« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »

[Strona 102]

Chleb naszego cierpienia

Kompilacja wydarzeń przekazana Y. L. L. Shlomi przez Tuwsze Jakubowicz (Tuvshe Yakubovitch),
Ruszke (Szoszanę) Jachimowicz (Rushke (Shoshana) Yakhimovitch),
a być może też przez córkę Chaima Kłodawskiego (Khaim Kladovsky) i innych

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Usiądź, proszę, wygodnie. Przecież dziś jest pierwsza noc Sederu. Nie ma piór w kołdrach ani poduszkach; Niemcy rozerwali je wszystkie, a pióra wyrzucili na wiatr. Szukali złota, srebra i biżuterii w kieszeniach.

Siadaj, siadaj, usiądź sobie wygodnie i słuchaj, bo to jest ostatni Seder w mieście, a drugi w takich warunkach. Nie będziemy tu śpiewać, chociaż nie śpiewaliśmy już dawno.

Tutaj są moje wspomnienia z ostatniego Sederu w mieście Przedecz („Pshaytch” w języku jidysz) w roku 1942, na krótko przed tym, jak mordowano Żydó w komorach gazowych w Chełmnie. Mało co pamiętamy z Hagady, może cud wyjścia z Egiptu. Nie wspominamy macy, bo jej nie mamy, a posiadamy tylko chleb biedaków, prawdziwy „Chleb Cierpienia” i dużą ilość maror (gorzkich ziół) czyli goryczy. Niemniej jednak przygotowujemy Seder Paschalny.

(Nota tłumacza: kilka następnych akapitów opowiedziała Tuwtsze Jakubowicz (Tuvtshe Yakubovitch)).

Sto dziewcząt i jeden chłopiec, Abramek Żychliński (Avromek Zikhlinsky) jechali pierwszym transportem w roku 1940, wspominała Tuwtsze Jakubowicz (Tuvtshe Yakubovitch). Rada Żydowska sporządziła listę, według której nas wezwano. Powiedzieli, że pojedziemy zbierać ziemniaki i buraki z pól. Było to w okresie Sukkos (w miesiącu październiku – nota tłumacza). Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, podzielili nas na trzy grupy,

[Strona 103]

które pojechały w różne części rejonu Poznania. Wysłano nas na trzy gospodarstwa, które przekształcono w obozy pracy: Gnojno, Łojewo („Layove” w języku jidysz) i Tuczno. Ja byłam z moją siostrą Hellą. Przywiozłyśmy ze sobą pościel, ubrania i bieliznę. Ciężko pracowałyśmy od świtu do zmierzchu. Lokalni folksdojcze (ludzie, których język i kultura były niemieckiego pochodzenia, ale którzy nie mieli obywatelstwa niemieckiego) pilnowali nas. Lubili nas bić albo chłostać, aby pokazać, jak bardzo są ważni i jaką mają władzę. Obóz miał własną kuchnię, ale na początku dostawaliśmy paczki i trochę pieniędzy z domu. Jest zrozumiałe, że nie wszysycy rodzice byli w stanie pomagać swoim dzieciom. Pomagali nam też przyjaciele. Nie mogliśmy kłaść się spać ani wstawać kiedy mieliśmy na to ochotę z uwagi na światła w części mieszkalnej. Nie było możliwości

 

Świętej pamięci pani Kayle Yakubovitch ze swoimi córkami Hellą and Tuvtshe – oby długo żyły. Mieszkają w Izraelu.

 

prowadzenia żadnego prawdziwego życia kulturalnego. Wymiana listów z naszymi rodzinami była ograniczona. Pytaliśmy się o członków naszych rodzin i myśleliśmy o nich. Od czasu do czasu ktoś jeździł do domu na kilka dni. Musieliśmy wykupić urlop za pieniądze albo dać prezent kierownikowi obozu, folksdojczowi o nazwisku Urbański, lub też musieliśmy oddać jakąś przysługę hitlerowskim nikczemnikom.

Najgorsze było to, że przenosili nas z miejsca na miejsce. Już się trochę zadomowiliśmy, położyliśmy trochę słomy na deskach łóżek, na których spaliśmy, zapoznaliśmy się z miejscowymi ludźmi, aby handlować z nimi naszym skromnym dobytkiem

[Strona 104]

i dostać w zamian trochę jedzenia, a wtedy już przenosili nas w nowe miejsce. Przez dłuższy czas spaliśmy w holu teatru w Inowrocławiu („Inovrotslav” w jidysz) na samych deskach sceny, a działo się to zimą, kiedy mroźny wiatr wiał na nas ze wszystkich stron. Wszyscy byliśmy przeziębieni. Oczywiście wysyłaliśmy i pisaliśmy listy po polsku i po niemiecku. Trzeba było pisać z dużą ostrożnością, pisać między wierszami, tak żeby adresaci się domyślili, co chcemy powiedzieć.

Przed Paschą 1942 roku, dzięki pewnej sumie pieniędzy, którą moja siostra Hella i ja dostałyśmy z domu, udało mi się otrzymać trzydniowy urlop.

Ostatni raz widziałam moich rodziców i brata dwa lata wcześniej. Mój brat Mordechaj (Mordkhai) był w obozie jenieckim, bo służył w wojsku polskim, ale o tym wtedy jeszcze nie wiedziałam. Ale miałam jeszcze dwóch braci, Jakuba (Yakov) i Notte.

Siedziałam w pociągu niespokojna i niecierpliwa, ale musiałam pozostać niezauważalna, ponieważ nie miałam pozwolenia na poruszanie się tym środkiem transportu.

Z wielkim strachem wysiadłam z pociągu na ostatniej stacji w osadzie Szatki („Tseti” w jidysz) i przeszłam ostatnie osiem kilometrów na piechotę.

Dotarłam do miasta w wieczór przed Paschą, w nocy (w środę wieczorem 1 kwietnia 1942 r. – nota tłumacza), kiedy Żydzi mieli obowiązek iść do synagogi, ale nie spotkałam w ogóle żadnego Żyda. Ten straszliwy brak oznak normalnego życia przeraził mnie.

Nie mogłam wejść do własnego domu. Moich rodziców przeniesiono do getta, zostawili wszystko co mieli. Pewien chrześcijanin powiedział mi gdzie znaleźć miejsce gdzie mieszkali teraz Żydzi. Przedecz jest małym miasteczkiem i nie było trudno odnaleźć tych, którzy się jeszcze ostali i zamieszkiwali zatłoczony, ubogi dom.

Znalazłam moją matkę w domu. Mój ojciec był wciąż jeszcze w pracy. Godzina policyjna jeszcze nie nadeszła. Ojciec pracował jako krawiec dla kobiety folksdojczki, która mieszkała w mieszkaniu, które przedtem należało do rodziny Rappaport. Moi bracia byli już w jednym z obozów śmierci i nigdy więcej ich nie zobaczyłam.

Wielu rodziców przyszło mnie wypytywać o swoje córki. Mogłam tylko przekazać im pozdrowienia, nie mogłam dać im niczego innego. Nie mogłam powiedzieć im całej prawdy. Ale podczas mojej ostatniej wizyty, nasi rodzice mówili już tylko o Chełmnie i o tym, że zbliżała się likwidacja getta. Ludzie wiedzieli dokładnie co tam się działo. Mój ojciec wrócił późno z pracy, a kiedy skończył się modlić, usiedliśmy do Sederu. Było wiele kobiet w naszej grupie. Ich mężowie przebywali w obozach. Między tymi kobietami były wdowy, chociaż nie wszystkie jeszcze wiedziały o tym, że są już wdowami. Jakiś mały chłopiec

[Strona 105]

zadał pytanie "Czym różni się ta noc?” Zanim skończył, wybuchnął płaczem, dusząc się własnymi łzami, i wykrzyknął: „Chełmno”. Chłopcu było może pięć lat. Nie pamiętam czyim był dzieckiem. Okna były zasłonięte. Dwie świece paliły się na stole. Mojej matce udało się upiec kilka suchych pletzli (jest to rodzaj płaskiego chleba podobnego do focaccii). Wszyscy próbowaliśmy z całych sił powstrzymywać łzy, ale kiedy mój ojciec doszedł do słów w tekście „wołaliśmy do Boga, a on nas wysłuchał”, nie mógł już dłużej się kontrolować i cicho szlochał aż do końca modlitwy.

Był to ostatni Seder Paschalny, który spędziłam z moimi rodzicami. Po powrocie do obozu, nigdy więcej już ich nie zobaczyłam. Od nich też nie było już żadnych wiadomości. Ale kiedy wróciłam do obozu, musiałam wszystko dokładnie opisać. Wtedy to ja już nie byłam w stanie się kontrolować.

(Nota tłumacza: następne akapity opowiedziała Ruszke (Szoszana) Jachimowicz (Rushke (Shoshana) Yakhimovitch), a być może też córka Chaima Kłodawskiego (Khaim Kladovsky)

Gorzkie zioła. Jajko. Ruszke, weź mnie ze sobą. Udziec jagnięcy, karpas (surowe warzywo, najczęściej pietruszka lub seler), maca. Chełmno. Komory gazowe na kołach. Charoset. Wino. Wszystko, wszystko, niczego nie zapomniałam. Piękne świeczniki, a w nich świece, biały obrus, przykryta maca, wszystko, wszystko, tak właśnie jak powinno być. Ruszke, nie zostawiaj mnie. Wszystko jest piękne. Tradycje, obyczaje, czyste bez chamecu. Koszerne. Bez wspomnień, bez gorzkich myśli, bez rodziców, bez grobów dla brata i siostry, jak to się mogło stać, jak mamy to rozumieć?

Tymi słowami Ruszke (Szoszana) Jachimowicz (Rushke (Shoshana) Yakhimovitch) rozpoczęła swój opis, opis ostatniego Sederu, który przeżyła w Przedczu („Pshaytch” w jidysz) w 1942 roku. Wysłali mnie do Gnojna, osady niedaleko Inowrocławia („Inovrotslav” w jidysz). Gospodarstwo. Jesienią 1940 roku zaczęłam tam pracować na polu, zbierając ziemniaki i buraki. Pilnował nas dziki, brutalny folksdojcz, który miał pałki, baty i inne przyrządy, aby nimi bić nasze skulone ramiona przemoczone deszczem. Ze szczególnym okrucieństwem odnosili się do sióstr z rodzin Krel i Engel. Nie było dnia, żeby ich nie bili, dziko się śmiejąc. Sprawiało im niezwykłą przyjemność bicie i kopanie tych nieszczęsnych dziewcząt aż do momentu, kiedy zaczynały krwawić. Bili też inne dziewczyny, ale te wspomniane dziewczęta traktowali w bestialski sposób. One niczego nie upuściły ani nie zrobiły niczego złego. Prawda jest taka, że po prostu wybrali je na kozły ofiarne. Bez żadnego powodu. Tak miało być, bo byli teraz u władzy, byli panami. Jeśli chodzi o kulturę tych strażników, to myślę, że nie umieli ani czytać ani pisać. Po polsku mówili słabo, a języka niemieckiego też za bardzo nie znali. Tak właśnie to wszystko wyglądało. Mieli w ręku pałkę. I wiedzieli jak jej użyć. Po zbiorach było sprzątanie pól i noszenie na plecach ciężkich worków z warzywami. Potem zaprzęgli

[Strona 106]

nas do wozów, bo szanowali swoje własne konie. Wykorzystywali nas do oporządzania świń, krów i koni. Kosiłyśmy trawę, gotowałyśmy ziemniaki dla zwierząt, podbierając trochę tego pożywienia, kradnąc jedzenie świniom. Nie wszyscy mieli środki do tego, żeby kupić żywność od miejscowych chłopów lub zrobić wymianę za kawałek materiału.

