« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »

[Strona 149]

Moja Rodzina, Ukochanej Pamięci

Autor: Moshe Belevsky

Tłumaczenie Marshall Grant

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

Mój ojciec, Mendel Wolf Bielawski (Mendel Wolf Belevsky), właściciel piekarni, urodził się w mieście Przedecz 18 stycznia 1882 roku. Jego ojcem był Abraham Simcha (Avraham Simcha), a matką Frieda Rachela z domu Brostowiecka (Frieda Rachel Brostovesky). Mój zmarły ojciec aktywnie działał w lokalnej społeczności: był członkiem komitetu zarządzającego banku i przez lata pełnił funkcję gabbai (asystenta rabina w synagodze) i członka Chevrei Kadisha (rytualni grabarze). Przez 15 lat, do momentu opuszczenia Przedcza wiosną 1939 roku, ojciec służył też jako gabbai jesziwy, razem ze swoim przyjacielem Ickiem Wajdenem (Itsha Weidon). Współpracowali oni bardzo blisko, zarządzając grupą Bikur Holim. Ojciec był również działaczem organizacji Mizrahi i entuzjastycznie pomagał filii organizacji Tzi'rei Mizrachi v'HaShomer HaDati (Młodzi Mizrahi i Straż Religijna) w naszym mieście. Dzieci, a szczególnie chłopcy, odbywali naukę się w szkole religijnej, która kładła nacisk na miłość do narodu żydowskiego i ziemi Izrael. Takie wykształcenie było dla ojca priorytetem; ojciec mocno wspierał jesziwę prowadzoną przez Rabina Zemelmana, który był jednym z moich nauczycieli. Mój ojciec bardzo szanował Rabina ze Skierniewic i jechał do niego z wizytą co najmniej raz na rok.

[Strona 150]

Zajmowanie się sprawami publicznymi mój ojciec uważał za niezmiernie istotne; takie podejście ojca miało też duży wpływ na moją matkę, Friedę Rachelę (Frieda Rachel).

Oprócz pracy w piekarni zarządzanej przez mojego dziadka, moja babka wykonywała dodatkowo zawód położnej, jak to określano w tamtych czasach. Wszystkie zarobki z wykonywania usług położnej w bogatych rodzinach babka oddawała matkom niemowląt, które były biedne. Nawet jeśli jej nie płacono, dawała pieniądze z własnej kieszeni. Kiedy nie zajmowała się położnictwem, babcia spędzała czas robiąc dżemy, słodycze i napoje, które następnie zanosiła dla matek noworodków, które nie mogły sobie na kupno takich rzeczy pozwolić.

Pewnego razu mój dziadek zwrócił się do mojej babki i powiedział: Rachelo, co ty robisz? Jeżeli będziesz kontynuować swoją szczodrość, opuścimy ten świat w wieku ponad 120 lat, i broń Boże, nie będziemy nawet mieli wystarczająco pieniędzy na całuny pogrzebowe, więc wejdziemy do prawdziwego świata w ubiorach, które nawet nie będą naszą własnością. Następnego dnia moja babka wzięła dzienny zarobek piekarni i poszła kupić biały materiał. Pracowała dniami i nocami aż uszyła całuny pogrzebowe dla siebie i mojego dziadka. Kiedy skończyła szycie, zwróciła się do mojego dziadka i powiedziała: Mój drogi mężu, mamy teraz całuny pogrzebowe, więc czy teraz mogę kontynuować moja pracę „wielkiego serca”, jak to nazywasz? Musisz wiedzieć, że jesteś moim partnerem w niebie. Mój dziadek milczał, co w pełni wyrażało jego zgodę na partnerstwo. Obydwoje żyli długo, a ich życie miało znaczenie.

 

Rodzina Bielawskich (Belevsky)

Stoją: Świętej pamięci córka Brajna (Brayna), syn Mosze (Moshe) i jego żona Liba, którzy mieszkają w Izraelu
Siedzą rodzice: ś.p. Mendel Wolf I jego żona Hanna Sarah, a pomiędzy nimi siedzi ich syn Chaim, który mieszka w Izraelu
Przed rodzicami siedzą: ś.p. Baltzia i Label

[Strona 151]

Mój ojciec miał dwóch braci: staszy bratem ojca był Lipman Bielawski (Belevsky), a młodszym Pinchas Aharon Bielawski (Belevsky). Obydwaj ci bracia ojca przeprowadzili się ze swoimi rodzinami do Sompolna w 1928 roku. Bracia byli działaczami społecznymi aż do unicestwienia społeczności żydowskiej przez nazistów.

Wszyscy trzej bracia, wraz z dużą częścią swoich rodzin, umarli w czasie Holokaustu. Ja przeniosłem się do Izraela w 1933 roku, a mój brat Józef Chaim (Yosef Chaim), który przeżył Holokaust w obozach pracy, przyjechał później. Członkowie mojej rodziny czyli mój ojciec Mendel Wolf, moja matka Hanna Sara (Hannah Sarah), moje siostry Brajna (Brayna) i Baltzia, które były działaczkami organizacji Beitar, a także mój brat Label, niech Bóg zemści się za nich wszystkich – wszyscy oni zginęli.

Z dużej rodziny mojego wujka Lipmana Bielawskiego (Lipman Belevsky) oraz z rodzin jego synów i córek, którzy mieli już w tym czasie swoje rodziny, tylko dwoje wnucząt przeżyło Holokaust.

Mój wujek Pinchas Aharon, jego żona (moja ciotka) Cypora (Zipora) i ich zamężna córka Frieda Rachela (Frieda Rachel), nazwana tak na cześć mojej babci, wraz ze swym mężem i dwoma synami Mosze i Dowem (Moshe i Dov) – wszyscy byli zamordowani w Holokauście. Ich syn Abraham Simcha (Avraham Simcha) przeżył obozy podczas wojny i żył w Izraelu od 1949 roku.

Moja matka, ukochanej pamięci, Hanna Sara (Hannah Sarah) z rodziny Komiskowskich (Komiskovsky) z Sompolna, była jedyną siostrą sześciu braci. Ciężko pracowała, aby zapewnić nam dzieciom wykształcenie religijne. Matka miała szlachetną duszę i była znana ze swojej głębokiej wiary religijnej i gościnności. Szczególnie śledziła wysiłki osadników w Izraelu. Każdego piątku, zanim zapaliła świece, moja matka dawała datki do koszyka Rabina Meira (Meir), który był słynny ze swoich doświadczeń objawień religijnych, a następnie matka wkładała monety do niebieskiego pudełka na datki dla organizacji JFN.

