohaterów getta był rabin z Przedcza, Rabbi Josef Aleksander Zemelman (Yosef Alexander Zemelman], prawej i błogosławionej pamięci. Ten wielki uczony i przywódca świecił naszemu miastu przykładem poprzez swoją łagodność i życzliwość. Miał energiczny charakter, jak Rabbi Akiva, błogosławionej pamięci, który podczas dni Bar Kochba był świadkiem zniszczenia Ziemi Świętej. Nawoływał do powstania przeciwko Rzymianom i nie pozwolił swoim ludziom pójść na rzeź. To samo robił Rabbi Zemelman, kiedy wzywał Żydów z getta warszawskiego, by walczyli z nazistowskimi bestiami. Umarł śmiercią bohatera, walcząc do końca, co opisuje poniższy fragment.

Zatem prezentujemy wyżej wymieniony fragment książki:

[Strona 195]

Na grobie mojego narodu

Dzisiaj po raz czwarty byłem na grobie mojego narodu w dawnym getcie warszawskim. Cztery razy wspinałem się po masywnych ruinach naszego narodu. Kiedy poszedłem tam po raz pierwszy, byłem bardzo zdenerwowany wejściem w samo jądro destrukcji. Kiedy wróciłem drugi raz, czołgałem się i biegałem w górę i w dół po pagórkach, w głębi tej wielkiej przestrzeni, gdzie wydarzyła się tragedia naszej historii. Kiedy poszedłem tam po raz trzeci, chodziłem godzinami i szukałem pozostałości moich dziesięciu lat na ulicach Warszawy.

Za czwartym razem poszedłem się pożegnać, poszedłem, by utrwalić ten największy grób narodu żydowskiego w moich oczach i w sercu, by móc go zawsze widzieć i czuć.

A teraz w nocy, kilka godzin przed moim wyjazdem z Warszawy, piszę te słowa i chciałbym recytować psalmy tak jak robili to nasi ojcowie i dziadkowie, trzymając świecę przy głowie zmarłego. Skąd nadejdzie pomoc dla mnie?

Do dzisiaj świat nie widział tak rozległej, okrutnej, żałosnej i ciemnej sceny. Jest to morze zniszczenia. Martwe fale są gęste nad morzem. Wszystkie ulice Warszawy stały się jednym ogromnym, gigantycznym pomnikiem przeszłych pokoleń. Te ulice już nie istnieją: Nalewki, Muranowska, Dzika, Pawia, Smocza, Gęsia, Franciszkańska, Świętojerska, Nowolipie, Miła, Karmelicka (Nalevky, Muranov, Dzhike, Pavyie, Smotche, Gensha, Francisca, Shvientoyorske, Navalipiye, Mila, Karmelitzka). Nic nie zostało, jest tylko pustka. Góry ruin sterczą pionowo, są żelazne pale oraz kamienie wznoszące się coraz to wyżej, a niżej widać płytkie rowy, szalone szczyty i dzikie, fantastyczne figury demonów. Stoję na pustynnym polu, które kiedyś było Placem Krasińskiego (Krashinsky Place).

Mój towarzysz, dowódca bojowników getta i prawnuk rabina Vilna Gaona (Vilna Gaon), Marek Edelman, mówi mi: „tutaj właśnie zaczęła się walka w getcie” i wskazuje na jeszcze inne miejsce zniszczenia: „Tutaj kładliśmy miny, kiedy zbliżali się Niemcy”.

Stałem na górze gruzu. Kiedy getto było już spalone i zniszczone, naziści zbudowali tu w ruinach obóz koncentracyjny dla przywiezionych tu Żydów z Grecji. Ci greccy Żydzi byli niewolnikami, udręczonymi szkieletami,

[Strona 196]

którzy umierali tu jeden za drugim. Zmarli leżeli na tych wzgórzach eksterminacji dniami i tygodniami, a pod tymi pagórkami leżały tysiące polskich Żydów, którzy wciąż leżą tu do dziś. Stoimy przed bramą dawnego zakładu szczotkarskiego w niemieckiej fabryce niewolników, o czym jeszcze opowiem później. Jedna z najbardziej dramatycznych historii świata. To właśnie tu miała miejsce decydująca bitwa w getcie. Tutaj młodzi żydowscy bohaterowie zabili trzystu Niemców; właśnie w tym miejscu młodzież żydowska oddała swoje życie niebiosam. Jak aniołowie, wspominała matka, rzucając gwiazdy z nieba w noc. Idę i idę. Wspinam się na pagórki i schodzę w dół, stoję przez jakiś czas ze spuszczoną głową. Do dzisiaj leży pod tymi zwałami gruzu bojownik i męczennik Michał Klepfisz (Mikhl Klepfish), jeden z bohaterów getta, który już stał się żydowską legendą. Jego babka wzięła kapcie i świece szabasowe ze sobą do Treblinki. Nie ma większych ani bardziej świętych słów, które mogą i muszą być wyszeptane: „Niech będzie wywyższone i uświęcone wielkie imię Boga!” (z modlitwy żałobnej zwanej Kadyszem).