Tak żyłyśmy cały rok. Później wzięli nas do obozu w Łojewie („Layove” w jidysz). Tam strażnicy byli trochę bardziej ludzcy. Nie bili nas. Ale praca tam nie należała do łatwych. Być może była trudniejsza. Kopałyśmy rowy, przygotowywałyśmy wozy, transportowałyśmy wózki które najpierw wypełniałyśmy ziemią, a potem sypałyśmy dodatkową ziemię na drogi, tak by wypełnić dziury i kałuże.

W tym samym czasie, to znaczy jesienią 1941 roku, naziści przywieźli grupę 30 dziewczyn z Przedcza do obozu w Tucznie niedaleko od nas. Między tymi dziewczętami była Kayla Wiśniewska (Vishnievska). Mniej więcej wtedy przywieziono też dużą grupę mężczyzn z Przedcza, żeby pracowali w fabryce cukru koło Łojewa („Layove” w jidysz). Dostawałyśmy bardzo mało jedzenia, a mężczyźni dostawali jeszcze mniej. Wielu z nich zmarło z głodu i przemęczenia ciężką pracą. Słabych mężczyzn odsyłano do osady Amze, która znajdowała się koło Inowrocławia („Inovrotslav” w jidysz), a tam zabijał ich niemiecki oprawca. Wśród zamordowanych wtedy byli: Jakub Pinchas Rumer (Yakov Pinkhas Rumer), Dawid Wiśniewski (Dovid Vishnievsky), Hersz Zieliński (Hersh Zielinsky), Szlamek Makowicki (Shlamek Makovitsky), Mojsze Rauch (Moishe Raukh), Mendel Kwiat (Mendel Kviat), Dawid (Dovid) i jego wujek Izrael Chaim Zieliński (Israel Khaym Zielinski), Maniek Rauch (Maniek Raukh) i wielu innych.

Na początku 1942 roku naziści zaczęli likwidować obozy w Tucznie i Gnojnie, a nas wszystkich wysłali do Łojewa. Duża grupa młodzieży przyjechała z miasta o nazwie Radziejów. W Łojewie kierownik obozu wybrał starszą Żydówkę, Kaylę Wiśniewską (Kayla Vishnivska), na brygadową dziewczyn. O niej można by napisać oddzielny rozdział opisujący wszystkie dobre rzeczy, które zrobiła dla innych. Zorganizowała warsztat dla krawcowych, prowadzony przez Jettę Łęczycką (Yetta Lntzitzka), dla dziewczyn z Przedcza, znajdujących się w Łojewie. W warsztacie pracowało dziesięć kobiet, więc praca nie była zbyt wyczerpująca. Po cichu były w stanie zarobić na trochę jedzenia, które później oddawały głodującym mężczyznom w w fabryce cukru. Ale biorąc wszystko pod uwagę, nastroje wśród nas były niespokojne. Dostawaliśmy złe wieści z domu od rodziców. Dzięki Kayli Wiśniewskiej (Kayla Vishnivska) udało mi się zwolnić się na tydzień z pracy i pojechać do domu. Pojechały też wtedy na tę gorzką Paschę Chawa Zielińska (Khava Zielinsky), Fejge Przedecka (Feyge Pshedetzke), Towa Jakubowicz (Tova Yakubovitch), Brajna Engel (Brayna Engel) i Brajna Ofenbach (Brayna Ofnbakh). Wszystkie podróżowałyśmy osobno na wypadek, jeśli Niemcy złapaliby którąś z nas (nie podróżowałyśmy legalnie), ale

[Strona 107]

wszystkie dotarłyśmy do domu. To były trudne dni, spędzone z naszymi najbliższymi, dla nas wszystkich. Odnalazłam moją matkę i brata Lewiego (Levi) w getcie. Wyrzucono ich z naszego domu. Moja rodzina mieszkała teraz w małym pokoju na strychu u Abrama Fiszera (Avrom Fisher). Mój ojciec Chaim Kłodawski (Khaim Kladovsky) wraz z moim najstarszym bratem byli wysłani do pracy kilka tygodni po tym, kiedy ja byłam wysłana do pracy. Nikt nie miał od nich żadnych wiadomości od tego czasu. Powiedziano mi, że ojca zabito podczas pracy przy pociągach w Inowrocławiu („Inovrotslav”), ale później dowiedziałam się, że przeniesiono go do obozu śmierci w Amze i tam go zamordowano. Powiedz mi, mój miły, gdzie jest twój grób? Gdzie są twoje kości? Kiedy mamy obchodzić rocznicę twojej śmierci?

Moja matka była głodna. Sprzedała już wszystko co miała, aby wysyłać paczki do mnie, którymi chciała ulżyć mi w cierpieniu. Mój młodszy braciszek przestał rosnąć i stał się bardzo słaby z powodu tych wszystkich problemów. Zaczęły sie u niego kłopoty z mówieniem. Kiedy wyszłam z domu, aby wrócić z powrotem do obozu, odprowadzał mnie. Na drodze poprosił mnie: „Luszke (Lushke), weź mnie ze sobą. Luszke, ja nie chcę umierać. Wezmą nas wszystkich do Chełmna, gdzie nas zagazują i spalą”. Odpowiedziałąm: „Mały braciszku, jak miałabym to zrobić? Nie mam pojęcia co się ze mną stanie”. On na to: „Ale, Luszke, ja nie chcę umrzeć”.

W czasie każdej Paschy słyszę głos Lewiego. Luszke, ja nie chcę umrzeć. Luszke, Luszke, Luszke.

Chcę żyć.


Cicha odwaga

Autor: Y. L. L.

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Tą opowieścią chcemy uczcić wielkie czyny świętej pamięci Jakuba Jakubowicza (Yakov Yakubovitch)

W dzień powszedni pomiędzy Świętami Jom Kippur i Sukkos, Niemcy wyciągnęli wszystkich mężczyzn powyżej czternastego roku życia, zaprowadzili ich na rynek i kazali im się ustawić w półokrąg. Przy wejściu do okręgu stali panowie ubrani w gabardynowe płaszcze z podniesionymi kołnierzami, a na ich głowach znajdowały się tyrolskie kapelusze z piórami. Obok nich stał mały stolik przykryty białym papierem, a na nim brzytwa i nożyczki.

Prawie wszyscy mężczyźni Żydzi z miasta byli obecni, a na ich czele stał Rabin ze swoim najlepszym przyjacielem, na poły niewidomym

[Strona 108]

członkiem starszyzny – Ickiem Szamesem/Woźnym (Itche the Shammes). Wiek zgromadzonych mężczyzn był różny: od 14-letnich chłopców, a nawet jeszcze młodszych, którzy nie chcieli, by ich ojcowie szli sami, do starszych mężczyzn, którym pomagali iść inni, biorąc ich pod ramię. Nie było niedoboru pomocników.

Scena ta była nienaturalna, ponieważ otoczono nas grubym murem szyderstwa i kpiny. Niemcy stali w swoich błyszczących butach z cholewkami i wgapiali się w nas swoimi oczami bez koloru, bladymi twarzami narkomanów i wąskimi ustami.

Byli naszym przeznaczeniem.

Byli rasą rządzącą.

Wszyscy mężczyźni Żydzi byli zgromadzeni. Poszli wtedy szukać tych, którzy się ukrywali. Po około półgodzinie jeden z trzech Niemców zaczął wykrzykiwać. Zaczął tłumaczyć dlaczego Żydzi są rasą niższą. Używał słownictwa, którego nawet osoba z najniższych warstw społecznych wstydziłaby się używać.

Zakończył swoje przemówienie, mówiąc chłopom i robotnikom, że brudni Żydzi, te pasożytnicze psy, będą wykonywać pracę przymusową.

 

Grupa dziewcząt z Przedcza („Pshaytch” w jidysz) na robotach przymusowych

[Strona 108]

Świnie te będą musiały pracować na całym świecie dla zwycięskiej rasy północnej. Krzyczał w ten sposób, gapiąc się martwymi oczami, przez około dwadzieścia minut i zakończył swoją mowę oświadczeniem, że teraz wprowadzi zasady higieny wśród tych brudnych psów bękartów. Wywołał miejscowego fryzjera spomiędzy Żydów i rozkazał, by ten poobcinał Żydom brody, ale tylko z jednej strony. Po niedługim czasie Żydzi wyglądali, jakby choroba zdeformowała im twarze. Miemcy czyli ci dżentelmeni tarzali się ze śmiechu. Skakali i klepali dłońmi broń, którą mieli na bokach spodni. Przywołali starego Żyda, który wyglądał strasznie z siwymi włosami wiszącymi z połowy brody. Ustawili go na środku połokręgu i znowu zaczęli krzyczeć, że jest brzydkim, niekulturalnym i brudnym pasożytem. Z początku ów Żyd po prostu stał, zawstydzony i smutny. Ale chwilę później zaczął sie uśmiechać. Niemiec zapytał go ze złością: „Co cię tak bawi?” Odpowiedź Żyda była doskonała: "Powinniśmy odmówić modlitwę za zmarłych (kadysz) za waszą kulturę”.

Na szczęście niemiecki kat nie zrozumiał odpowiedzi w języku jidysz. Niemniej jednak uchwycił słowo "kultura”, co go jeszcze bardziej rozzłościło. Zaprowadził kilku ze zgromadzonych Żydów do pompy wodnej i nakazał jednemu z nich stanąć pod strumieniem wody. Kiedy ten człowiek był już całkowicie przemoczony, pod pompą kazano stanąć innemu. Przemoczony mężczyzna był zmuszony do dołączenia do grupy Żydów, którym rozkazano gimnastykować się. Mieli biegać, skakać i kłaść się na ziemi. Niemcy zmusili Rabina do tego, żeby przenosił ciężkie drewniane deski z jednego rogu rynku do innego. Tutaj widzimy straszny, bezczelny czyn dzikiego żydowskiego łotra (według nich). Najstarszy syn krawca Icka Jakubowicza (Itche Yakubovitch), 26-letni Jakub (Yakov), podszedł do jednego z dżentelmenów i ze łzami w oczach zapytał, czy mógłby zastąpić Rabina przy jego ciężkiej pracy. Za to wielkie przestępstwo Niemcy rozkazali Jakubowi położyć się na ziemi i dali mu dwadzieścia uderzeń po gołych plecach pałką. Następnie kazali mu wykonywać trudną gimnastykę. Jakuba przyniesiono do domu mokrego i zakrwawionego, po czym musiał leżeć w łóżku przez tydzień.