Każdy z sześciu braci mojej matki był poważany jako uzdolniony badacz Tory w latach 1930-tych: najstarszy Noah, Mendel, Meir z Sompolna, Jechuda Lejb (Yehuda Leib), Abraham (Avraham) ze Słupcy oraz Bezalel, który mieszkał w miejscowości Babiak. Większość ich dzieci zawarła już małżeństwa. Brakuje mi odpowiednich słów, aby opisać słowami osobowość każdego z nich, ale mogę tylko powiedzieć: Tora, wykształcenie i zasada Derech Eretz (traktowanie wszystkich ludzi na równi) miały dla nich taką samą wartość. Bracia radzili sobie dobrze finansowo, dali swoim dzieciom najlepsze możliwe wykształcenie, a także byli entuzjastycznymi chasydami (Hasidim) trzymającymi się nauk Rabina ze Skierniewic oraz często jeżdżącymi do niego, aby przebywać w jego obecności.

W latach 1930-tych były próby zorganizowania się i kupna wspólnej własności w Izraelu dla całej rodziny. Przyświecał tym próbom końcowy cel przeprowadzki do Izraela. Niektóre z dzieci w rodzinie mieszkały już w Izraelu. Imigracja do Izraela zaczęła się w 1923 roku i trwała do zamieszek w 1936 roku. Te krwawe utarczki były końcem marzeń naszej dużej rodziny. Później wybuchła wojna i nazistowscy kaci zniszczyli wszystko co stało na ich drodze. Moich sześciu wujów i ciotki oraz większość ich synów, córek i wnucząt zginęła w Holokauście.

Niechaj te słowa będą świadkami ich błogosławionej pamięci. Nich Bóg zemści się za ich życia.

Mała część naszej rozległej rodziny przeżyła Holokaust w obozach i dotarła do Izraela niedługo po założeniu państwa Izrael.

 

[Strona 152]

Świadectwo dla mojej rodziny,
która tu była, ale odeszła

autorstwa Moshe Mokotova

Przetłumaczone przez Marshalla Granta

Tłumaczenie na polski Krzysztof Malczewski

© Prawa autorskie Roberta Paula Books

Moshe Mokotov

Pomimo tego, że autorem tych wierszy jest syn i brat rodziny skazanej w połowie na śmierć, a w połowie na życie, obiektywnie omówię członków mojej rodziny, którzy zostali zamordowani. Ci, którzy znali mojego ojca Icchaka Mokotowa, identyfikowaliby się ze mną i zgodzili się ze mną, że był on drogą osobą pod każdym względem. Był jednym z dobroczyńców miasta. Mniej szczęśliwi ludzie byli zawsze mile widziani i zawsze znajdowali kogoś, komu mogli opowiedzieć o swoich problemach. Jako dziecko nigdy nie rozumiałem, dlaczego odwiedzali tak często. Mój ojciec spełniał micwę powitania panny młodej z lojalnością i szczęściem, a w naszym mieście zawarło małżeństwo nie mniej niż tuzin par, a mój ojciec zajął się wszystkimi przygotowaniami weselnymi. Tutaj muszę dodać, że moja mama

 

Yitzhak Mokotov i jego córka Bronka

 

entuzjastycznie wspierała go i jego bezinteresowne wysiłki. To ona przygotowała listę rzeczy potrzebnych na ślub. Wciąż pamiętam coś, co mój ojciec powiadał do mojej matki: „Co się stało, Ruzsha/Rózia, nie masz dla mnie listy?”. O to ją poprosił.

Czytelnicy tej książki z pewnością zapamiętają posiadane przez nas konie i służącego imieniem Banaszek, który się nimi opiekował.

[Strona 153]

Ten człowiek, Banaszek, wypełniał węglem i torfem magazyny na naszym podwórku. Drewno było gromadzone przez strażnika mieszkającego na terenie posiadłości, wysokiego i prostego nie-Żyda imieniem Piatcak. Powiedziano mi, że ten człowiek „odziedziczył” nasze mieszkanie i zaczął tam mieszkać po tym, jak Przedecz stał się „Judenrein”… Kiedy zbliżała się zima, mama przygotowywała listę potrzebujących, która rosła z roku na rok i dawała ją ojcu. Razem z Banaszkiem mój ojciec dbał o to, aby domy potrzebujących Żydów miały drewno do ogrzewania. Dokończenie tego aktu hojności zajęło około tygodnia. Banaszek zapełniał wówczas magazyn asortymentem niezbędnych artykułów potrzebnych na ostrą polską zimę. Miesiącami czekałem z podnieceniem na nadejście węgla. Jako dziecko były to dla mnie „wakacje”, mimo że przychodziłem do domu brudny i nieraz byłam pouczany i upominany ciężką rękę mojego ojca.

Kontakty biznesowe i stosunek mojego ojca do chrześcijan zyskały mu renomę w mieście i okolicach i niejednokrotnie te relacje miały wpływ na różne kwestie związane z żydowskimi obywatelami miasta. Zawsze był mile widziany w Magistracie. Pamiętam kiedyś, że mój ojciec nie wahał się wezwać burmistrza miasta (Bormiszt) Nowakowskiego, aby przyjechał w nocy, kiedy do jakiegoś dokumentu wymagana była pieczęć miasta. Moja mama była nie tylko gospodynią domową, miała swoje „prywatne sprawy”. Była jednym z założycieli miejskiej biblioteki i zarządzała nią przez wiele lat. Inny członek zarządu - pan Yaakov Topolesky, z pewnością został zapamiętany przez czytelników tej książki, kiedy uczestniczył w wieczorze poświęconym świętym duszom naszego miasta, w sali dla polskich emigrantów w Tel Awiwie. W naszym mieście nie ma nikogo, kto nie pamięta drogiego Itche Waydena, czy blond Itche, jak go nazywano. Nie był dobrze znany, ponieważ był krawcem dla kobiet. Myślę, że jego reputacja opierała się na jego służbie jako gabaja z Bikur Holim w naszym mieście. Moja mama pracowała razem z tym Itche i poświęciła większość swojego czasu tej instytucji, która była jedynie prostą, ale krytyczną dla naszego potrzebującego miasta. Pan Itche często odwiedzał nasz dom w sprawach niezwiązanych z krawiectwem. Gdy zbliżał się Purym, jak miał w zwyczaju, przyjeżdzał, aby przedstawić matce swój pierwotny plan w celu przekazania darowizn. Dwóch młodych mężczyzn nosiło identyczne kostiumy i odwiedzało żydowskie domy z dzwoneczkami w dłoniach, prosząc o datki na cele charytatywne. Ludzie przekazywali te darowizny bez słowa, a następnie otrzymywali pokwitowania. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z ocalałych z miasta kiedykolwiek zapomniał o tej scenie. Dźwięk dzwonków z oddali mówił nam, dzieciom, że przybyli dobroduszni młodzi mężczyźni w kostiumach, i sprawiał, że wstawaliśmy i wychodziliśmy z Shulchan ha'aruch gotowi na posiłek purynowy. To był szczyt wieczoru dla wszystkich dzieci w mieście.