W taki sposób poeta opisuje wielką destrukcję warszawskich Żydów, ogromne bohaterstwo żydowskiej młodzieży, które pokazali walcząc przeciwko nazistom, gdyż bili się do ostatniego tchu i ginęli między palącymi się i walącymi się budynkami. Chociaż wydawało się, że koniec wielkiego zniszczenia był blisko, żydowscy bohaterowie getta nie pozwolili na to, by ich prowadzono jak owce na rzeź. Naziści zapłacili cenę za swoje zwycięstwo w getcie warszawskim. Tysiące Niemców były zabite przez żydowskich bohaterów.

A my z Przedcza, którzy przeżyliśmy i staliśmy się uchodźcami, musimy pamiętać, że nasz niezapomniany rabin z Przedcza, Josef Aleksander Zemelman (Rabbi Yosef Alexander Zemelman), błogosławionej i prawej pamięci, był jednym z bohaterów getta warszawskiego. Wykazał się odwagą i walczył, zachęcał i wzywał innych do bitwy z nazistowskimi bestiami. Rabbi Zemelman jest opisywany w wielu publikacjach, które się ukazały w ostatnich latach, a szczególnie dobry jego portret można znaleźć w dzienniku pisarza Hillela Seidmana (Hille Zaydman) p.t. „Dziennik Warszawskiego Ghetta”. W potężnych ruinach warszawskiego getta, pomiędzy tysiącami walecznych żydowskich herosów, leży święte ciało wielkiego bohatera, rabina z Pshaytcha (Przedcza), Rabbiego Josefa Aleksandra Zemelmana (Rabbi Yosef Alexander Zemelman), błogosławionej i prawej pamięci. My, pozostali przy życiu Żydzi z Pshaytcha (Przedcza), szepczemy te słowa:

„Niech będzie wywyższone i uświęcone wielkie imię Boga!”

[Strona 197]

Tylko jedno duże drzewo rośnie na cmentarzu,
jak milczący pomnik

Zdjęcie: Dr profesor Berner, 1966

 

Kolega Simcha Heinrich ze swoją żoną Helą w rejonie cmentarza w r. 1965

[Strona 198]

Tushya Yakhimovitch woła o pomstę

Autor: Y. L. L Shlomi

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

Myślałam od jakiegoś czasu o odpisaniu na twój list, droga Niszro (Nishra). Nie mogłam zebrać się z pisaniem, bo aż do teraz nie byłam w stanie odpowiedzieć na twoje pytanie, czy się przyzwyczaiłam. Istnieją różne definicje przyzwyczajenia się. Dla ludzi, którzy niczego w życiu nie doświadczyli, przyzwyczajeniem się można nazwać przyzwyczajenie się do nowego miejsca, pracy, mieszkania, społeczeństwa itd. Dla mnie to słowo ma inne znaczenie. Rozumiem, że pytasz się, czy zapomniałam to co przeżyłam, to znaczy, obozy, obozy, obozy.

Nie i jeszcze raz nie!

Mieszkam w najbogatszym, najszczęśliwszym kraju na świecie od dziesięciu lat i nie zapomniałam. Jestem pewna, że każdy człowiek, który przeszedł przez to bagno

 

Pomnik w Brzezince-Oświęcimiu (Birkenau-Auschwitz) upamiętniający pomordowanych tam Żydów
Zdjęcie: Dr Brand 1965

[Strona 199]

wstrętnej, morderczej nienawiści, nigdy nie zapomni. Są ludzie, którzy chcą uwolnić się od strasznych myśli, żyjąc w pełni szczęścia, ale to nie oznacza, że ci ludzie zapomnieli. Są też tacy, którzy wciąż wszystko na nowo wspominają. Każdego dnia myślą o każdej chwili swoich tragicznych doświadczeń, krok po kroku, i zastanawiają się jak to się wszystko stało, a także jak udało im się przeżyć. W każdym z nas, którzy przez to przeszliśmy, pozostało coś co nie chce nas opuścić. Czasem boli więcej, a czasem mniej, ale nigdy nie przestaje boleć. Coś jest zawsze obecne w nas z tego czasu spędzonego w piekle.