W taki sposób dżentelmeni uczyli kultury i produktywności do późna w nocy. Kiedy już się sami zmęczyli, a ich głosy ochrypły, pozwolili storturowanym, pobitym i wyczerpanym Żydom pójść do domu.


[Strona 110]

Opłakiwanie miasta, którego już nie ma

Autor: Pnina Leah (Zemelman)

Tłumaczenie: Leon Zamosc

Edited by Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

[Nota redakcyjna: Mimo że poniższy wiersz jest napisany w języku hebrajskim, autorka Pnina (Leah) Zemelman, córka Rabina Zemelmana, używa nazwy miasta w języku jidysz: „Pshaytsh” – nazwy, której zawsze używał mój ojciec].

Wojna się skończyła i wracam do domu…
Po wszystkich strasznych cierpieniach wracam do domu.
Tysiące wędrują drogami, samotni, zmęczeni bardzo, wyczerpani.
Brutalna wojna skończyła się wczoraj,
a dzisiaj wszyscy wracają do domu…

Każda mila jazdy pociągiem czy samochodem,
kiedy wracam do domu,
zdaje się zbyt powolna, wieczność.
Moje ukochane miasto Pshaytsh[1]
cały czas przepływa przed moimi oczami,
jego domy, mieszkańcy, miejsce gdzie urodziłam się ja, córka rabina.

Mój dom był ciepły, błogosławiony dziećmi,
czterech chłopców i cztery dziewczynki,
czyste, niewinne i pogodne bez końca,
moja prawa matka i mój ojciec rabin, czy to możliwe, że odeszli?

Około dwustu rodzin, w których każdą osobę znaliśmy z imienia.
Rzemieślnicy, sklepikarze, handlarze drobiazgiem,
Zarabiający z trudem na życie, ale z godnością.
Czy to możliwe, że wszyscy odeszli?

Pociąg zatrzymuje się – Krzewata! Kłodawa!
Pasażerowie wysiadają z pociągu, nikt mnie nie poznaje,
A ja czuję, że się uspokajam… tu wyrosłam i byłam wciąż dzieckiem kiedy wyjechałam,
było to dawno temu, ale moje miasto mam przed oczami.
Moje miasto Pshaytsh… Och, jak cię kochałam!
I wydaje się, że wszystkie plotki były nieprawdziwe.

Bo moje miasto istnieje, wygląda spokojnie i jak jedna całość.
Kościół chrześcijański wciąż tutaj jest, gotycki i w całości.
Nie. Nic się nie stało, a ja biegnę do miasta Pshaytsh.
Ale co znajduję? Jest to miasto umarłych.
Sklep za sklepem, okiennice zamknięte, gdzie są właściciele?
Idę przez puste ulice i puste domy,

[Strona 111]

w drodze do domu – do mojego domu!
Z oddali widzę go, stoi pewnie, ale ktoś tam mieszka,
Doniczki w oknach, czerwone jak krew… Krew!

Nie, to nie jest moja matka ani ojciec…
Pukam do drzwi, z wahaniem, ze strachem w sercu.

Zła kobieta otwiera.
Czego chcesz? Kogo szukasz?
Pyta ostrym głosem, który przebija moje serce.
Czy jesteś córką rabina?

Przypis tłumacza:

  1. Po polsku miasto nazywa się Przedecz. Wróć


[Strona 113]

Wiązka wspomnień

Autor: Y. L. L.

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Wyrzucony poza nawias człowiek może czasem żyć pomiędzy niebezpiecznymi możnowładcami, bawiącymi się na polowaniach, łowiącymi ryby i zajmującymi się innymi rozrywkami, ogłuszonymi przez alkohol i krew, a także przez różnorakie zasadzki i niebezpieczne czyny, które są obyczajem grzeszników.

W tamtych czasach patrzyliśmy na nasze własne miasto jako miejsce ograniczeń podobnych do potrzasków, miasto zatrzymane w przeszłości, miasto, w którym życie było trudne dla ciężko pracujących ludzi, z małymi wyjątkami. Życie toczyło się według sztywnych praw i tradycji, które istniały od czasów prehistorycznych.

Dzisiaj, dekady później, patrzymy przez lustro naszej pamięci i widzimy rzeczy zupełnie inaczej. Nawet lasy, wody, bagna z rowami torfu, nabierają innego wyglądu. Być może dzieje się tak dlatego, że rozumiemy teraz to wszystko w inny sposób, a może po prostu romantyzowanie przeszłości zmienia wszystko na lepsze. Jednakże wydarzenia, które stały się naszym udziałem, rzucają jeszcze inne światło na przeszłość.

Przede mną leżą wspomnienia, które napisały trzy osoby: Jakub Topolski (Yakov Topolsky), który opowiada o przeszłości w pogodnych latach od 1900 aż do wybuchu okresu morderstw, Mojsze Mokotow (Moishe Mokatov) i Jicchak Lojn (Yitzkhak Loyn), którzy wspominają więcej faktów z lat 1923-1938. Nie mam obowiązku zgadzać się ze wspomnieniami przyozdobionymi ideologicznymi dekoracjami, które wyszły z gorących serc. Nie muszę też zgadzać się z wyrazami kompleksów wyniesionych ze środowisk, w których autorzy żyli w młodości. Niemniej jednak w całym tym materiale widzimy wspaniałe postacie, poważnych ludzi i dobrych, pozytywnych intelektualistów, którzy spragnieni byli renesansu i uparcie próbowali zaszczepić go w mieście.

Widzimy ludzi, którzy pragną znaleźć jakieś rozwiązanie dla żydowskich mas, których ręce są związane ciągłymi prześladowaniami, prawami ustanowionymi przez państwo i innymi restrykcjami, z którymi na pewno nie jest prosto sobie radzić.

Życie w Przedczu („Pshaytsh” w jidysz) toczyło się powoli, ociężale. W letnie wieczory stada krów wracały z pól, idąc leniwym, zadowolonym z życia krokiem, wąskimi uliczkami. Tu i ówdzie kamienie polewano paliwem z Turkistanu. Nadchodziła noc, pasterze cięli powietrze batami, ojcowie rodzin spieszyli się na Minchę (Minchah to modlitwy odmawiane późnym popołudniem) i wracali do domów po Ma'ariv (modlitwie wieczornej), kiedy już otrzymali wszystkie najnowsze wiadomości na temat tego, co dzieje się w mieście.

W rowach pobliskich wiosek, gdzie chrześcijanie

[Strona 114]

wykopywali piasek dla ludzi z miasta, by można było wysypać go na podłogi, znaleziono szkielety z cmentarzy, gdzie chowano zmarłych na cholerę podczas wojny turecko-rosyjskiej.

W latach 1917-1918 w mieście była epidemia tyfusu. Prawie w każdej rodzinie przynajmniej jeden jej członek zmarł na tyfus. Nawet w miastach, gdzie nie przechodził front, były ofiary. Rządy się zmieniały, tu byli Rosjanie, a tam Niemcy, ale zawsze były takie czy inne prześladowania. Zawsze udawało się znaleźć szpiega, który nie wiedział nic, ale był zobowiązany do oddania swojej duszy. W tamtym czasie ludzie trochę zajmowali się biznesem, trochę pracowali, trochę szmuglowali, a wielu chodziło głodnymi. Najgorszym czasem dla ekonomii był koniec I Wojny Światowej i początek niepodległości.

W pierwszych latach po roku1900 dniówkarze przybyli do pracy w Przedczu. Przywędrowali oni z innych miast. Należeli do ruchu populistów o nazwie „Narodnaja Wola” („Naradniye Vale”) i starali się pozyskać nowych członków. Ale dzięki rabinowi, który był w Przedczu w tamtym czasie i innym religijnym Żydom, nie udało im się to. Bracia Langnoz wyszli z podobną inicjatywą w roku 1906, kiedy próbowali założyć organizację syjonistyczną. Nasi pobożni rodzice bali się obudzić Mesjasza. Mimo że dom nauki, synagoga i mniejsze domy modlitwy były zawsze wypełnione modlitwą, wciąż pojawiały się nowe idee. Takim sposobem idea naszego własnego domu, a także idee skrajnie lewicowe, były stale obecne.

Być może, kiedy nasi rodzice byli młodzi, ukrywali wiersze Heinego w Gemarze (Talmudzie), bo wielu z naszych ojców umiało recytować jego poezję z pamięci. Ale rodzice chcieli nas ochronić i woleli nie mówić o takich sprawach. Nie powinienem właściwie odkrywać tego sekretu.

Co piątek wieczorem jasne świece paliły sie w małych oknach. Obok nich można było zobaczyć pochylone głowy naszych matek, zasłonięte chustami. Matki zasłaniały sobie oczy rękami, ale często widzieliśmy gorące łzy cierpienia, które spadały się w dół między palcami matek. W soboty rano nasze matki wychodziły w długich sukniach na ulicę Synagogi, a nasi ojcowie trzymali dzieci za ręce. Dzieci niosły tałes (szal modlitewny) ojca. W ciągu dni powszednich i na święty dzień Szabatu, wychwalaliśmy naszego stwórcę modlitwą.

Czas toczył się powoli. Były wesela, pogrzeby i dzieci, które trzeba było wychować. Nasze myśli zajmowała Gemara, dobra wola, kosy i motyki, ale też tworzyliśmy nowe rzeczy. W Sarajewie pada strzał, kajzerzy walczą, a żołnierze padają na polu bitwy. Przyszedł głód i przyniósł ze sobą epidemię. Wielu ludzi nie miało już gdzie mieszkać.

[Strona 115]

Wielu Żydów przyjechało do Przedcza z Łodzi i innych miast. Znaleźliśmy im miejsca w domach, aby mieli gdzie spać. Znaleźliśmy też dla nich kuchnię, gdzie przygotowywano posiłki w ramach nowozałożonego funduszu, na który zebraliśmy datki. Nie było to bardzo dużo, ale pomagaliśmy ludziom przeżyć. Wiele rodzin zostało już u nas w mieście; byli wśród nich różni fachowcy, naukowcy itd. W tym czasie ufundowano pierwszą bibliotekę na ulicy Żydowskiej. Założycielami byli Jakub Topolski (Yakov Topolsky) i Ruzhie Mokotow (Ruzhie Mokotov). Organizowano tam wykłady. Był też amatorski klub teatralny. Nowe książki kupowano z funduszy zasilanych składkami nowych czytelników. Z biegiem czasu ludzie chcieli zbudować dom dla biblioteki. Ówczesny rabin dał pozwolenie na założenie organizacji syjonistycznej. Wszystko musiało stać się nieco bardziej elastyczne. Biblioteka została w mieście i kontynuowała swoją działalność. Prymitywny szpital był zarządzany prze Icka Vaydena (Itche Vayden), przy znaczącej pomocy pani Mokotow. Jej mąż Jicchak Mokotow (Yitzkhak Mokotov) też bardzo poświęcił się dla tego przedsięwzięcia. W 1922 roku Rabin Goldszlag (Goldshlag) opuścił nasze miasto, bo przyjął propozycję objęcia posady rabina w mieście Sierpc („Sherpetz”) po śmierci swego dziadka, który był tam rabinem.