Posiłek Purim zawsze wywołuje we mnie sentyment. Tego wieczoru, tuż przed posiłkiem, urodziła się moja siostra Baronka. Wszyscy znali tę słodką dziewczynę z warkoczykami. Kiedy przyjechaliśmy do Izraela w 1935 roku, stała się „sabrą”, tak jak wszystkie inne dziewczyny w jej wieku. Była urocza i dobrze wychowana, cicha i poważna jak na swój wiek i starannie dobierała przyjaciół. Na Rehov Shlomo Hamelch w Tel Awiwie znajduje się narodowa szkoła religijna, która istnieje do dziś, ale tylko szkoła [czego brakowało?]. Za każdym razem, gdy go mijam, z żalem i smutkiem patrzę na ten budynek, który zapewnił mi jedne z najlepszych chwil w moim życiu. Dyrektorem szkoły był wówczas Yehiel Shtrauch z Włocławka. Był też dyrektorem, kiedy uczyłem się w tamtejszym gimnazjum hebrajskim. Wiele osób znało tę cudowną dziewczynę Baronkę,

[Strona 154]

i powiedziano mi, że wyrosła na wysoką młodą dziewczynę, która była wyjątkowo piękna. Było to po tym, jak moja rodzina wróciła do Przedcza, aby zlikwidować ostatni dobytek. Powiedziano mi też, że rabin Zemelman, który prowadził zajęcia z Tanacha w jedynej szkole w Przedeczu, często używał jej jako przykładu przed swoimi uczniami.

Mam członka rodziny, który wyemigrował do Melbourne w Australii. Powiedziała mi, że kiedy Baronka była z resztą rodziny w warszawskim getcie, miała szansę uratować swoje życie. Chrześcijanin, który znał moją młodszą siostrę, poprosił ją, a nawet błagał, żeby opuściła getto i przeszła na aryjską stronę. Jej odpowiedź brzmiała: zostawię ojca? A ona zginęła razem z matką… Tak, mam powody do żalu; i jak!

Większość naszego dobytku została rozdzielona między nie-Żydów, z którymi pracował mój ojciec. Aby ostatecznie zlikwidować swój biznes, moja rodzina wróciła do Polski. Pozostałem tutaj, wspierając starania mojego ojca o utrzymanie ważności jego angielskiej [wizy]. Likwidacja firmy zajęła mojemu ojcu więcej czasu niż planował. Aby wiza zachowała ważność, na polecenie Konsulatu Generalnego moja mama przyjechała tam sama. To były dwa tygodnie.

 

Bluma Zukerman (Mokotov), jej mąż Hanik i ich córka Galila przed wybuchem wojny

 

Shaul Makovitsky również podróżował z nią. Oboje przybyli do portu w Tel Awiwie w wyniku zamieszek w latach 1936-1939 (z tego powodu został otwarty port w Tel Awiwie). Piątek 1 września 1939 roku był czarnym dniem dla narodu żydowskiego: w tej wojnie zniszczono trzech i pół miliona polskich Żydów, jego pięknych synów i wspaniały judaizm. Na początku było to przerażające, a poziom niepokoju wzrastał każdego dnia. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby nie dopuścić do rozdzielenia się naszej rodziny, ale wydawało się, że dystans pogłębiał się z każdym dniem. Konsulat Włoch był w Jaffie i w każdy szabat tam jeździłem, aby przekazać Konsulatowi Generalnemu listy i dokumenty, które miały być wysłane do mojego ojca

[Strona 156]

Formularz Czerwonego Krzyża, otrzymany w Izraelu od mojego ojca Itzhaka Mokotova

[Strona 156]

[Strona 157]

by pomóc mu w wyjeździe z Polski. Wszystko to zostało przesłane za pośrednictwem „placówki dyplomatycznej” konsulatu i z odpowiedzi mojego ojca, którą otrzymałem (przez Rumunię), zrozumieliśmy, że dokumenty do niego dotarły. Ponownie pojawiła się iskierka nadziei, która zmotywowała nas do podwojenia i potrojenia naszych wysiłków ratunkowych. A potem ostatnie z naszych nadziei zostały rozwiane. Włochy wypowiedziały wojnę Anglii. Ostatni most, na którym miały się połączyć dwie rodziny rozdzielone wojną, runął!

A potem wszystko, co się wydarzyło, przytrafiło się wszystkim….

W Jerozolimie mieszka kobieta o imieniu Chava Appel-Rozneka. Spotkała ona Meilę Orbach-Brand, również z Jerozolimy, jako młodą dziewczynę. Obie kobiety opowiadały nam, że mój ojciec wraz z bratem Meili, Haimem Aharonem, wynajął samolot, gdy wybuchła wojna, próbując opuścić Polskę. Kto wie, czy jest tak było, czy nie, i jakie znaczenie ma to teraz?

Nie mogę zakończyć świadectwa o mojej rodziny, nie wspominając mojej najstarszej siostry - Blumki. Była cztery lata starsza ode mnie. Po ukończeniu miejscowej szkoły wyjechała z Przedcza do Warszawy, gdzie uczyła się w żeńskiej szkole im. Pearli Lovinskiej. Moi rodzice postanowili pielęgnować jej muzyczne talenty. Jeszcze w podstawówce pobierała lekcje gry na skrzypcach u muzykanta, który, jeśli się nie mylę, mieszkał w pobliżu „starego rynku”.

 

Bluma Mokotov i jej córka Galila
Tel Awiw, 1936

[Strona 158]