Otrzymałam twój list w rocznicę mojej ostatniej rozmowy z Taszją (Tashya) na początku drugiej połowy grudnia 1994 roku. Nie znałaś jej, Niszro, ale wydaje mi się, że ja ją znałam. Do 1941 roku mieszkałyśmy w małym miasteczku gdzie wszyscy znali wszystkich. Miałam 25 lat, a ona była kilka lat ode mnie starsza. Podczas tego okresu, kiedy cały świat okrył się wstydem, byłyśmy razem, a ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, że istniała taka niezwykła, niewinna istota.

Nasz ostatni rozdział nazywał się, jak wiesz, „Oświęcim” („Auschwitz”). To było już pod koniec. Powstanie dogorywało, Armia Czerwona była już nad Wisłą. Jakieś fragmenty wiadomości dochodziły do nas, ale byliśmy wciąż ogólnie odizolowani. Można to zrozumieć, bo byliśmy Żydami, brudnymi złodziejami, a do tego wszystkiego zabójcami Boga. Dotarło to do nas poprzez palące się piece, poprzez setki transportów węgierskich Żydów, poprzez codzienne strzelanie do żołnierzy wziętych do niewoli, poprzez odkrywanie starych grobów masowych i palenie na wpół zgniłych ciał, tak by zmazać swoje grzechy, zakryć ślady śmierdzącym dymem i wielkimi płomieniami.

W ciągu ostatnich dni byłyśmy w tym samym baraku. Przez ostatnie noce spałyśmy na tej samej pryczy. Leżąc koło mnie, powiedziała: wiesz, jutro idę do „domu chorych”, co oznaczało śmierć. Wykrzyknęłam z niepokojem: ale popatrz co się dzieje wokół nas, już to długo więcej nie potrwa. Nie bądź dzieckiem, odpowiedziała, i nie próbuj mnie pocieszać. To nie na to miejsce.

Było jej trudno mówić. Była bardzo słaba. Jej stopy były opuchnięte.

[Strona 200]

Przemieszczanie się z jednego miejsca na drugie wymagało od niej dużego wysiłku. Naprzeciwko nas w baraku był mały, oddzielny pokój dla chrześcijanki czy też kogoś udającego chrześcijankę. Tego wieczoru wzięła do siebie dwie lub trzy kobiety i razem cicho śpiewały kolędy. Ich melodie nie były nam obce. Mogłyśmy nawet zrozumieć słowa przez szpary w deskach. Nie była to nasza religia, ale przypominała nam się przeszłość.

Nie jadłam od tygodnia, powiedziała Taszja. Tylko piję i piję. Wnętrzności mnie palą. Wiem, że nie będę ogłupiona, kiedy będę umierać w gazie. Chcę umrzeć świadomie. Chcę patrzeć po raz ostatni na twarz tego, który ma wizerunek głowy śmierci na swojej czapce (Totenkopf, czaszkę i piszczele), tego, którego nazywają doktorem.

Śpiew kolęd przeniósł nas do przeszłości. Przypomniał nam o czasie przeszłym, który nigdy już nie powróci. Nie było już nikogo w naszym mieście Przedecz. Wierzyliśmy, że nasze życie będzie normalne. Że synowie będą stawać na grobach rodziców i odmawiać modlitwę pogrzebową, że córki będą obchodzić Sziwę i razem płakać. Teraz nie znamy nawet dat śmierci naszych bliskich ani czy może ktoś żyje gdzieś w świecie. Z wielkim wysiłkiem wypowiadała te słowa. Było jej trudno oddychać. Dalej powoli mówiła. Bała się, że nie będzie w stanie powiedzieć wszystkiego co chciała wyrazić. Każde jej słowo spadało jak kamień na moje serce i zostało tam już na zawsze.

Kiedy tylko weszli do naszego miasta, wszyscy nie-Żydzi zaczęli nas unikać. Za każdą najmniejszą rzecz, za kawałek chleba czy inną rzecz niezbędną do życia, musieliśmy drogo płacić. Nie pieniędzmi, ale złotem i innymi dobrami. Często okradali nas ze wszystkiego co mieliśmy albo nas szantażowali.

Nie mogło być mowy o stawianiu oporu. Śmiali nam się w twarz i od początku byliśmy skazani na unicestwienie. W pierwszych dniach farmaceutka Gruszczyńska (Grushtzinska) przyszła do mnie i poprosiła o uszycie sukienek dla jej córek. Sądziłam, że otrzymam zapłatę za pracę w postaci jakiegoś jedzenia, odrobiny lekarstwa, kawałka mydła czy czegoś podobnego, ale nie.

[Strona 201]

Dała mi kilka kawałków papieru, za które niczego nie mogłam kupić.