W tyma samym roku rozpoczęto proces szukania nowego rabina dla miasta. Słuchano kazań, analizowano, brano pod uwagę, ważono i mierzono. Naszym rodzicom trudno było podjąć decyzję, ale w końcu wszyscy zgodzili się, aby przyjąć do pracy młodego Rabina Józefa Aleksandra Zemelmana (Yosef Alexander Zemelman), który był synem rabina z Drobina. Muszę przyznać, że była to dobra decyzja. Młody rabin okazał sie być bardzo inteligentnym, wartościowym człowiekiem. W dzień jego przyjazdu nasze całe żydowskie miasto poszło go powitać. Kilku młodzieńców, na koniach udekorowanych różnokolorowym wstążkami, pilnowało porządku. Mieli na twarzach maski muszkieterów cara i generałów, a także Kozaków, ale żydowskie serca. Na czele grupy szli muzykanci. Panowała świąteczna i radosna atmosfera. Dzięki energicznej i dobrej organizacji, przyjęcie rabina udało się znakomicie. Rabin był miłym i dużo rozumiejącym człowiekiem. Miasto stało się bardziej zrównoważone i ciekawe. Pojawił się głód wiedzy. Ludzie zaczęli więcej czytać. Dostawaliśmy gazety codzienne w języku jidysz i po polsku. Rabin często zapraszał młodych ludzi na dyskusje dotyczące tematów politycznych, ale też literatury. Rabin miał zacięcie pedagogiczne, chociaż nie zawsze się go słuchano.

Wczesną wiosną 1924 roku założono szkoleniowy obóz rolniczy pod auspicjami Generalnych (Ogólnych) Syjonistów. Praktycznie rzecz biorąc wszyscy młodzi ludzie w naszym mieście brali udział w tym obozie w mniejszej czy większej mierze, ucząc się jak uprawiać pola w naszym przyszłym żydowskim domu.

[Strona 116]

Ludzie entuzjastycznie pracowali na dużym polu, które przynależało do Chaima Zumera (Khaim Zumer) i Mirl Frank. Wszyscy nosili wodę. Używaliśmy maksymalnej ilości nawozów. Rosły tam najpiękniejsze kwiaty. Zachwycała nas ilość owoców, które zebraliśmy jesienią. Cała wieś kupowała u nas rzodkiewki (rzepy odmiany„księżyc w nowiu”), ogórki, ziemniaki, pomidory, rabarbar, pietruszkę i inne warzywa. Wśród młodzieży, zajmujacej się uprawami, byli: Jakub Topolski (Yakov Topolsky), bracia Engel, Gabriel Lewin (Gavriel Levin), Lejb Khudtsky (Leyb Khudtsky), Hersz Zieliński (Hersh Zielinsky), Pinchas Żychliński (Pinkhas Zikhlinsky), Menachem Rawski (Menakhem Ravsky), Jicchak Burnsztajn (Yitzkhak Bur'nshteyn), Jakub Hersz Vayden (Yakov Hersh Vayden), Meir Lewkowicz (Meir Lvkovitz), Chaim Aron Urbach (Khaim Aron Urbakh), Chaim Alter Igliński (Khaim Alter Iglinsky), Jechiel Ofenbach (Yekhiel Ofenbakh), Ezriel Skowroński (Ezriel Skavransky) i wielu innych. Ten wspaniały obóz rolniczy był jak życie ptaka latem – żył tylko przez jedno lato. Może gdyby nie było takich obfitych zbiorów owoców, obóz szkoleniowy nie przestałby istnieć aż tak szybko. Jednakże przez jedną wiosnę, lato i jesień, młodzież żydowska pokazała, że umie wspaniale pracować.

W tamtych czasach był postęp ekonomiczny. Krawcy i szewcy prosperowali lepiej niż w przeszłości. Utworzono „komórkę” czyli „związek zawodowy” krawiecko-szewski na zasadach „Izby Rzemieślniczej”. Zajęto się dystrybucją dniówkarzy i dyplomów mistrzowskich. Mieli profesjonalną komisję. Kandydaci na członków tej organizacji rekrutowali się ze wszystkich sąsiednich miast. Za uzbierane pieniądze ów związek krawców i szewców odbudował budynek Towarzystwa Psalmowego (Khevre Tilim) i utworzył fundusz pomocy finansowej. Prezesem związku był kapelusznik Gerszon Lejzer Haltricht (Gershon Leyzer Haltrikht).

Od 1927 roku zaczęły się pojawiać komunistyczne ulotki w naszej wsi i sąsiednich osadach. W tym samym roku wybuchł strajk szewców, krawców i kapeluszników, który trwał kilka dni. Odczuliśmy ten strajk jak potężne uderzenie prądu. Był elektryzujący. Nieco później utworzono związek producentów igieł, wraz z biblioteką Szolema Alejchema. Wśród organizatorów byli: Michał Szapiro (Mikhl Shapiro), Nochem Danielski (Nokhem Danielsky), Beniamin (Cząstkowski?) (Binyomin Tsanskovsky), Mojsze Lewin (Moishe Levin) i Estera Goldman (Esther Goldman). W 1929 roku założono organizację „Młodzi Mizrahi”, która skupiała religijnych syjonistów. Większość członków stanowili młodzi mężczyźni z miejscowej jesziwy, którą ustanowił Rabin Zemelman. W tym samym czasie można było też zauważyć wzmożone aktywizowanie ludzi na polskich ulicach. Trudno było wychodzić na ulice późno w nocy. Nie było zorganizowanych akcji, ale rozpowszechnianie informacji poprzez współpracę i plotki dawało rezultaty. W szczególnie trudnej sytuacji byli sklepikarze, sadownicy i najbiedniejsi Żydzi w mieście.

[Strona 117]

W 1932 roku założono stowarzyszenie Betar (rewizjonistyczno-syjonistyczną organizację młodzieżową). Liderzy tego ruchu przyjeżdżali z centrali, by dawać wykłady i uczyć języka hebrajskiego na kursach. Graliśmy w szachy i tenis stołowy, jeździliśmy na wycieczki do pobliskich wsi, aby zapoznać się z rolnictwem. Dyskusje, które prowadził prezes naszego oddziału Betaru, Szlojme Jisaschar Engel (Shloime Yisaskhar Engel), były bardzo ciekawe. Był on inteligentnym człowiekiem, który poświęcił swoje życie stowarzyszeniu Betar. Engel posiadał dużą wiedzę, był oczytany i w szczególny sposób umiał zaszczepiać miłość do pracy u podstaw w gorących sercach młodzieży. Często mawiał: „Nikt za nas tego nie zrobi. Musimy zbudować sobie swój dom i walczyć o ten dom własnymi rękoma”. Dzięki jego wysiłkowi trzech młodych chłopaków nauczyło się stolarstwa. Dwóch z nich mieszka w Izraelu: Mojsze Mokotow (Moishe Mokotov) i Chaim Żychliński (Khaim Zikhlinsky). Wówczas w Polsce panowało ogromne bezrobocie, które dotknęło też Żydów z wykształceniem uniwersyteckim. Ci ostatni wędrowali od miasta do miasta, dając wykłady i występy artystyczne. Między innymi przybył do nas doktor filozofii Foyglzon. Recytował poezje autorów piszących w jidysz i tłumaczenia pisarzy zagranicznych. W jednej ze swych prezentacji powiedział: „Żydzi, musimy walczyć o to, żeby stąd wyemigrować, bo na tutejszych Żydów spadnie wielka tragedia”.

W 1934 roku Fiszl Topolski (Fishl Topolsky) założył organizację Poalei Zion (Robotnicy Syjonu), a Michał Szapiro (Mikhl Shapiro) utworzył inną organizację – HaShomer HaTzair (Młoda Gwardia). Członkowie obydwu tych organizacji mieli zebrania w tym samym budynku. Byli to bardzo inteligentni ludzie. Jedni z drugimi współpracowali, stanowiąc zjednoczony front ze związkiem zawodowym igielników, a także zajmowali się z wielką werwą rozwojem życia kulturalnego. Wydarzenia kulturalne miały miejsce każdego wieczoru, na przykład żywa gazeta wieczorna. Wieczory pytań i odpowiedzi, śpiew, taniec, klub teatralny, publiczne czytanie książek i nauka hebrajskiego. Najbardziej aktywni byli: Fiszl Topolski (Fishl Topolsky), Tusje Jachimowicz (Tusyeh Yakhimovitch), Fejge Flacker (Feyge Flatzker), Estera Goldman (Esther Goldman), Mojsze Lewin (Moishe Levin), Dawid Sajka (Dovid Sayka), Lewi Szwajcer (Levi Shveitzer), Soreh Haltricht (Soreh Haltrikht) i inni. Niestety, nikt nie przeżył wojny, jeśli chodzi o członków tych dwóch organizacji – Poalei Zion i HaShomer HaTzair. Na podstawie wspomnień widzimy, że w społeczności żydowskiej miała miejsce i wrzała ważna praca. Wszystko zostało zniszczone, łącznie z drogocennym życiem wielu osób.

Zatrzymajmy sie na chwilę przy takim czlowieku jak Hersz Lipman Perele (Hersh Lipman Perele). Wysoki, szczupły Żyd z estetyczną czarną brodą i pełnymi pasji czarnymi oczami. Chodził szybko i trzymał wysoko głowę. Często mawiał: „Jestem dumny z tego, że jestem Żydem”. Uczył chłopców Miszny i Gemary (talmudycznej interpretacji biblijnej). Włożył tak wiele dobrej woli w swoją pracę nauczycielską. Ten wspaniały i mądry nauczyciel miał cierpliwość, żeby wytłumaczyć fragment tekstu trzy lub cztery razy aż w końcu zrozumieliśmy jego znaczenie, bo nasze głowy były,

[Strona 118]

w tym momencie, na podwórku gdzie Jozue Izaak (Yehoshua Isaac) własnie strzelił gola.

Zatrzymajmy się przy Herszie Bufie (Hershie Buf), który przynosił nam co tydzień kurczaki. Byli wśród nas tacy cudowni ludzie. Pamiętam, kiedyś Hersz Lipman (Hersh Lipman) był chory, a my mieliśmy przynieść mu pomarańcze. Nikt z nas ich nie miał. Dwóch chłopców pojechało na rowerach do innego miasta, żeby przywieźć te owoce dla pacjenta. Albo pracowita rodzina Krel, która tak ciężko pracowała, żeby zarobić na kawałek chleba. Ale kiedy przyszedł czas, żeby za darmo uszyć garnitur biednemu panu młodemu na ślub, zrobili to z miłością.

Komu ci dobrzy ludzie przeszkadzali? Komu?


Ostał się tylko jeden pomnik

Autor: Y. L. L.