Nazywaliśmy go Langa i widzę moją siostrę i skrzypce w jej dłoniach, ale nie jestem pewien, co jest większe - ona czy skrzypce. Wydaje się, że jej talent był znaczący i nadal pobierała lekcje muzyki u oficjalnego kościelnego organisty (Organista). Z czasem ojcu udało się przywieźć do domu fortepian, co oczywiście wywołało poruszenie w Przedeczu. Odtąd w naszym domu można było usłyszeć muzykę. Słychać też było utwory na cztery ręce. Podczas odwiedzin organista grał muzykę z moją siostrą. Chciałbym zwrócić uwagę na jedno małe wydarzenie, które typowo charakteryzowało moją siostrę Blumkę. Pewnej nocy w środku nocy przeszkadzały nam ciche dźwięki fortepianu. Przestraszyliśmy się, a potem zdziwiliśmy, gdy w salonie zobaczyliśmy Blumkę siedzącą przy fortepianie ze świecą obok niej. W kółko grała wybrane pianissimo, żeby zapamiętać je na pamięć. Moja siostra wróciła z Warszawy i wyjechała na krótki czas do Włocławka, aby studiować rachunkowość. To wykształcenie przyczyniło się do jej starań, aby pomóc mojemu ojcu w zarządzaniu księgami businessu prowadzonego przez niego i mojego wujka Nety Wasserzoga. Była jednym z wielu entuzjastycznych zwolenników Zeeva Jabotinsky'ego. Ciekawe, że tak małe miasto, jak Przedecz, mogło tak tętnić polityką i partiami politycznymi. Sądzę, że duża liczba partii politycznych zachęcała ją do znalezienia sposobów na emigrację do Palestyny. Powiedziano mi, że niejednokrotnie była widziana w tłumie, ze znakiem w dłoni w pobliżu „klubu” lub biblioteki, kiedy miał pojawił się wizytujący lektor. Wieczory były zazwyczaj ekscytujące… Nie brakowało ludzi o przeciwnych opiniach, a gorące zaangażowanie było pewne. Zamiar wyjazdu do Palestyny sprawił iż poznała młodego człowieka z Warszawy, Nehamie Zukermana. W końcu się pobrali i natychmiast wyjechali do Palestyny. Po ich przybyciu urodziła się im córka Galila.

Oprócz błogosławionej pamięci mojego ojca i siostry chciałbym dodać jeszcze kilku członków mojej bliskiej rodziny, którzy są nieodłączną częścią tej historii. Mój dziadek Binyamin i jego żona Golda. Byłem tylko dzieckiem, nie miałem więcej niż pięć lub sześć lat, pamiętam bardzo duże słomiane kosze w ich domu. Te kosze miały służyć do pakowania ich dobytku i planowali emigrację do Palestyny. Byli wówczas jednymi z pierwszych działaczy Mizrahi. Wszyscy byliśmy zdruzgotani, gdy zachorował i zmarł w szpitalu w Kole w wieku 56 lat. Los mojej rodziny mógłby być inny, gdyby mój dziadek nie zostawił nas w tak młodym wieku. Moja babcia wprowadziła się do naszego domu i przez resztę życia mój ojciec traktował ją uczciwie i z szacunkiem. Na dobrą sprawę zarządzała domem.

Początek końca rozpoczął się przy kościele, a zakończył w Chełmnie… Ciotka Chava Rauch, siostra mojej mamy, z dwójką dzieci Moniakiem i Marisą wraz z mężem Mordchajem. Ich koniec był taki sam dla wszystkich. Mój wujek Yaakov Wolf Rozen wraz z żoną Rayzele i trzema córkami wyjechali z Przedcza do Łodzi. Tam, jak się wydaje, spotkał ich straszny los. Mój wujek, Avraham Rozen, zmarł „godną” śmiercią. Miał szczęście, że został zabrany przez Anioła Śmierci. Został pochowany w Kłodawie w nieoznaczonym grobie. Niech to świadectwo, które dedykuję mojej ukochanej rodzinie, szanowanym ludziom, którzy zawsze starają się pomagać innym, będzie pamiątką ich pamięci.

Niech będzie błogosławiona pamięć wszystkich ofiar z naszego małego miasta i wszystkich zamordowanych Żydów.

Z wielką miłością syn-brat,
Moniak

[Strona 159]

Dom ojca

Autor: Leah Zemelman Pnini, Jerozolima

Tłumaczenie: Marshall Grant

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

Przez ścianę zapomnienia, która się już dla mnie zamyka, i przez welon spokoju, którego sobie nie życzyłam – w środku nocy słyszę płacz mojego brata – straszny płacz: „Skazałeś nas na zniszczenie!” Dlatego też z wielkim szacunkiem siadam, aby dać świadectwo. Słuchajcie i czytajcie, moi żydowscy przyjaciele w Izraelu i Diasporze, a także dzieci rodzin, tysięcy rodzin, naiwnych i uczciwych, które były zamordowane. Ich krew woła do nas: „Żyjcie w naszym świętym kraju jako wolny naród, naród, który migdy nie zaznał Diaspory, a naród morderców zniknie na wsze czasy”.

Moja rodzina była zwykła i prosta: czterech braci, cztery siostry, uczciwa matka i uczciwy ojciec, rabin.

Mój ojciec urodził się w Drobinie, gdzie jego ojciec, a mój dziadek, był rabinem.

Mój ojciec został rabinem Przedcza, kiedy był jeszcze bardzo młody. Młodzi obywatele miasta wyjechali na koniach, aby powitać rabina przy wjeździe do miasta. Ojciec był szczupły i towarzyszyła mu kobieta, która sama była właściwie jeszcze dziewczynką, a w jej ramionach znajdowała się moja ośmiomiesięczna siostra Estera (Esther). W taki sposób mieszkańcy Przedcza przywitali swojego rabina, ze śpiewem i tańcem, paradując przez ulice miasta, które prowadziły do synagogi. To właśnie tam nowy rabin przemówił i do Żydów, i do Polaków, traktując ich jak jedną wspólnotę, a jego dusza czuła się związana z Przedczem.

Mój ojciec otrzymał wiele propozycji objęcia funkcji rabina z większych miast takich jak Siedlce czy Nasielsk. Moja matka urodziła się w Nasielsku, ale mój ojciec, jak już wspomniałam, czuł się związany z Przedczem i przecięcie tych nici powiązania nie było możliwe. Słyszałam wiele od mego ojca na temat tego, że jego potrzeby emocjonalne nie były nigdy w pełni zaspokojone, ale mimo tych odczuć ojciec nie zdecydował się opuścić miasta, do którego czuł się tak przywiązany. Ojciec pełnił funkcję rabina miasta do chwili kiedy żołnierze nazistowcy zaczęli niszczyć i zabijać Żydów – wówczas ojciec uciekł do getta w Warszawie. Społeczność żydowska w Przedczu liczyła około 250 gospodarstw domowych, z których większość stanowiły rodziny krawców, szewców, czapników i kaletników. Byli też drobni biznesmeni, a nawet prosperowało kilku biznesmenów większego kalibru.

Jeśli chodzi o rozwój, jest rzeczą oczywistą, że nasze miasto pozostawało z tyłu. Dopiero w roku 1928 pojawiła się elektryczność. Radio było dobrem luksusowym, którym mogły się cieszyć tylko nieliczne rodziny.

Pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczynką, budziłam się w ciemności przy dźwięku kupców ładujących swoje towary, przed porannym wyjazdem, na wozy, które ciągnęły konie. Kupcy jeździli od miasta do miasta, sprzedając swoje towary na rynkach, aby zarobić na utrzymanie. Mieszkańcy naszego miasta nie byli bogaci, ale zarabiali na życie w uczciwy sposób.