Nasze życie nie było jeszcze wówczas żałosne. Zarabialiśmy uczciwie na każdą kromkę chleba. Wkładaliśmy wysiłek w to, żeby w mieście było życie kulturalne. Żyliśmy naprawdę przyzwoicie. Oni zakończyli to wszystko. Czy pamiętasz, mała dziewczynko, nasze wieczory kółka haftu i jak uczyliśmy starsze osoby czytać i pisać? Ile światła widać było wtedy w naszej pracy i w naszych marzeniach, a teraz nie ma niczego. Ale nie można zabić dobra. Zabiją jeszcze tysiące ludzi więcej, ale oni też będą zabici.

Nie zapomnij, mała dziewczynko, że kiedy to wszystko się skończy – nie zbudujesz niczego na tej ziemi.

To jest nasz cmentarz. Uciekaj, a gdziekolwiek będziesz…

Czy mnie słyszysz – powinnaś mówić wszystko i niczego nie zatajać. Nie wstydź się, to oni powinni się wstydzić. To oni chcieli prowadzić świat do czegoś w rodzaju dzikości i w dużej mierze odnieśli sukces, ale pozostali dzikimi. Być może byłoby inaczej, jeżeli ludzie by się zjednoczyli przeciwko tym bestiom. Ale wszyscy myśleli, że przeżyją i bali się brania ryzyka. To właśnie cieszyło morderców. Zabijanie pojedynczych ludzi i mas.

Nie mówię teraz o nas Żydach.

Tak, mała dziewczynko, pod materacem są trzy kawałki chleba. Dałam dwa z nich komendantce, żeby uwolniła mnie jutro.

Kilka słów kolędy nadal dźwięczy w uszach. Słyszysz jak obóz zasypia. Ale oprócz nas obu był też hałas płomieni z kominów i był dym z ciał palonych „muzułmanów” (termin slangowy, którym więźniowie obozu nazywali osoby cierpiące z powodu głodu i wycieńczenia na raz, a także osoby, które nie miały już woli życia i z rezygnacją czekały na bliską śmierć), hałas i dym pochodzące z gorąca otwierającego skórę, z ognia poruszającego ręce i stopy, popiół, popiół. I cząsteczki kości.

Czy słyszysz, już wołają na apel. Pozostań żywa, byś opowiedziała tę historię. Tak przemija noc.

Od tego dnia, kiedy wkładam do ust kawałek chleba, słyszę słowa tych kolęd i pamiętam te trzy kawałki chleba. Być może przeżyłam dzięki tym trzem kawałkom chleba. I teraz opowiadam tę historię. Ale jedynymi ludźmi, którzy w nią wierzą, są ci, którzy ją sami przeżyli.


[Strona 202]

Wspomnienia z Dni Zagłady

Autor: Reuven Yemenik

Tłumaczenie: Sara Mages

Tłumaczenie z języka angielskiego Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

Kiedy Holokaust, który zniszczył tysiące żydowskich społeczności i większość populacji Żydów, spadł na znamienitych Żydów europejskich, w owym czarnym okresie historii, mieszkałem w mieście Sompolno niepodal Koła (Kolo). Niemcy weszli do miasta rano w święto Rosz Haszana w roku 5700. We wczesnych godzinach porannych modliliśmy sie w domach prywatnych, a strażnicy stali na zewnątrz podczas dęcia w róg Szofar, gdyż baliśmy się, że Niemcy nas zauważą. Wszystkie prywatne domy modlitwy były wypełnione po brzegi. Wszyscy – mężczyźni, kobiety i wiele młodzieży – odczuwali strach przed swoim dniem ostatecznym w ten właśnie dzień i zdawali sobie sprawę z tego, że ci przeklęci naziści byliw stanie taki sądny dzień urzeczywistnić. Wszyscy modlili się we łzach i byli przepełnieni emocjami, a także mocno czuli znaczenie próśb takich jak „Zochreinu L'chaim” („Pamiętaj o nas przez całe życie”), „Unetaneh tokef Mi Yichye” („Kto będzie żył”)[1] itd. Pierwszego dnia okupacji niemieckiej, a także i drugiego, modlitwy odbywały się bez przeszkód, bo Niemcy byli jeszcze zajęci adaptacją i organizacją swojego życia w mieście. Po modlitwach chodziliśmy do domu oddzielnie tak, by nie przyciągać uwagi niemieckich i polskich donosicieli. Sklepy żydowskie pozostawały otwarte według zarządzenia tymczasowego niemieckiego gubernatora.