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Wszystkie prawa były unieważnione w jednej chwili; cała ohyda życia i ludzkości wyszła na jaw. Mordercy swobodnie chodzili po ulicach; nienawiść i szyderstwo były wszechobecne. Nie było się gdzie schować, otaczał nas jakiś absurd. Na głowy Żydów bez przerwy spadały uderzenia, bez żadnego limitu. Strzelano do ludzi w biały dzień na ulicy, wieszano Żydów na środku rynku, zabierano ich do bezsensownej pracy. Nasze dzieci wyciągano z domów i wysyłano nie wiadomo gdzie. Od niektórych dzieci udawało nam się dostać czasem list, natomiast po innych nie zostawał żaden ślad. Nie było momentu wytchnienia. Spalili naszą synagogę i zmusili starszych naszej społeczności, pod przewodnictwem rabina, do podpisania oświadczenia, że to my spaliliśmy naszą własną świętą budowlę. A pózniej musieliśmy zapłacić 50 tysięcy złotych komendantowi miasta za to przestępstwo, którego nigdy nie popełniliśmy. Kiedy Mojsze Hersz Danielski (Moishe Hersh Danielsky ) i Dr Diament wpłacili pieniądze, które było tak ciężko zebrać, komendant powiedział: „Tak, to są pieniądze dla rządu, a teraz chcę taką samą sumę dla mnie”. Znikąd nie było ani kropli miłosiedzia. Bezradnego, nieuzbrojonego Żyda otaczały wyciągnięte ręce żądne krwi. Nie było dnia ani nocy. Nasze dzieci stawały się

[Strona 119]

dorosłymi w jeden dzień, czasem nawet w ciągu kilku godzin. Szkoły zamknięto, a szkoły religijne były w ogóle zakazane. Dzieciom było bardzo trudno nawet spotykać się i spędzać czas razem, bo nie miały nastroju do wspólnej zabawy. Chodziły cicho i bez celu, z pytającymi oczami, ale nie było żadnych odpowiedzi. Niemiecka recepta zaczynała już działać, rozkaz eutanazji i „śmierci bez litości”. Prowadzono już różne eksperymenty, które miały na celu powstanie zastrzyków dla ich bestialskich żołnierzy. Te eksperymenty prowadziły do unicestwienia ludzi uważanych za rasę podrzędną. Jak można nazwać ten plan jednego narodu wycelowany w inny naród? Być może pewnego dnia jakiś genialny lekarz zdiagnozuje tę okrutną psychozę i wyjaśni te czasy, czy też w jakiś sposób obroni lub znajdzie usprawiedliwienie na to, że świat milczał? Kto jest temu winny? Nawet trzyletnie dzieci w 1940 roku wiedziały bardzo dobrze co się działo w obozie w Chełmnie. Ale przeklętym oprawcom to nie wystarczyło. Nie tylko przeprowadzili fizyczną eksterminację, ale także unicestwili i wymazali każdy ślad narodu żydowskiego.

Latem 1940 roku niemieccy złoczyńcy, z pomocą polskich ochotników, zniszczyli cmentarz żydowski. Pomocnikom obiecali, że będą mogli wziąć kawałki kamieni nagrobnych, aby ich użyć jako materiały budowlane.

Cmentarz żydowski w Przedczu („Pshaytsh” w języku jidysz) istniał przez 600 lat. Pierwszy groby pochodziły sprzed XIII wieku. Były tam groby pokryte taką patyną, że nie można było nawet odczytać do kogo te groby należały. Zapadły się głęboko w ziemię i nie wiadomo już było kto znalazł w nich wieczny spoczynek. Były tysiące grobów z różnorakimi nagrobkami, zrobionymi z piaskowca, wapniowca, szarego granitu czy też białego i czarnego marmuru, który błyszczał jak lustro i był pokryty siatką małych czerwonych i zielonych żyłek.

Dziesiątki młodych mężczyzn z miejscowej społeczności chrześcijańskiej rozbiegły się radośnie, jak szakale, aby wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Najpierw robili znak krzyża i odmawiali, jak zwykle, krótką modlitwę przed pracą, a kiedy pracowali, padały z ich ust żarty na temat tego, co znalezli w tym miejscu spoczynku. Walili narzędziami w kamienie nagrobne i mówili z uśmiechem: „Wy Żydzi już się wystarczająco objedliście tłustymi kaczkami i kurczakami”. Żydzi musieli tego słuchać, kiedy Niemcy zmusili ich do zaprzężenia się do wagonów wysoko wypełnionych nagrobkami i powiezienia ładunku do ogrodu Chaima Zamera (Khaim Zamer). Wszystkie nagrobki wyrwano z ziemi z okrucieństwem, a pole zaorano od brzegu do brzegu, tak że nie został żaden ślad po cmentarzu. Ostał się tylko jeden kamień nagrobny, mimo że zasadzili tam ziemniaki.

[Strona 120]

Niecałe 300 lat wcześniej, mieszkał tam jeden wspaniały Żyd. Matki opowiadały o nim dzieciom. Był to czas niefortunnego „liberum veto[1], kiedy każdy polski szlachcic uważał się za króla swojego państewka. Chłopi byli przypisani do ziemi i żyli na tej ziemi. Chłop miał taką wartość jak wół, i jak wół, nie miał żadnych praw. W pałacu szlachcica alkohol i miód płynęły wartką strugą. Gdy jeden szlachcic pokonał innego, zabijał całą rodzinę przegranego i wszystkich jego chłopów. Kradł ziemię, bo był silniejszy, a mówił, że zabity nie okazywał mu wystarczająco dużo szacunku. W tych krwawych czasach wolnej Polski, pewnien silny mężczyzna przyszedł do miasta i wygonił wszystkich Żydów z domów, ponieważ szukał kozła ofiarnego i chciał pokazać, jak dobrze umie zabijać ludzi. Zwołał zgromadzenie na placu Świętego Floriana i kazał Żydom ustawić się w długim rzędzie. Naprzeciwko nich stał rząd chrześcijan. Pomiędzy tymi dwoma rzędami postawił mądrego, poważanego Żyda, po czym powiedział: „Jednym uderzeniem mojego miecza zetnę głowę temu człowiekowi. Na którą stronę upadnie, tam będzie przynależał”.

Jaką straszną zbrodnię popełnił ów człowiek, że zasłużył sobie na taką karę? Żydzi przedeccy utworzyli „Eruv” („granicę”) czyli połączyli kilka domostw w jedno, symbolicznie odgraniczając je od reszty miasta, tak by można było przenosić przedmioty w szabat, kiedy nie wynosi się niczego poza dom. Ten człowiek był przewodniczącym komitetu, który ustanowił ten obszar.

W chwili gdy szlachcic morderca uderzył mężczyznę mieczem, pewna Żydówka w ciąży wybiegła przed rząd i złapała ściętą głowę Żyda w w swój fartuch. Żydzi zrobili mu żydowski pogrzeb. Po krótkim czasie małe drzewko wyrosło przy szczycie kamienia nagrobnego. Drzewo urosło i stało się wielką, dziką gruszą o gęstych liściach. Wydawało się, że drzewo chciało ochraniać grób starego człowieka swoimi gałęziami. Służyło jako kamień nagrobny. Ten kamień nagrobny, który stał tam od wielu lat, pozostał.

Wiatry wieją, czasem od zachodu, a czasem od wschodu. Ogromne gałęzie tego drzewa są pokryte kwiatami lub liśćmi, a zimą tracą kształt i uginają się pod ciężarem śniegu.

Te czasy są rówież zniekształcone. Kamienie i nagrobki podzielono. Robotnicy otrzymali niektóre z nich za swoją pracę fizyczną, którą włożyli w likwidację cmentarza żydowskiego w Przedczu. Pozostałych kamieni nagrobnych użyto do wybrukowania ulic miasta.

Nagrobek stoi, a gałęzie drzewa są tak zniekształcone jak te czasy.

Przypis tłumacza z języka jidysz na angielski:

  1. Liberum veto (po łacinie: „wolne veto”) było zasadą ustrojową w czasach Unii Polsko-Litewskiej. Była to forma jednogłośnego głosowania, która umożliwiała każdemu posłowi na sejm zerwać posiedzenie sejmu i unieważnić jakąkolwiek legislację już zatwierdzoną, krzycząc „Sisto activitatem!” (po łacinie: „wstrzymuję czynność” lub „nie pozwalam”). Zasada liberum veto, od połowy XVII do schyłku XVIII wieku, oparta była o założenie, które mówiło, że skoro wszyscy polscy szlachcice są sobie równi, każde prawo zatwierdzone przez sejm musi zostać zaakceptowane przez mich jednogłośnie. Wróć


[Strona 121]

Dlaczego?

Autor: Y. L. L.

Z dedykacją dla Reb Chaima Tarnera (Reb Khaim Tarner) i jego rodziny

Tłumaczenie: Roberta Paula Books

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

„Stworzyłem tęczę na niebie jako znak przymierza między mną i ziemią” (Księga Rodzaju, rozdział 9).

Jak echo srebrnych dzwoneczków brzmią głosy małych dzieci, które słychać przez niewielkie okna chederu (szkoła dla dzieci). Wzdłuż ściany przy oknie stoi długi, prosty stół zrobiony z drewanianych desek. Dookoła stołu stoją grubo ciosane ławy, niewygładzone strugiem, a na nich siedzą uczniowie w wieku od czterech do dwunastu lat, którzy powtarzają za rabinem słowa hebrajskiej Biblii. U głowy stołu siedzi Rabin, a jego wszystko rozumiejące oczy zapamiętują główki dzieci, które są tu przygotowywane do trudnego życia Żyda.

Niedaleko, przy niższym małym stoliku, siedzą trzylatkowie zwani alef bejs (od pierwszych dwóch liter alfabetu hebrajskiego).

Pokój był szary. Tam słońce nigdy nie zaglądało. Dwa małe okna wychodziły na zachodnią stronę świata. Stajnia dla koni częściowo blokowała widok z okien. Pomiędzy oknami a stajnią wąska ścieżka prowadziła do studni, z której ludzie, mieszkający w sąsiedztwie, czerpali wodę. Była to ta sama studnia, z której też brał wodę piekarz Kłodawski (Klodovsky) dla swojej piekarni.

W głębokiej ciemności studni można było słyszeć ciągły szym, tak jakby wiele osób mówiło naraz w tym samym czasie, co wzbudzało nasz niepokój, ale też ciekawość. Byliśmy przekonani, że w tej zimnej, głębokiej ciemności mieszkały tysiące diabłów i duchów, które tylko czyhały na nasze dusze.

Na środku podwórka, które było otoczone małymi domkami, w których mieszkali rzemieślnicy, było miejsce do garbowania skór zwierzęcych. Dookoła tego miejsca, którego obrys wydeptały stopy ludzi i kopyta zwierząt, rosła trawa ze śladami tłuszczu, na której leżały worki wypełnione skórami zmieszanymi z solą i włosami. W miejscu tym roznosił się mocny, nieprzyjemny zapach. Zapach dochodzący ze stajni końskiej wydawał się perfumami w porównaniu z zapachem miejsca, gdzie garbowano skóry.