Brałam aktywny udział w codziennym życiu naszego miasta. Na przykład jednego wieczoru szochat (rytualny rzeźnik i kontroler), Szmul Jamnik (Shmuel Yamnik), przyszedł do naszego domu. Nawiasem mówiąc, był on naszym dalekim krewnym. Przyszedł z rzeźnikiem Michałem Herszem Nojmarkiem (Michael Hersch Noimark). Jamnik był biedny i żałosny; opiekowała sie nim jego rozległa rodzina. Zarabiał na życie chodząc od wsi do wsi i kupując cielaki na ubój, a później sprzedając mięso mieszkańcom miasta. Był w ów wieczór bardzo zatroskany, bo pojawiła się kwestia tego, czy pewien cielak był koszerny. Mój ojciec nie spał całą noc. Słyszałam jak chodził w tę i z powrotem po naszej bibliotece i starał się znaleźć sposób, aby cielak nie okazał się niekoszerny. Dla rzeźnika była to kwestia życia i śmierci. Kiedy obudziłam się rano, domyśliłam się z uśmiechu ojca, że cielak został przez niego ocalony. W taki właśnie sposób nasz ojciec żył w społeczności, współodczuwając cierpienie i radość innych ludzi, aż do momentu kiedy pojawili się straszni Niemcy.

[Strona 160]

Przybycie Niemców do naszego miasta

Nigdy nie zapomnę dnia, w którym Niemcy wzięli mojego ojca. W tym miejscu chcę dać odpowiedź tym, którzy utrzymują, że żołnierze nie brali udziału w unicestwieniu naszych ludzi. Nawiasem mówiąc, w naszym mieście prawie że nie było nazistów, a wszystko robili żołnierze. W święto Rosz Haszana (Nowy Rok), większość społeczności żydowskiej była zgromadzona w głównej synagodze, a reszta ludzi w mniejszych synagogach i jesziwach. W środku nabożeństwa modlitewnego, a był to Jom Kipur, Niemcy wtargnęli do synagogi. Stałam i patrzyłam z podziwem na mego ojca, ubranego w kitel (białą szatę modlitewną), z twarzą zakrytą talitem (szalem modlitewnym), całkowicie zatopionego w modlitwie. Niemcy wyprowadzili go na dwór i ogolili. Pobiegłam za ojcem. Niemcy dali mu taczkę i nakazali sprzątać ulice. Wielu mieszkańców miasta próbowało wziąć tę taczkę od niego, ale Niemcy odpychali ich końcami swoich karabinów. Przybliżyłam się do ojca pomimo uderzeń, które dostawałam, i ojciec popatrzył mi w oczy. Nigdy nie widziałam takiego ekstremalnego bólu w jego oczach. Był bledszy niż zwykle, a jego twarz była biała w miejscach gdzie miał zarost od wieku młodzieńczego. Zdawało się, że był teraz nagi. Widziałam jego zakłopotanie; nigdy nie będzie przebaczenia za wstyd, którego doświadczył mój ojciec. Raz za razem starałam się podejść do niego aż zrozumiałam, mimo mego młodego wieku, że mój ojciec chciał być sam i że wstydził się swojej nagości. Zanim zaczęła się wojna, ojciec publikował swoje teksty w gazetach Moment i Togblat, pod pseudonimem Yossela. Już wtedy, z niemal proroczą dokładnością swej wizji, ojciec ostrzegał przed tym co niebawem miało się wydarzyć.

Tekst dodatkowy

Dwa lata po tym kiedy Niemcy zadomowili się w naszym mieście i zaczęli proces niszczenia go, pewien mieszkaniec miasta, który był Niemcem, przyszedł do mojego ojca i poinformował go, że planowano go zaaresztować. Ojciec nie miał innego wyjścia jak tylko opuścić swój dom i miasto, które tak bardzo kochał, i uciec. Bardzo cierpiał podczas wędrówki od wsi do wsi po drodze do Warszawy. Tam, z bronią w ręku, z bronią jako swoją tarczą obronną, z bronią płomiennej wiary, z bronią gotową do ataku, z bronią zrobioną z lanego ołowiu, ojciec walczył o honor swojej rodziny i narodu. Ojciec na zawsze pozostanie w moim sercu.

Mój ojciec rabin zginął w czwarty dzień Powstania w Getcie Warszawskim, niechaj Bóg zemści się za niego. Bohaterska śmierć ojca w walce z Niemcami jest opisana w „Pamiętnikach z Getta Warszawskiego” („The Warsaw Ghetto Diaries”), napisanych przez Hillela Seidmana (Hillel Seidman). Moja matka, bracia i siostry próbowali uciec, by ocalić siebie samych. Dzieci były małe, w wieku od trzech do dwunastu lat, łącznie było to sześć osób. Ja z siostrą byłyśmy wzięte do obozu.

Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy dotarłam do domu z obozu w Łojewie (Lavoye w języku jidysz), będąc na przepustce. Mój brat, który miał wtedy trzy latka, przekazał mi przerażającą wiadomość: „Był obóz śmierci o nazwie Chełmno i chcieli nas tam wziąć wszystkich, ale ja nie pozwoliłem im siebie zabić – ja ucieknę, chcę żyć”. To powiedział mi trzyletni chłopiec. Stałam w milczeniu i obejmowałam go aż się uspokoił. To właśnie on powiedział mi o Chełmnie po raz pierwszy. Nie uciekłeś im, mój drogi braciszku, a zostałeś właśnie tam zaprowadzony i to tam właśnie cię spalili. Według plotek, które do mnie doszły, mój brat próbował uciekać, ale polscy kaci złapali go i oddali nazistom. Wzięli wszystkie pozostałe osoby, a my zostałyśmy same: tylko moja siostra Estera (Esther) i ja.

Nie ma kwiatów na grobie mojego brata, bo nie ma jego grobu. Pozostaje tylko jedno odwieczne pytanie: dlaczego nam to zrobili?

Niech wszyscy sie zbiorą i zażądają sprawiedliwości za ich dzieciństwo i lata młodzieńcze, które im gwałtownie zabrano oraz za ich dorosłość, której nigdy nie zaznają, bo nigdy nie dorosną i nie dojrzeją.

I niech przyjdzie mój brat Jechoszua (Yehoshua). Miał wtedy jedenaście lat. Przed nim była dobrze zapowiadająca się przyszłość; mówiono, że był geniuszem jak mój dziadek. Jechoszua często wpatrywał się we mnie swoimi dużymi szarymi oczami. I niech przyjdzie rudy Joel (Yoel), a także

[Strona 161]

Nehemiasz, bohater domu, zdrowe i usmiechnięte dziecko, i niech też przyjdzie Uda (אודה), która była taka piękna – pamiętam jak przyprowadziłam ją do obozu, żeby ją uratować. Ta mała dziewczynka chodziła między nami i tęskniła za domem. W końcu wróciła do domu, tylko że musiała rozpocząć wędrówkę, z której nie było powrotu. I niech też przyjdzie Chuma i zażąda swego dzieciństwa; Chuma miała tylko sześć lat i była po prostu aniołem.