W sobotę po Rosz Haszana Niemcy zaczęli wyłapywać Żydów na ulicach i zabierać ich z domów do pracy przymusowej. Zaprowadzili Żydów na dziedziniec ratusza miejskiego i podzielili ich na grupy w zależności od prac potrzebnych do wykonania w mieście i poza miastem. Trzeba wiedzieć, że w tym czasie, na początku, zanim ustanowiono komitet żydowski i Judenrat, był kompletny brak jakiejkolwiek praworządności dotyczącej tych kwestii. Ci, których złapano, szli do pracy, a ci, którym udało się schować, pozostawali w swoich domach do czasu, kiedy powołano Komitet Żydowski pod przewodnictwem pana Płockiego (Plotzki), właściciela młyna. Później ten pan został przewodniczącym Judenratu i mediatorem pomiędzy Gestapo a Żydami. Prace przymusowe organizował Żyd o nazwisku Wart (Vart). Komitet Żydowski, który zajmował specjalny budynek na swoją działalność, przygotowywał listy pracowników. Ci, których nazwiska widniały na liście, byli powiadomieni dzień wcześniej, że mieli zameldować się do pracy na dziedzińcu budynku Komitetu Żydowskiego. Stamtąd każda osoba była wysyłana do pracy w mieście dla „folksdojcza” (etnicznego Niemca) albo poza miasto, aby pracować przy wykopach, sprzątaniu dróg i tym podobnych robotach, a biada była temu kto się nie stawił do pracy w wyznaczony dzień. Takich mężczyzn Gestapo biło w okrutny sposób i zmuszało ich do pracy przez długi czas nawet jeżeli ich nazwisk nie było na liście. Muszę tutaj opisać piąty dzień okupacji niemieckiej czyli dzień przed wigilią Jom Kipur, który w owym okresie przypadł na dzień Szabatu. Tego dnia po południu Gestapo ogłosiło, że wszyscy mężczyźni Żydzi muszą się zgromadzić na rynku przed ratuszem, a ci, którzy nie przyjdą, będą rozstrzelani. Na wszystkich padł wielki strach, bo nikt nie wiedział, co knuli ci mordercy i zamierzali zrobić. O oznaczonej godzinie setki mężczyzn, starych i młodych, zgromadziły sie w wyznaczonym miejscu. Nikogo nie brakowało. Niemcy przeszukali wszystkie domy, ale nikogo nie znaleźli. Wysoki rangą oficer Gestapo stanął na długich schodach budynku miejskiego, a obok niego stanęło wielu folksdojczów i nowy burmistrz Niemiec. Różne papiery były porozrzucane na stole. Oficer Gestapo w ręku trzymał bicz, a esesmani, którzy trzymali karabiny, otoczyli Żydów. Byliśmy pewni, że esesmani dostaną rozkaz zabicia wszystkich Żydów, ale po chwili milczenia niemiecki oficer zaczął swoje przemówienie skierowane do Żydów: „Dni waszej godności się skończyły, od dziś będziecie pracować łopatami i widłami,

[Strona 203]