W letnie popołudnia pracujący ludzie czasem mogli zobaczyć słońce. Ale w chederze, gdzie małe dzieci

[Strona 122]

zapoznawały się z pierwszymi słowami modlitewnika i Chumeszu (Biblii hebrajskiej), słońce nigdy nie świeciło, ponieważ stajnia końska zasłaniała widok.

Wejście do chederu było w ciemnym, wąskim korytarzu. Podłoga była zrobiona z gliny, która przekształcała się we wzgórza i doliny, szczególnie zimą. To, że uczniowie nie połamali sobie rąk i nóg było cudem danym z niebios.

Bóg rzekł: „Zaprawdę widziałem cierpienia mojego ludu w Egipcie. Słyszałem jego straszny płacz, kiedy dręczyli ich poganiacze niewolników, i jestem świadom bólu mego ludu. Przyszedłem, aby wybawić ich z mocy Egiptu. Wyprowadzę ich z tej ziemi i zaprowadzę do dobrego, ogromnego kraju, do kraju płynącego mlekiem i miodem”. (Księga Wyjścia, rozdział 3). Głosy małych dzieci podzwaniają razem z basem Rabina, wypełnione miłością i pobożnością.

Naprzeciwko drzwi stał biały, wysoki piec, zrobiony z cegły, którego latem używano tylko do gotowania, a zimą do ogrzewania pomieszczenia.

Bóg przemówił do Mojżesza: „Wysłuchałem skargi Izraelitów. Powiedz im: ‘Po południu będziecie spożywać mięso, a rano dostaniecie swoją porcję chleba. Wtedy będziecie wiedzieć, ze jestem waszym Bogiem, waszym Panem’” (Księga Wyjścia, rozdział 16).

Koło pieca, równolegle do okna, stał kredens z przyborami do gotowania. Była też szafa na ubrania. Pokój był podzielony na dwie połowy, z których jedna była kompletnie odcięta od światła. W tej właśnie połowie znajdowały się kuchnia, jadalnia itd. Kiedy słońce było jeszcze wysoko na niebie, w obu pokojach było ciemno. Wtedy trzeba było używać lampy naftowej, mimo że okna były perfekcyjnie umyte przez żonę Rabina.

„Nagle zobaczył on Boga stojącego nad nim, Bóg powiedział: ‘Jestem Twoim ojcem, Panem Izaaka. Dam tobie i twojemu potomstwu ziemię, gdzie będziesz mógł spocząć’” (Księga Rodzaju, rozdział 28). Głosy dzieci zadzwięczały z zachwytem nad pięknem obietnicy.

Podłoga w chederze wyglądała jak mozaika: częściowo była zrobiona z drewnianych desek, a częściowo z gliny. Deski myto prawie każdego dnia, ale gliniana część podłogi, szczególnie zimą, stawała się wilgotna albo zamarzała w zależności od temperatury na zewnątrz budynku i ciepła wydzielanego przez piec.

Nawet w samym pokoju podłoga nie była idealna. Czy się chciało czy nie, na podłodze tworzyły się pagórki i doliny. Niejednokrotnie zdarzało się, że cztero- lub pięcioletni chłopiec zdrzemnął się w czasie dvar torah (czyli kiedy Rabin objaśniał fragment Biblii). Kiedy kolega z ławki szturchnął śpiącego łokciem albo

[Strona 123]

kiedy życzliwy głos Rabina obudził śpiocha, ten zwykle był zaskoczony. Często takie dziecko zaczynało płakać albo moczyło spodnie, a wtedy żona Rabina ocierała jego łzy, myła i uspokajała go swoim matczynym ciepłem.

„To jest fundament, który Salomon położył pod budowę domu Bożego: długość, według starych, standartowych jednostek, wynosiła 60 łokci, a szerokość 20 łokci” (Księga Kronik, rozdział 3). Głosy dzieci brzmiały jak śpiew ptaków; słychać je było na podwórku, gdzie ciężko pracujący ludzie prostowali swe zgarbione plecy i patrzyli w kierunku nieba, tak jakby zobaczyli tam anioły śpiewające pieśni uwielbienia razem z dziećmi.

Kilka pokoleń Żydów siedziało w tym ciemnym, smutnym pokoju przy prostym, długim stole, kiedy uczono ich jak szczerze kochać Pana Wszechświata.

Przez wiele lat u głowy stołu siedział Rebbe Geller, który był niskim, przysadzistym mężczyzną, z szeroką patriarchalną brodą. Powoli, słowo po słowie, używając swojego basowego głosu, Rebbe Geller wpajał małym dzieciom słowa miłości do Stworzyciela Swiata.

Każdego poranka Rebbe Geller zaczynał dzień szkolny od znanej wszystkim dzieciom, które stały na swoich małych nóżkach, Modlitwy Porannej, zaczynającej się od słów „Modeh ah-nee lifanecha, Melekh chai v'kayam, she-hechezarta bee nishma-see b'chemlah rabbah emunasecha” („Oddaję ci dziękczynienie, żywy i wieczny Królu, bo ty oddałeś mi moją duszę ze współczuciem, niezmierna jest twoja wierność”). Wieczorem po zakończonym dniu nauki, wszyscy odmawiali modlitwę Kriat Szema: „Niechaj anioł, który wybawił mnie od wszelkiego złego, błogosławi tych chłopców. Niechaj noszą moje imię i imiona mych ojców, Abrahama i Izaaka. Niech się pomnażają na ziemi”.

Co roku Reb Chaim Tarner (Reb Khaim Tarner) również odmawiał modlitwę poranną podczas Dni Trwogi (10 dni od Rosz Haszana do Jom Kippur) w Domu Nauki, gdzie modlił się od lat. Kiedy zbliżał się do podium w swoim kitlu („kitel” to biała lniana szata noszona podczas szczególnych uroczystości), owinięty szalem modlitewnym, ludzie czuli, że był faktycznie wysłańcem Boga.

Proszę przyjmij moją modlitwę, modlitwę zwykłego starego człowieka o przyjemnym wyglądzie, z długą brodą i o miłym dla ucha głosie, modlitwę człowieka chcącego wspólnego dobra dla ludzi. Ale…

Ale, w tym świętym domu nigdy nie było radośnie, bo nigdy nie zaglądało tu słońce.

Również zwykle nie było wystarczającej ilości chleba, żeby wszyscy się najedli. Ale serca tej dwójki wspaniałych ludzi odczuwały ogromną radość, kiedy słyszeli srebrne głosiki małych dzieci wyśpiewających chwałę wielkiego Imienia.

Rabin, Reb Chaim (Khaim) i jego żona Malke mieli łzy radości w swych kochających oczach, kiedy śpiewali razem z dziećmi:

[Strona 124]

„I Bóg stworzył człowieka na swój obraz, i na swoje podobieństwo stworzył mężczyznę i kobietę”.

Żona Rabina Malka, miała zawsze ciepły uśmiech. Nosiła czyste, połatane suknie i była zawsze zapracowana. Przez wiele lat, z macierzyńską miłoscią, troszczyła się o dzieci.

Reb Chaim (Reb Khaim) cieszył się ze swoich dawnych uczniów, którzy teraz siedzieli w Domu Nauki i studiowali interpretacje biblijną.

Ci wspaniali ludzie zostali zamordowani. Ci piękni, wielcy ludzie nie mają nawet grobu. Nawet trawa na cmentarzu nie śpiewa im kołysanek.

Tylko moje, płynące z serca, słowa wychwalają wartościową rodzinę Tarnerów. Ktokolwiek będzie czytał te słowa, wspomni tych ludzi i powie:

„Niech będzie uwielbione i uświęcone wielkie imię Boga (z modlitwy żałobnej).

Boże mój, wołam do Ciebie, jako grzeszny Żyd wychwalam Cię. Powiedz mi, wielki Boże, dlaczego? Ty, wielki, dlaczego? Wszechmogący, Jeden i jedyny, dlaczego, ty, sprawiedliwy?

I dlaczego? Na wieki, na wieki,

Dlaczego? Dlaczego?

D–L–A–C–Z–E–G–O?


Wspomnienia z domu mojego ojca

Autor: Esther (Zemelman) Burg

Tłumaczenie: Marshall Grant

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Zapisuję wspomnienia dotyczące mojej drogiej rodziny, rodziców, braci i sióstr, którzy zginęli w II Wojnie Światowej, zamordowani przez ociekające krwią ręce nazistowskich bestii.

Teraz, kiedy dokumentuję wspomnienia mojego dzieciństwa, wciąż jest mi trudno uwierzyć w to, że wszystko, co wydarzyło się pomiędzy tamtymi czasami a teraźniejszością, zdarzyło się naprawdę. Mimo że moje wspomnienia pozostają trochę niewyraźne, niezmiennie odczuwam i pamiętam doświadczenia mojej rodziny z czasów, kiedy mieszkaliśmy w domu moich rodziców.

Było nas ośmioro dzieci w domu: czterech braci i cztery siostry. Ja byłam najstarsza, później pojawili się na świecie Lea (Leah), Jehoszua (Yehoshua), Joel (Yoel), Nehemiasz (Nehemia), Adela (Adele), Chameca (Chametza) i Jankiel (Yankele), najmłodsze dziecko moich rodziców. Straciłam ich prawie wszystkich i nie ma ich już; z mojej dużej rodziny przeżyłyśmy tylko moja siostra Lea i ja.

W snach widzę siebie razem z moją drogą rodziną w naszym domu i w naszym małym miasteczku. Było to miasto takie jak wszystkie inne polskie miasta – nie było w nim nic wyjątkowego.

[Strona 125]

Pani Esther Burg (Zemelman) w piwnicy upamiętniającej Holokaust w Jerozolimie,
obok pomnika bojowników i bohaterów Ghetta Warszawskiego

 

Ale w moich oczach to miasto było symbolem piękna i dostatku. Tam właśnie się wychowałam i wykształciłam, tam był mój świat, tam przeżywałam moje dziecięce marzenia.

Pamiętam, że miałam tylko trzy latka, kiedy moi świętej pamięci rodzice zdecydowali się wysłać mnie do chederu, żebym nauczyła się alfabetu u nauczyciela, który nazywał się Dar Ga'ala'ar Chaim. Był dużo starszy od swoich uczniów. Kiedy już skończyłam naukę w chederze, rodzice wysłali mnie na kształcenie w szkole Bet Ja'akov (Beit Ya'akov). Była to szkoła afiliowana przy międzynarodowej organizacji politycznej Agudat Israel (Agudat Yisrael), założona przez panią Sarę Sznerer (Sarah Shnerer), gdzie uczono Tanach, trochę języka hebrajskiego, a także tradycji i przepisów dotyczących życia domowego. Nauczycielką w tej szkole była pani Hirszberg (Hirschberg). Bardzo ją kochałam i podziwiałam. Miała przyjemny charakter i była ogromnie oddana swoim uczniom.