I niech przyjdzie Jankiel (Yankale), mój najmłodszy brat, któy miał trzy czy cztery latka, mistrz gry w szachy. Pamiętam jak komendant przychodził grać z nim w szachy, a my siedzieliśmy w domu, trzęsąc się ze strachu, że coś złego mogłoby mu się stać. Moich sześcioro młodszych braci i sióstr, wszyscy o niewinnych duszach, było zabranych, aby nigdy juz nie powrócić. Razem z moją drogą matką. I przyjdzie dzień kiedy poczuję, że muszę opowiedzieć historię mojego miasta i wrócę, by ją opowiedzieć, a wszyscy przyjdą do mnie i powiedzą mi „Nie zapomnij o mnie”, a ja wrócę i będę walczyć w bitwie o ich życie. Chcę, żeby to było zapisane jak piękni i skromni byliście, jak bardzo was kochałam. Ale wiem, że to się nigdy nie wydarzy, bo kochałam was zbyt mocno, was wszystkich – każdą ulicę i każdą osobę w naszym mieście, starych, młodych, niemowlęta.

Icek (Itche) Blondyn był spokojnym człowiekiem; nie był dobrze wykształcony ani bardzo bogaty. Odnosiłam wrażenie, że Żydzi jego rodzaju zniknęli dawno temu. Każdy z nas ma obowiązek pamiętać ich i włączać ich do historii narodu żydowskiego, ponieważ takie postaci odeszły i ich już nie będzie. A tutaj Icek Blondyn stoi przed wami: krawiec damski, mąż sparaliżowanej żony, nigdy nie poddający się i nigdy nie pokazujący swego bólu. Nie miał dzieci. Każdego dnia szył, a nocą pomagał innym. Pełnił funkcję gabbai (woźnego) jesziwy, a także udzielał się w Bikur Cholim (towarzystwie opieki nad chorymi) oraz brał udział w akcjach charytatywnych i fundacji naprawy książek. Nie przemawiał, przemówienia były mu obce. Był człowiekiem czynu. Zbierał pieniądze i rozdzielał je między biednych, skromnie i po cichu, w taki sposób, by ich nie zawstydzać. Był odpowiedzialny, jeśli chodzi o finanse, i żył nie ponad stan. Pamiętam jak w Purim wysłal dwóch starszych chłopców przebranych za klaunów w celu zbierania datków. Nikt nie ujawnił ich tożsamości, a mieszkańcy miasta włączyli się w kwestę i dali tyle pieniędzy na ile mogli sobie pozwolić, bo wiedzieli jaki był cel tej kwesty i gdzie szły pieniądze.

Wciąż pamiętam dźwięk dzwonków, które mieli klauni kwestarze i Icka czekającego na nich. Miałam wtedy tylko dziesięć lat i siedziałam przy maszynie do szycia, czekając z Ickiem i mając nadzieję, że będę gońcem. W międzyczasie, kiedy chłopcy jeszcze nie wrócili, Icek siedział ze mną i zabawiał mnie cudownymi opowieściami wielkich rabinów (Admors) ze Skierniewic i Kocka (Kotzk), i czas upływał nam szybko. Icek opowiadał porywające historyjki przy świetle świec do czasu kiedy chłopcy wrócili z uzbieranymi datkami. Wtedy Icek policzył pieniądze i odesłał chłopców. Rozdzielił pieniądze na kupki i pobiegł je rozdać. Było zakazane, żeby czekać do następnego dnia z micwą (mitzvah) – jutro będzie inny dzień. Icek był znaną i skromną osobą, przedstawicielem swoich czasów. Kto wie czy zobaczymy kogokolwiek podobnego do niego w naszym pokoleniu, człowieka, który potrafiłby kontynuować czyny Icka.

O moim świętej pamięci ojcu mogłabym opowiedzieć o wiele więcej, jak i o znaczącej roli, którą miał w codziennym życiu miasta oraz jego bohaterstwie w walce.

Niebiosa, do których ojciec sie modlił, są świadkami. Bóg w niebie, w którego wierzył, jest świadkiem, tak jak i gleba i ziemia, na której ciężko pracował w czasach pokoju – aż tę pracę przerwała wojna. A tutaj jest jego młoda córka, która upamiętnia swego ojca rabina, z wiecznym podziwem. Szacunek i miłość są transcendentne i wykraczają poza znaczenie słów.

Niech historia upamiętnia i pamięta. Niech historia opowie historię prawego i niewinnego życia mojego ojca, a my będziemy iść dalej z zadowoleniem i będziemy żyć z tym, co zbudowałeś.


[Strona 162]

Moja rodzina, błogosławionej pamięci

Autor: Fishel Goldman

Tłumaczenie: Marshall Grant

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

Członkami mojej rodziny byli mój ojciec Jechiel Goldman (Yehiel Goldman), moja matka Sara Łęczycka (Sarah Lantzitzki), dwóch braci i dwie siostry.

Kiedy wybuchła wojna we wrześniu 1939 roku, mój brat Michał Hersz (Michael Hirsch) był zmobilizowany do wojska polskiego i został wzięty do niewoli jako jeniec wojenny. Przebywał w obozie jenieckim w nieludzkich warunkach. Według świadectwa Abby Buksa (Abba Buks), który był też więźniem, ale uciekł, Niemcy zaczęli likwidować obozy jenieckie przy końcu marca 1940 roku, zabijając jeńców strzałami z broni. Obozy znajdowały się koło miasta Bielsk Podlaski. Kiedy Żydzi z tego miasta dowiedzieli się, że Niemcy mordują żydowskich więźniów, próbowali dać okup, aby ich uratować, ale nic to nie pomogło.

28 kwietnia 1940 roku otrzymaliśmy list od społeczności żydowskiej w Bielsku Podlaskim, w którym poinformowano nas o tym, że mój brat, po tym jak został zabity przez Niemców, został pochowany na cmentarzu żydowskim.

Ci, którzy byli w obozie jenieckim, pamiętali dwóch innych mieszkańców naszego miasta, braci nazywających się Hanan i Monisz (Hanan, Monish), synów Lwa Kłodawskiego (Lev Klodawski), którzy też byli zamordowani. Według świadectwa Abby Buksa (Abba Buks), który był razem z nimi, ci dwaj bracia stali, obejmując się, kiedy zabili ich Niemcy. Według opowieści Buksa (Buks), niemieccy żołnierze byli z naszego miasta i zanim zaczęli strzelać powiedzieli do Abby Buksa (Abba Buks), żeby więźniowie pobiegli i tym samym uratowali sobie życie: „Macie rodzinę, uciekajcie!”