a ci z was, którzy są właścicielami sklepu czy biznesu, muszą je zlikwidować w krótkim czasie. Wszyscy będziecie pracować dla nas Niemców. Przeklęci Żydzi! Dotychczas oszukiwaliście nas i wysysaliście naszą krew oraz szpik kostny”. Następnie wylał strugę potępienia, obelg i przekleństw na Żydów, którzy cicho stali bez słowa w swoim nieszczęściu. Członek jego świty, pewien folksdojcz, wskazał na Żyda, który nazywał się Gerszon Czerniak, świętej pamięci. Był to bardzo poważany, bogaty Żyd, który był właścicielem sklepu z wyrobami żelaznymi i metalowymi w rynku. Nazista powiedział oficerowi, że ów Żyd przeklął imię Hitlera. Oficer skonsultował sie z nowym burmistrzem i poprosił go o opinię na temat Czerniaka. Burmistrz odpowiedział, że zna Czerniaka, który jest porządnym i uczciwym człowiekiem. Wtedy oficer Gestapo powiedział, że szanuje zdanie burmistrza, ale że gdyby opinia burmistrza była inna, rozkazałby, żeby zabić tego Żyda na miejscu, a inni Żydzi musieliby się rozejść i szybko biec do domów… Polacy, którzy stali dookoła rynku, śmiali się z tego co się stało i asystowali poczynaniom Gestapo krzykami, przekleństwami i wyzwiskami. Tego razu jednak Żydzi zostali ocaleni. Niemcy włamywali się do domów żydowskich i, brutalnie bijąc, kradli wszystko co było na widoku: meble, sprzęty gospodarstwa domowego, koce, ubrania, futra i wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Ze sklepów kradli tkaniny, obuwie, żywność, wyroby tytoniowe, herbatę i ryż. Żydzi zostawali nadzy i biedni. Przesiedlili Żydów do małych, przepełnionych mieszkań, a domy żydowskie dali folksdojczom. Odebrano też Żydom biznesy, sklepy i hurtownie, które następnie dano Niemcom. Cierpienie sięgnęło zenitu, nie było z czego żyć i Żydzi głodowali. Wciąż odbywały się przeszukiwania i Żydów porywano do pracy w dzień i w nocy. Zimą 1940 roku Żydzi pracowali przy sprzątaniu torów kolejowych koło Konina (Konin). Pracowaliśmy przez dwa dni, całymi dniami i nocami, bez jedzenia i bez picia. Jedliśmy tylko to, co przynieśliśmy z sobą. Żydzi sprzedawali rzeczy osobiste, które zdołali jakoś ukryć przed swoimi polskimi sąsiadami: biżuterię, ubrania i towary ze swoich własnych sklepów, które im Niemcy zamknęli lub zabrali. Komitet Żydowski zorganizował małe racje żywnościowe mleka i cukru dla rodzin żydowskich. Nie było dokładnie zdefiniowanych granic getta, ale liczba mieszkań była zredukowana, a przeludnienie i zagęszczenie ludności były ogromne. Transporty do obozów pracy w Niemczech zaczęły się w lecie 1941 roku. Pierwszy transport wielu setek młodych i starych mężczyzn do obozu pracy w Niemczech miał miejsce w miesiącu tamuz 5701 czyli w sierpniu 1941 roku. Wszyscy zgromadzili się na dziedzińcu Komitetu Żydowskiego i Żydzi, których nazwiska znajdowały się na liście, byli wysłani na stację kolejową w Sompolnie (Sompolno) w asyście policjantów i folksdojczów. Kobiety i dzieci stały dookoła płotu otaczającego stację kolejową, a ich serce rozrywające płacz towarzyszył ich bliskim, których wywożono do obozu pracy. Ten transport odjechał do pobliskiego miasta Koła (Kolo), gdzie mężczyznom kazano spać na podłodze Wielkiej Synagogi. Stamstąd przewieziono ich do Poznania (Posen) i innych obozów. Drugi transport, w którym byłem ja, odjechał 9 av 5701 czyli 22 sierpnia 1944 roku; transport ten jechał taką samą trasą jak pierwszy. Następnego dnia o świcie przyjechaliśmy do obozu w Zbąszyniu koło starej granicy Polski i Niemiec, gdzie więziono niemieckich Żydów wygnanych z Niemiec w 1938 roku. Spędziliśmy tam jeden dzień i spotkaliśmy się tam z częścią pierwszego transportu z Sompolna. Na drugi dzień Niemcy przeprowadzili selekcję: niektórzy mężczyźni zostali w Zbąszyni, a innych wysłano do obozu pracy w Buchwarder-Forest koło Poznania (Posen). Tam zapoznaliśmy się z dużą grupą Żydów, którzy przyjechali na początku lata z Łodzi (Lodz). Pełnili oni w obozie różne funkcje takie jak zastępca kierownika obozu,

[Strona 204]