Kiedy pani Hirszberg (Hirchberg) wyprowadziła się, przyjechała nowa nauczycielka. Była absolwentką seminarium nauczycielskiego w Krakowie. Była to moja ciocia, Estera (Esther) Zemelman, siostra mojego ojca. Zakończyłam naukę w Bet Ja'akov (Beit Ya'akov) i osiagnęłam wiek, w którym dzieci zaczynały naukę szkolną. Byłam szczęśliwa. To był najszczęśliwszy dzień mojego życia. Czułam się „duża” – gotowa iść do pierwszej klasy. Moim pierwszym nauczycielem był pan Jaczinsky (Jasiński?), miałam wtedy siedem lat. Po raz pierwszy kochałam i podziwiałam kogoś, kto nie był członkiem mojej rodziny. Bardzo mu ufałam. Później byli inni nauczyciele i mój podziw przechodził z nauczyciela na nauczyciela. Szczególnie lubiłam panią Pawaszyńską (Pavashinsky), która była żoną dyrektora naszej szkoły.

Przez jakiś czas uczyłam się w starej szkole. Bardzo się cieszyłam kiedy zaczęli budować nowa szkołę w naszym mieście. Była to piękna i unikatowa szkoła, powstawał jeden z najładniejszych budynków w całym mieście. Później byłam bardzo rozczarowana

[Strona 126]

kiedy usłyszałam, że rząd polski nie miał wystarczających funduszy, żeby zakończyć budowę szkoły. Byłam niepocieszona kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się, że moja ukochana ojczyzna, Polska, była biedna.

Teraz, kiedy patrzę wstecz na czasy mojej młodości, widzę, jak bardzo kochałam Polskę i jak bardzo wierzyłam, że jest to moja jedyna ojczyzna. Nie odczuwałam otaczającego mnie antysemityzmu. Nie przeczuwałam tego, co moi „bracia Polacy” zrobią mnie i mojej rodzinie.

Pamiętam wrzesień 1939 roku, początek II Wojny Światowej. Nazistowskie potwory zaatakowały Polskę i w ciągu zaledwie kilku dni weszły do naszego miasta. Prześladowania Zydów zaczęły się natychmiast. Mój ojciec, rabin naszego miasta, wycierpiał najwięcej. Pamiętam ten tragiczny poranek, kiedy Naziści wzięli mojego drogiego ojca z naszego domu i wysłali go, razem z innymi poważanymi Zydami z naszej społeczności, do sprzątania ulic. Polacy stali wokół nich i naśmiewali się, a w ich oczach widoczna była satysfakcja i szczęście. Później przyszło jeszcze więcej poniżenia i zawstydzenia. Zgolono brody i pejsy (payot) każdemu Zydowi w mieście. Naziści podpalili naszą piękną synagogę, a mojemu ojcu kazali podpisać deklarację, która mówiła o tym, że on, mój ojciec, wraz z wieloma miejscowymi Zydami, byli winni spalenia synagogi.

Ojca później wysłano do getta. Znajdowało się ono na ulicy, którą nazywaliśmy Alter Mark w języku jidysz (Stary Rynek). To właśnie tam przed wojną mieszkali robotnicy fizyczni i właściciele małych biznesów. Wszyscy Zydzi z całego naszego miasta musieli teraz tam mieszkać razem w ścisku i ciasnocie.

Naziści byli jak plaga: ukradli to co posiadaliśmy, zamknęli żydowskie sklepy, zakazali żydowskim dzieciom chodzenia do szkoły. Nikt nie mógł stawić oporu przeklętym Nazistom. Szlachetna dusza mojego ojca sprzeciwiła się, kiedy nie mogła już dłużej wytrzymać cierpienia zadawanego braciom z jego miasta i destrukcji społeczności, którą kochał całym swoim sercem i całym sobą. Nie był w stanie pomóc. A więc uciekł do Warszawy i przedostał się do getta warszawskiego. Mój ojciec nawołuje do rewolty i zemsty. Nawołuje Zydów, aby powstali i przeciwstawili się nazistowskiemu wrogowi. Kiedy jego życie jest zagrożone, ojciec przechodzi na stronę „aryjską” i mieszka poza gettem jako „czysty Aryjczyk”. Kontaktuje się z lewicowymi polskimi partyzantami. Później mój ojciec wrócił z powrotem do getta z bronią palną i amunicją. Organizował tajne zebrania w podziemnych bunkrach. Ojciec opisuje straszliwe sceny destrukcji naszego małego miasta i innych społeczności żydowskich, umiejętnie korzystając ze swych zdolności komunikacyjnych i używając płomiennej retoryki.

Mój ojciec nawołuje do zemsty i przedstawia plan powstania. Zobowiązuje się do zaopatrzenia getta w broń i amunicję. Dość dobrze udało mu się to zrobić. Kiedy rozpoczęło się powstanie w getcie warszawskim, mój ojciec był jednym z pierwszych walczących. Świadkowie powiedzieli, że ostatni raz widzieli mego ojca, kiedy wyłonił się z bocznej ulicy z kilkoma studentami jesziwy, którzy zaatakowali grupę esesmanów, używając granatów i broni palnej. Esesmani weszli do domu żydowskiego, aby go podpalić. Ojciec ze swoimi towarzyszami broni rzucili granaty w stronę esesmanów i zaczęli do nich strzelać z pistoletów. Niemcy odpłacili się granatami i strzałami z karabinów. W tej właśnie walce mój ojciec i studencji jesziwy polegli. Była to ostatnia informacja o moim ojcu, jaką dostałam, przekazana przez Hillela Seidmana w jego książce „Dziennik z getta warszawskiego” (Warsaw Ghetto Diary).

Nazistowscy mordercy kontynuowali anihilację Zydów w komorach gazowych nawet po powstaniu w getcie warszawskim. Eksterminacja przebiegała szybciej po upadku getta; zamordowano i zabito miliony Zydów. Pięć lat po upadku powstania w getcie warszawskim, w Izraelu zaczęła się wojna o niepodległość: naród żydowski walczył o niezależność swojej ojczyzny. Piątego dnia miesiąca Iyar, 5738, czyli 15 maja 1948 roku, obwieszczono założenie Państwa Izrael, po krwawej i kosztownej wojnie. Kwiat młodzieży żydowskiej wybrukował drogę do niezależności państwowej, a ceną było ich życie. To tu zgromadziło się tych niewielu, którzy przeżyli Holokaust, w Państwie

[Strona 127]

Izrael. Jesteśmy pewni, że drugiego Holokaustu tu nigdy nie będzie. Jednakże musimy pamiętać o żołnierzach, którzy stali na linii frontu, walczyli o założenie Izraela i zmarli wykonując swój żołnierski obowiązek. To oni nieśli płomień powstania w getcie warszawskim i ryzykowali życiem, sprzeciwiając się nazistowskim zwierzętom. Jednym z założycieli i duchowych przywódców tego powstania, który faktycznie wziął udział w walce, był mój ojciec, świętej pamięci Rabin Józef Aleksander Zemelmam (Rabbi Yosef Alexander Zemelman), rabin miasta Przedecz, niech Bóg zemści się za jego duszę.


Mój ojciec Michał Hersch Neumark

Autor: Simkha Naymark, São Paulo, Brazylia

Tłumaczenie: Janie Respitz

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Zostaliśmy osieroceni kiedy byliśmy małymi dziećmi, gdyż nasza matka Frymet (Frimet) zmarła w najpiękniejszym okresie swego życia. Nasz ojciec został z sześciorgiem małych dzieci. Starsze dzieci nie były jeszcze wystarczająco duże, żeby pomóc w opiece nad młodszymi dziećmi albo żeby pomóc w prowadzeniu domu. Nasz ojciec był bardzo zajęty każdego dnia, starając się zarobić na życie. Musiał znaleźć sobie drugą żonę. Po długich poszukiwaniach ojciec ożenił się z wdową o imieniu Ruchla (Rokhl), która miała dziecko z pierwszego małżeństwa z Herszem Lejbem (Hersh Leyb). Mimo że Ruchla była dobrą żoną dla mojego ojca i zaradną gospodynią domową, my dzieci nie mogliśmy pogodzić się z faktem tego, że

 

Widok na ulicę Stary Rynek, sfotografowaną przez pana Simche Naymarka (Simkha Naymark) podczas jego wizyty w Przedczu w 1965 roku

[Strona 128]

inna kobieta zajęła miejsce naszej dobrej matki. Było to przyczyną tego, że od wczesnej młodości szukaliśmy sposobu na to, aby się uniezależnić i odejść z domu.

Bardzo kochaliśmy naszego ojca i byliśmy z niego bardzo dumni. Nasz dom był zawsze wypełniony ludźmi, bo i żydzi, i chrześcijanie przychodzili, aby radzić się ojca w ciężkich czasach.

Rady mojego ojca zawsze przyjmowano z wiarą w to, że właściwie pokierują ludzi. Reb Michal Hersz (Mikhl Hersch) zawsze brał wszystkie kwestie pod uwagę, aby znaleźć wyjście z trudnej sytuacji.

Do mego ojca przychodzili po poradę nie tylko ludzie z Przedcza, ale też z sąsiednich miast i wiosek, aby bezpośrednio u „dobrego Żyda” szukać pomocy w niełatwych czasach.

Kilka lat temu, po mojej wizycie w Izraelu, pojechałem do Polski, żeby odwiedzić moje miejsce urodzenia, miasto Przedecz. Miałem nadzieję, że może spotkam żyjącego krewnego albo znajomego. Niestety tak się nie stało. Kiedy chodziłem po ulicach mojego miasta rodzinnego i mijałem miejscowych chrześcijan, wiele osób zatrzymywało mnie i z podziwem wołało: „To jest syn pana Naymarka”.

Ludzie, z którymi rozmawiałem, zwracali moją uwagę na to, że nie tylko osoby z Przedcza, ale i z okolicznych miast i wsi, przychodziły do pana Naymarka szukać pomocy. Nadal ludzie pamiętali imię mojego ojca z szacunkiem i powagą.

Mój ojciec zasłużył sobie na szacunek jako wieczny obrońca, a częstokroć i sędzia, setek cierpiących ludzi. Nigdy nie traktował inaczej żydów i chrześcijan czy też biednych i bogatych.

Mój uczciwy i dobry ojciec, którego wszyscy szanowali i podziwiali, był tragicznie zamordowany razem z rodziną. W tamtym czasie Hitler i niemieccy barbarzyńcy, z pomocą niektórych osób należących do polskiej, chrześcijańskiej ludności, zaczęli unicestwiać cały naród żydowski.

Na szczęście te plany barbarzyńców się nie powiodły, mimo że zabili jedną trzecią narodu żydowskiego.