I tak oto zaczęły się problemy w naszym mieście, tak jak i w w każdym innym mieście w okolicy. Rodziny żydowskie wyrzucano z domów, gdzie mieszkali i przesiedlano je do getta w okolicy „starego rynku,” pozwalając na zabranie tylko kilku rzeczy z gospodarstwa domowego. Nawet przed tymi przesiedlaniami getto było już przepełnione.

Po tym jak ich wyrzucono z domów, Żydzi stracili też możliwość zarabiania na życie, a musieli się za wszelką cenę jakoś utrzymać, więc na przykład sprzedawali przedmioty użytku codziennego, których mieli już bardzo mało po przesiedleniu do getta.

Niektórzy młodsi mężczyźni, a także kilku starszych, znajdowali się już w obozach pracy. Ci, którzy jeszcze pozostawali w mieście, a wśród nich i ja, byli zmuszani do wszelkiego rodzaju pracy przymusowej. Zarządzali nami "nasi koledzy z wczoraj”, którzy często używali biczy do przyspieszania tempa pracy zarówno mężczyzn jak i kobiet.

W sierpniu 1941 roku zostałem wysłany z grupa młodych mężczyzn i kobiet do obozu pracy. Po dwóch dniach jazdy wagonami dla bydła, dojechalismy do Tuczna (Tuczno) do obozu kolo Inowrocławia (Inowrocław). Były już tam dwie moje siostry. Pracowaliśmy w fabryce cukru przez trzy miesiące pod kierownictwem polskich policjantów. Pracowaliśmy ciężko, ale warunki życia były ledwo znośne.

Z Tuczna przeniesiono nas do obozu o nazwie Janikowo (Yanikowo) i nasza sytuacja uległa pogorszeniu. Główny kucharz obozowy zachowywał się okrutnie w stosunku do więźniów i każdego dnia mordował 5-6 osób. Dwa razy na tydzień budzono nas w środku nocy na apel i liczono nas. Śnieg był wysoki na pół metra, a nas zmuszano do stania przez pół godziny, czasem przez godzinę, bez poruszania się. Oczywiście następnego dnia niektórzy więźniowie byli chorzy i właśnie wtedy morderca znowu zabijał chorych, używając do tego celu swojego karabinu. Morderca mówił, że to nie jest szpital, tylko obóz pracy. Więźniowie, którzy byli w stanie pracować, byli bici aż do pojawienia się krwi. Niektórzy z nich uciekali, ale ich wyłapywano i przywożono z powrotem, a następnie zabijano przez powieszenie, które było aktem publicznym. Wszyscy więźniowie byli budzeni w środku nocy, zmuszeni do stania

[Strona 163]

i oglądania egzekucji. Jeden z więźniów, zanim założono mu pętlę na szyję, zawołał głośno „Niech żyje wolność!” Polski morderca podszedł do niego z siekierą i rozłupał mu głowę. Chciałeś wolności, Żydzie, to teraz masz wolność.

Po wojnie byłem jedynym świadkiem w polskim sądzie, gdzie ten morderca był sądzony. Skazano go na 25 lat więzienia. Sędzia powiedział mi, że gdyby był jeszcze jeden świadek, morderca dostałby wyrok śmierci.

Moje siostry były w obozie pracy w Łojewie (Leawa). Siostry doradziły mi ucieczkę z obozu pracy w Jaksicach (Yakshitz), gdzie przebywałem, i uciekłem do nich. Komendant obozu ukrywał mnie przez dwa tygodnie do momentu kiedy przestano mnie szukać. Zacząłem wtedy normalnie chodzić ze wszystkimi więźniami do pracy, a w maju 1942 roku dostaliśmy szokującą wiadomość o unicestwieniu żydowskiej społeczności Przedcza. Dowiedzieliśmy się, że wszyscy Żydzi z Przedcza byli zagazowani w obozie śmierci w Chełmnie. Między nimi był mój ojciec Jechiel Józef Goldman (Yehiel Yosef Goldman), moja matka Sara (Sarah) i moja siostra Jatka (Yatka), któą wcześniej zwolniono z obozu i wysłano do domu. Niech Bóg ich pomści.

W październiku 1943 roku wysłano mnie do obozu w Oświęcimiu, gdzie dostałem numer 144324. Trzeba by całej książki, żeby opowiedzieć o horrorach, które miały miejsce w obozie śmierci w Oświęcimiu: tortury, degradacja, okrutne pobicia, maszerowanie do pracy pod eskortą żądnych krwi psów i… orkiestra. Ja byłem w Komando 101 i mieszkałem w bloku 27. W styczniu 1945 roku, cztery dni przed wyzwoleniem Oświęcimia, Niemcy przenieśli nas do obozu w Gliwicach. Po drodze, wzdłuż czeskiej granicy, miejscowi chrześcijanie rzucali nam bochenki chleba. Po czterech dniach podróży, podczas której nie dano nam żadnego jedzenia, postanowiłem zaryzykować tak jak inni i wyskoczyłem z powoli jadącego pociągu, aby złapać bochenek chleba, ale Niemcy strzelali do nas. Zostałem lekko ranny w głowę i nie udało mi się dostać chleba. Kontynuowaliśmy podróż do Gliwic. Zostaliśmy tam 12 godzin. W miarę przybliżania się Rosjan Niemcy wysyłali nas dalej: Oranienburg, Flossenbürg itd.


[Strona 164]

Mleczarka Rukhele

Autor: Y. L. L.

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© by Roberta Paula Books

Mieszkasz sobie w mieście i wydaje się, że znasz wszystkich mieszkańców: wszystkich ludzi, wszystkie kamienie, każde drzewo, każdy budynek, wszystko. Nie robisz tego celowo, ale jednak obserwujesz swoich sąsiadów z bliska i z daleka, na weselach, pogrzebach, ceremoniach obrzezania, bar micwach, w czasie świąt i w szabat, a także podczas zwykłych dni pracy. Współczujesz chorym, starym, biednym i tym, którzy nie wiedzą, co mają ze sobą zrobić. Znasz charakter i płacz, smutek, radość i śmiech każdego z mieszkańców. Nie wątpisz, że nawet w najprostszym człowieku, zmęczonym ciężką pracą i ubóstwem, możesz znaleźć najwyższy poziom człowieczeństwa, bohaterstwa, inteligencji. Najwyższy poziom prawdziwego człowieczeństwa.