barakowi, zarządzający kuchnią i kucharze, kierownicy prac poza obozem, rozdzielający prace w obozie, przychodni i w baraku tych, którzy obierali ziemniaki, oraz mieli też inne role. Żydom, którzy przybyli z Sompolna, powierzono również wiele funkcji, ponieważ liczebność w obozie wzrosła, co zwiększyło liczbę potrzebnych posiłków. Sytuacja Żydów weteranów z Łodzi polepszyła się z uwagi na to, że nowoprzybyli z Sompolna i innych miast w rejonie Koła, takich jak Kłodawa i Dąbie, dostawali paczki żywnościowe z domu. Żydzi z Łodzi nie otrzymywali takich paczek, bo w tamtejszym getcie panował wielki głód. Najczęściej nie jedliśmy jedzenia z kuchni obozowej, a dzięki temu Żydzi łódzcy mieli więcej żywności pochodzącej z kuchni, oraz dodatkowo jeszcze dostawali jeszcze część naszych paczek żywnościowych. Większość prac odbywała się poza obozem przy konstrukcji Reichsautobahn czyli niemieckiej autostrady, którą oznaczano skrótem R.A.B. Niemcy chcieli zbudować drogę szybkiego ruchu kołowego, szeroką autostradę z bulwarem w środku między pasmami, z miasta Gdańsk (Danzig) przez Poznań (Posen) do Berlina. Żydzi zrównali ziemię, która pokrywała lasy, pola, jeziora, rzeki, wioski i miasta. Pracowaliśmy od świtu do zmierzchu, posługując się taczkami i wózkami. Wycinaliśmy drzewa i wykopywaliśmy kamienie, pracowaliśmy w piasku i ziemi, na bagnach i w wodzie. Była to ciężka praca pod kuratelą niemieckich kierowników z piekła rodem, którzy nas bili, wyzywali, przeklinali i wrzeszczeli na nas. Żydzi wracali do obozu wieczorem padając ze zmęczenia i dostawali małą rację żywnościową, która składała się z wodnistej, ziemniaczano-marchwiowej zupy z kawałkiem chleba z margaryną lub bez niej. Wstawaliśmy o czwartej rano, by wypić czarną kawę i zjeść trochę czarnego chleba, a o piątej wychodziliśmy do pracy pod kontrolą kierowników. Był to obóz pracy, ale nie było tam esesmanów. Jedynie starsi Niemcy utrzymywali dyscyplinę w pracy i obozie, ale obóz był ogrodzony drutem kolczastym. Komendantem obozu był Niemiec o nazwisku Stupengel, który nie był zły ani okrutny. W przeciwieństwie do praktyk, jakie panowały w innych obozach, komendant naszego obozu nie bił, ani nie przeklinał więźniów, i ogólnie był lepszy od innych komendantów. Ale było dwóch okrutnych kierowników Niemców. Pierwszy nazywał się Resel i był okrutnikiem, i sadystą. Prawie każdego dnia do obozu wracał jakiś Żyd, którego Resel pobił i torturował podczas ciężkiej pracy. Drugim bezlistosnym kierownikem był Novek. Ten nie bił, ale zmuszał więźniów do bardzo szybkiej pracy i nie pozwalał im odpocząć nawet przez minutę. Praca dla niego była jak harówka w starożytnym Egipcie. Żydzi pracowali bez przestanku i biegali z taczkami wypełnionymi ziemią, piaskiem i kamieniami. Pierwszego dnia pracowałem dla tego bezwzględnego nazisty Resela, ale kiedy zobaczyłem jego brutalne uderzenia zadawane Żydom, przeniosłem się do grupy Noveka i nikt moich przenosin nie zauważył. Przed wschodem słońca, kiedy wciąż było jeszcze ciemno, dołączyłem do mężczyzn pracujących z Novekiem i takim oto sposobem uratowałem się od otrzymywania okrutnych uderzeń. Kilka tygodni później zachorowałem w pracy i lekarz obozowy zaordynował, żeby mnie przeniesiono do baraku mężczyzn obierających ziemniaki. Tam pracowałem pod kierownictwem Żyda o nazwisku Kroszyński (Kroshinsky), który pochodził z Sompolna. Podczas Chanuki tego samego roku czyli 5702-1942, Niemcy przywieźli dwóch Żydów z pobliskiego obozu: dorosłego mężczyznę, który nazywał się Jakub Frydman (Yakov Friedman) i był z Żychlina (Zichlin), a także nastolatka o imieniu i nazwisku Neta Piaskowski (Piaskowsky) z miasta Bełchatów. Niemcy oskarżyli ich o opuszczenie obozu w celu żebrania o pożywienie i powiesili ich publicznie, w obecności wszystkich ludzi w naszym obozie.

W roku 5702 przed świętem Paschy przeniesiono nas do obozu w miejscowości Kostrzyń (Küstrin), znajdującej się około 60 kilometrów od Berlina. Tam pracowaliśmy w fabryce gdzie produkowano karton, papier, oleje i terpentynę. Pierwsza zmiana trwała od godziny szóstej rano do szóstej wieczorem, a druga zmiana od szóstej wieczorem do szóstej rano. W porównaniu do warunków pracy w poprzednim obozie, tu było łatwiej. Na Paschę w owym roku otrzymałem paczkę i list od

[Strona 205]

moich rodziców. Był to juz ostatni list od nich, bo 7 dnia miesiąca ijar 5702 roku czyli 24 kwietnia 1942 roku Niemcy zabrali ich do chrześcijańskiego kościoła, a stamtąd do obozu śmierci w Chełmnie. Tam Niemcy mordowali Żydów, którzy byli jeszcze przy życiu w Przedczu. Niechaj Bóg pomści ich krew. 16 dnia miesiąca szewat 5702 roku dostałem list z Sompolna. Pisali, że wszystkich Żydów wzięto do dużego kina koło stacji kolejowej, a stamtąd byli oni wysłani na śmierć do Chełmna. Z obozu Kostrzyn-Nowe Miasto (Küstrin-Neustadt) przetransferowano nas do obozu Fürstenberg nad rzeką Odrą (Oder) gdzie pracowaliśmy na zewnątrz obozu do sierpnia 1943 roku.