W drewnianym domu, który należał do Wiśniewskiego (Vishnivsky), nazywanego garbusem, mieszkała wdowa Rachela (Rukhele), mleczarka. Jej mąż zmarł w rok po ich ślubie. Została z małym dzieckiem i nie miała jak się utrzymać. Wtedy właśnie zaczęła sprzedawać mleko i nabiał do żydowskich domów. Była jedyną mleczarką w naszym mieście. I zimą, i latem, Rachela wlewała mleko do wiader wcześnie rano, po czym zawieszała blaszane pojemniki, z których każdy zawierał pół litra mleka. Sprzedawała też ser i śmietanę, ale na te artykuły nie było zbyt wielu klientów, jako że były to towary luksusowe dla większości. Rachela była zgięta pod ciężarem swoich dwóch wiader. Jej dziecko urosło. Pilnowała go i zajmowała sie nim każdego dnia i nocy. Jego każdy krok i oddech były jej całym życiem. Patrzenie na to jak jej syn rósł napełniało jej czarne oczy radością. Lata szybko mijały, a chłopiec dorósł i zaczął pracować. Za pierwsze zarobione pieniądze znalazł lepsze miejsce do mieszkania u garbarza Wiśniewskiego (Vishnievsky). Mały domek stał między domami Żychlińskiego (Zikhlinsky) i Mordechaja Ber Wajdena (Mordkhai Ber Vayden). Życie stało się lżejsze. Wdowa nie musiała już tak ciężko pracować, a w jej wysprzątanym, czystym domu zawsze wydawało się, że jest wiosna. Matka i syn czuli do siebie nawzajem wielki szacunek i oddanie. Rzadko można znaleźć taką rodzinę. Rachela zaczęła marzyć o poprowadzeniu swego syna pod baldachim ślubny, a później zostaniu babcią. Byłoby tak pięknie mieć wnuka. I z pewnością jej syn miałby syna. A jej wnuk, oby żył jak najdłużej,

[Strona 165]

dostałby imię po swoim świętej pamięci dziadku. Serce Racheli wypełniło się radością. Wyobraziła sobie, że bierze malutką rączkę chłopca, by pospacerować w słońcu, na świeżym powietrzu, a potem prowadzi go do chederu (szkoły podstawowej), a jeszcze później, wyobraziła sobie, babcia niepokoi się, że chłopak spóźnia się wracając do domu.

Polskę okryła ciemna, barbarzyńska noc. „Oni” zabierali młodych ludzi z domów i wysyłali ich do dalekiej czarnej otchłani, do strasznych obozów pracy przymusowej. Syn Racheli był też wzięty przez tych morderców. W jej domu było ciemno i zimno. Rachela płakała calą noc i przestała jeść, żeby być w stanie wysyłać mu paczki do obozu. Jej całe życie składało się teraz z czekania na listy. Nagle i to było zabrane. Przestała płakać. Myślała i kontemplowała. Stała się milcząca i mała. Raz na jakiś czas rozmawiała krótko z gospodyniami domów. Chrześcijanie lubili ją. Rozumieli ból jej serca matki. Od czasu do czasu najmłodsza córka chrześcijańskich sąsiadów Racheli przynosiła jej szklankę herbaty albo mleka. Sprawiała, że samotna kobieta coś zjadła i wypiła. Próbowała odwrócić uwagę Racheli.

Trzy razy „oni” jej szukali i za każdym razem dziewczyna chrześcijanka powiedziała im, że Rachela wyszła, że jej tam nie było, że nie wiedziała gdzie Rachela poszła. Ale oni byli bardzo dokładni. O nikim nie zapominali. Ta nieszczęśliwa kobieta siedziała na niskiej ławce w kącie swojego pokoju, wpatrując się w jedno miejsce. Od czasu do czasu uśmiechała się sama do siebie. Myśleliśmy, że zwariowała, powiedziała dziewczyna.

Kobieta siedziała i wspominała szczegóły swojego życia. Krok za krokiem doświadczała swego życia jeszcze jeden raz. Kiedy była małą dziewczynką, jej matka złościła się na nią. Rachela dużo się bawiła, ale nie uczyła się wystarczająco dużo. Niechcący coś zepsuła. Wspominała swoje zaręczyny i ślub. Słyszała szczęśliwy płacz swojej matki, westchnienia ojca. Wspominała błogosławiony czas ciąży, pierwsze oznaki życia w swoim łonie. Najpierw straciła rodziców, a później swojego męża, ojca jej małego osieroconego dziecka. Patrzyła jak jej dziecko rosło, jak jej syn leżał w kołysce i kopał swoimi małymi stópkami. Wspominała pierwszy raz kiedy jej dziecko odmówiło modlitwę, której je nauczyła. Pamiętała kiedy synek poszedł do chederu i po raz pierwszy studiował Chumasz (Torę), a potem komentarze Rashi, a słońce cały czas dla niej świeciło.

[Strona 166]

Mało co się nie roześmiała. Tak. Raz nie powiedziałam prawdy. To było wtedy kiedy najmłodsza córka tej biednej rodziny zachorowała. W każdy dzień Rachela przynosiła moleko dla tego dziecka, ale mówiła im, że chrześcijanka Franciszka (Francisca) płaciła za nie. W przeciwnym razie (tak Rachela broniła się), rodzice dziecka nie wzięliby ode mnie mleka. Było też możliwe, że domyślili się prawdy. No to co, raz skłamałam. Niech Bóg mi przebaczy. Najważniejsze, że dziecko przeżyło. Ale po co? Sama łapie się na tej myśli. To nie jest ważne. Zawsze dobrym uczynkiem jest walczyć ze śmiercią. Bóg jest miłosierny, prawy, jedyny.

Ale dziś musimy zaprzestać. Ogarnęła wzrokiem cały swój dom, ściany, meble, maszynę do szycia swojego syna, wszystko, wszystkie rzeczy, które posiadała, po raz ostatni.

Przez cały ten czas, kiedy Rachela siedziała zatopiona w myślach, córka sąsiadów stała w przedpokoju. Kiedy Rachela Szwajcer (Rukhl Shveitzer) otworzyła drzwi swojego domu, cała rodzina chrześcijan podeszła z drugiej strony i zatrzymała ją. Nie możesz wyjść. Oni o tobie nie wiedzą. Musisz z nami zostać. Nieszczęśliwa kobieta, Rachela Szwajcer (Rukhl Shveitzer), bardzo się zdziwiła, ale opanowała się i odpowiedziała, że musi iść, że nie może zostać. Żyd w domu oznaczał śmierć dla wszystkich innych mieszkańców. Nie mogę i nie postawię wszystkich w niebezpieczeństwie. To oznaczałoby śmierć dla wszystkich. Nie, nie, muszę już iść. Pójdę ze wszystkimi, z całym miastem. Nie wolno mi zostać. Muszę iść ze wszystkimi, muszę. Idę.

 

« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Przedecz, Polska     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Jason Hallgarten

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 04 Feb 2024 by JH