W czasie Paschy 5703-1943, po upadku powstania w getcie warszawskim, Niemcy zdecydowali się na likwidację wszystkich obozów otwartych i przenieśli Żydów do obozów otoczonych ogrodzeniami elektrycznymi, gdzie więźniowe znajdowali się pod ścisłą kontrolą esesmanów. Nas przeniesiono z obozu o nazwie Fürstenberg przez obóz Liebenau do Oświęcimia (Auschwitz) gdzie wszystkim więźniom wytatuowano numer obozowy na przedramieniu. Ja otrzymałem numer 142047 z oznaczeniem żydowskim czyli połową Gwiazdy Dawida, umieszczoną pod numerem. W Oświęcimiu (Auschwitz) byłem w Bloku Krentin od sierpnia do konca września 1942 roku. Przeniesiono mnie do Brzezinki (Birkenau) gdzie znajdowały się krematoria i komory gazowe. Stamstąd przenieśli mnie z powrotem do Oświęcimia (Auschwitz), a nastepnie wysłali do obozu w Jaworznie (mam dużo do opowiedzenia o życiu w tych obozach, ale nie będę tego robić w tym miejscu). W Jaworznie większość więźniów pracowała w kopalni węgla. Pozostali, czyli około sześć tysięcy więźniów Żydów, Rosjan i Polaków, pracowali przy budowie olbrzymiej elektrowni, która miała wytwarzać prąd dla całego rejonu Śląska, ale Niemcy nie skończyli budowy tej elektrowni. 15 stycznia 1945 roku, kiedy Rosjanie przybliżyli się już do Krakowa i Oświęcimia (Auschwitz), oraz zbombardowali Oświęcim (Auschwitz), Niemcy zlikwidowali obóz zabrali z sobą większość więźniów i wycofali się do Niemiec. W obozie pozostali tylko ci, którym udało się ukryć, i chorzy. Po długim marszu przez trudne do przebycia drogi, lasy i pola, dotarliśmy do miasta Beuthen, a stamtąd do Blechhammer. Przebywaliśmy tam trzy dni, a potem wysłali nas do Gross-Rosen, strasznego obozu, gdzie widać było w całej okazałości okrucieństwo Niemców. Szliśmy pod ścisłą kontrolą esesmanów, którzy strzelali do wszystkich, nawet tych choć trochę wolniej poruszających się. Wzdłuż całej drogi leżały ciała zabitych żydowskich więźniów. W marcu 1945 roku przeniesiono nas z Gross-Rosen do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Stamtąd wysłano mnie obozu pracy w miejscowości Berga an der Elster do robót w kamieniołomach. Pracowałem tam około dwóch tygodni. Po tym jak poważnie zachorowałem, odesłano mnie do Buchenwaldu razem z innymi pacjentami. W środę 28 dnia miesiąca nisan 5705 czyli 11 kwietnia 1945 roku, amerykańscy żołnierze zdobyli nasz obóz i tego dnia zostałem uwolniony. Po wyzwoleniu przetransferowano nas do miasta Landsberg. Po roku przeprowadziłem się z wieloma setkami innych Żydów do Włoch, a stamstąd popłynąłem na nielegalnym statku emigranckim „Kaf Gimel Yordei Ha'Sira[2] do Erec Izrael. Brytyjczycy złapali nas na środku morza i wysłali nas do obozu dla zatrzymanych na Cyprze. Po sześciu miesiącach na Cyprze miałem transfer do obozu dla zatrzymanych w Atlit i później w Kiryat Shmuel koło Hajfy. Po zwolnieniu z ostatniego miejsca, zbudowałem, z Bożą pomocą, nowy dom i nowe życie w Izraelu.

Przypisy tłumacza na język angielski:

  1. Pijut czyli hebrajski wiersz liturgiczny „Unetaneh tokef kedushat hayom” („Rozgłaszajmy świętą moc tego dnia”) jest recytowany w judaizmie w dzień Rosz Haszana i Jom Kipur. Wróć
  2. Kaf Gimel Yordei Ha'Sira” czyli „23 Którzy Zginęli na Morzu” to nazwa statku nazwanego tak na cześć 23 członków załogi statku „Haganah”, którzy stracili życie podczas rejsu do Trypolisu w Libanie, podczas służby w Armii Brytyjskiej walczącej z Wojskiem Francuskim podczas rządów Vichy. Wróć

 

« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Przedecz, Polska     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Jason Hallgarten

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 11 Feb 2024 by JH