Tym wspomnieniem chciałbym postawić pomnik, symboliczny nagrobek, ku czci mojej, tragicznie zamordowanej rodziny. Jest to nagrobek szczególnie dedykowany mojemu ojcu, a także ojcom i matkom, którzy byli wysłani do komór gazowych, powieszeni na szubienicach czy też spotkali na swojej drodze inne rodzaje śmierci. Będziemy wiecznie czcić

[Strona 129]

pamięć sześciu milionów męczenników żydowskich, między którymi byli moi bracia, siostry, wujkowie, ciocie, siostrzeńcy, bratankowie i kuzyni.

Z głębokim szacunkiem pamiętam moją macochę, która podzieliła los mojego ojca, gdyż była jego oddaną współtowarzyszką w najtrudniejszych chwilach życia.


Wspomnienia

Autor: Yosef Bilevski

Tłumaczenie: Marshall Grant

Tłumaczenie z języka angielskiego: Justyna Beinek

© Roberta Paula Books

Na początku 1939 roku nasza piekarnia w Przedczu została zamknięta przez władze miasta. Moi rodzice zaczęli rozglądać się za innym źródłami dochodu i znaleźli piekarnię, którą można było wziąć w dzierżawę w mieście Kleczew, a więc przeprowadziliśmy się tam. Mój świętej pamięci ojciec był bardzo zaangażowany w działalność społeczną w swoim rodzinnym mieście Przedczu – było to częścią jego życia. Ojciec brał aktywny udział w życiu wspólnoty i angażował się w pracę społeczną w różnych instytucjach. Z tego powodu oddzielenie się od tego naturalnego dla ojca środowiska było dla niego bardzo trudne do zniesienia.

Jednakże przyzwyczailiśmy się do nowego miejsca i wydawało się, że znaleźliśmy swoje miejsce na ziemi.

Ale w tamtym czasie atmosfera w Polsce była toksyczna; toksyczny był też stosunek Polaków do Żydów. Wybuchnął antysemityzm i obawialiśmy się, że nasze życie mogłoby się jeszcze pogorszyć, jeśli wybuchłaby wojna. Ta sytuacja była dla nas i wszystkich Żydów dużym zmartwieniem, szczególnie dla Żydów takich jak my, którzy osiedlili się w nowym miejscu.

Często otrzymywaliśmy listy z Izraela od mojego brata Mosze (Moshe). Byliśmy świadomi zamieszek, przez które cierpiała tamtejsza wspólnota żydowska i mieliśmy oczywiste powody do niepokoju. Mojej świętej pamięci rodzice często mówili, że chcieliby widzieć nas wszystkich razem z Mosze w Izraelu, ale było to marzenie, które nigdy się nie ziściło.

1 września 1939 roku wybuchła wojna i buty nazistowskich żołnierzy weszły do całej Polski, niszcząc miasta – a Żydzi cierpieli najbardziej.

Niemcy weszli do Kleczewa w noc Rosz Haszana czyli na nowy rok, a w święto, które przypadało na następny dzień, Niemcy zgromadzili Żydów na rynku miasta, aby ich poniżyć i dać jasno do zrozumienia, kto teraz rządzi miastem. Zaczęły się tortury i degradacja, ale życie toczyło się dalej, podczas gdy przyzwyczajaliśmy się do tych nowych warunków.

Nie zamknięto oficjalnych domów modlitwy, ale Żydom zabronione było wchodzić do nich i modlić się publicznie.

Latem 1940 roku naziści zaczęli eksterminację żydowskiej ludności Kleczewa i wysłali żydowskich mieszkańców miasta do Zagórowa. Niemcy zapewnili pojazdy, wózki i konie, aby zrobić transfer wysiedlonych i tej małej ilości rzeczy, które Żydzi posiadali, a które wciąż miały dla nich dużą wartość, mimo że nie było tego wiele.

Zwrócę uwagę na jeden mały szczegół. Kiedy wyjechaliśmy z Kleczewa, zostawiliśmy pół tony mąki w magazynie, a kiedy przybyliśmy do Zagórowa, dostaliśmy specjalne pozwolenie od Judenratu, zatwierdzone przez władze niemieckie, aby użyć ciężarówki do transportu tej mąki do nas do Zagórowa. Przez blisko rok mieszkaliśmy w czymś w rodzaju getta, a latem 1941 roku wszyscy młodsi ludzie zdolni do pracy fizycznej zostali wysłani do obozów pracy w Inowrocławiu i Farkaszu (Farkash).

Około dwa tygodnie przed Rosz Haszana zaczęło się wysiedlanie Żydów z Zagórowa. Ten proces był przeprowadzony bardzo dokładnie. Wszyscy żydowscy mieszkańcy i wszyscy nowoprzybyli, których wcześniej wysiedlono do Zagórowa, zostali zgromadzeni i zmuszono ich do zapłacenia czterech marek

[Strona 130]

niemieckich na pokrycie kosztów podróży. Żydów przebadano pod kątem zdrowia, żeby zweryfikować czy faktycznie nadają sie do pracy.

W obozie pracy Farkasz dostałem list od rodziców, którzy informowali mnie, że i ich, i dzieci, wysyłają do obozu pracy. Rodzice pisali, że w następnym liście podadzą mi swój nowy adres, ale nigdy nie otrzymałem tego adresu.

Było to niewiarygodne, że Niemcy w taki sposób okłamali i oszukali Żydów, a masy ludzi wierzyły im w każdą obietnicę, w każde dobre słowo. Wysiedleni nie byli w stanie uwierzyć, że Niemcy stworzyli rzeczywistość, która była najgorszym koszmarem – obozy pracy. Żydzi z Kleczewa i Zagórowa wierzyli, kiedy ładowano ich na strasznie przeładowane ciężarówki jadące do doliny śmierci w lasach koło Kazimierza, że jadą do obozów pracy, bo tak im powiedzieli Niemcy. Żydzi nadal wierzyli w to kłamstwo, kiedy Niemcy przywieźli ich do budynków, na których widniał napis „Specjalne łaźnie żydowskie do dezynfekcji i kąpieli”.

Żydzi wierzyli do ostatniej chwili, że zdarzy się cud.

Ale nie było nigdy żadnego cudu.

Minął miesiąc, a my nie dostaliśmy listów z obiecanym nowym adresem. Pewien człowiek z Kleczewa, który był w obozie pracy w Farkaszu, pojechał za pozwoleniem do Zagórowa, aby dowiedzieć się co się stało z jego najbliższymi, gdzie zostali wysłani.

Nigdy go już więcej nie widziano.

I nikt już o nim więcej nie usłyszał.

I nie było żadnych wieści od jego rodziny. Z fragmentów informacji, które zebrano, wynika, że niektórzy Żydzi byli zamordowani: niektórych zastrzelono, a innych zatruto gazem w ciężarówkach z piekła rodem. Wśród Żydów z Kleczewa, których wysiedlono do Zagórowa i wysłano do doliny śmierci, był też mój ojciec Mendel Wolf Belinski, moja cierpiąca matka Sarah Belinski, moje dwie siostry Briana (25 lat), Balatzia (16 lat) i mój brat Lajbel (Laybel), który miał 13 lat. „Niech ich dusze będą włączone w węzeł życia”, niechaj Bóg ich pomści. Z osób, które wzięto z Zagórowa do lasów koło Kazimierza, nikt nie przeżył.

W obozie pracy w Inowrocławiu spotkałem wiele osób z Przedcza. Byli to Mosze Rabeski (Moshe Rabeski), Mosze Cząstkowski (Moshe Tchenaskowski), Hirsz Zyngerman (Hirsch Zingarman), Icek Wajden (Itsche Weidan), Mosze Aron Wajden (Moshe Aharon Weidan), Lew Chodecki (Lev Chodotzki) i inni. Od nich dowiedziałem się o cierpieniach Żydów z Przedcza i sąsiednich miejscowości.

Oczywiście byliśmy zmuszeni czasem kupować żywność poza obozem, ponieważ był ogólny brak pożywienia, ale los tych, których złapano na kupnie jedzenia, był gorzki. Aszer Rozenkranc (Asher Roznekrantz) został złapany z wieloma ziemniakami w kieszeni i za karę zesłano go do pobliskiego obozu. Ten obóz pracy przymusowej był znany z piekielnych horrorów, a ludzie, którzy tam się znaleźli, kończyli w tym obozie życie.

Z obozu pracy Farkasz wysłano mnie do obozu pracy Adkova pod koniec 1942 roku. Byli tam bracia Szlomo i Eliezer Makowieccy (Shlomo and Eliezer Makovitzki), Jomca Szlifkowicz (Yomtza Shlifkovitz), and Mosze Aron Jakubowski (Moshe Aharon Yacoboveski). Szlomo Makowiecki (Shlomo Makovitzki) umarł w obozie pracy Adkova z głodu. W lutym 1943 roku przeniesiono mnie do Andrychowa (Andrychów), gdzie spotkałem Azriela Skowrońskiego (Azriel Skovronski) i Monisza Sajkę (Monish Sayka), którzy pracowali przy budowie torów kolejowych.

W Brzezince (Birkenau) spotkałem następujące osoby: bracia Engel (Angel), Arieh Lev Pe'er-Danski, Pinchas Rauch, bracia Danielewscy (Danialeski), którzy są teraz w Stanach Zjednoczonych, i bracia Topolscy (Tapalski).

W tym obozie operowało Sonderkommando i przy końcu 1944 roku grupa Żydów zorganizowała rebelię

[Strona 131]

i wysadziła krematorium w powietrze. Jednym z członków tej grupy był Hirsz Topolski (Hirsch Tapalaski). Po eksplozji wszyscy członkowie tej rebelii zostali zabici przez Niemców.

Z Brzezinki (Birkenau) wysłali mnie do obozu w Jaworznie (Jaworzno), gdzie pracowałem przy wydobyciu węgla. Stamtąd, kiedy wycofywała się armia niemiecka, wysłano mnie do obozu pracy w Blechhammer. Tam przebiłem się przez ceglany mur, który otaczał obóz, i uciekłem do lasu, gdzie pozostawałem do wyzwolenia.

Natychmiast po moim wyzwoleniu w styczniu 1945 roku wróciłem do Polski i dwa razy pojechałem odwiedzić moje miasto Przedecz. Miasto było w strasznym stanie. Chodziłem ulicami i szukałem śladów życia żydowskiego, ale ich nie znalazłem. Synagoga była spalona, a bet midrasz (dom nauki), gdzie spędziłem wiele godzin w dzieciństwie na modlitwie i nauce, był opuszczony. Nie słychać było żadnych dźwięków ani modlitwy, ani nauki. Polacy patrzyli na mnie ze zdziwieniem, jak gdybym wrócił z innej planety. Czy to możliwe? Czy byli jeszcze jacyś Żydzi? Byli zdumieni i zastanawiali się czy będą musieli zwrócić mienie i domy żydowskie prawowitym właścicielom. Zapłaciłem cenę rynkową za chleb, który kupiłem od byłego kolegi, Doszaka (Doshak).

A później wyjechałem z Przedcza na zawsze.

Niemcy przegrywali wojnę, ale jeszcze próbowali walczyć. Wojska polskie natychmiast przejęły władzę w wyzwolonej Polsce. Wstąpiłem do wojska, bo chciałem zemścić się na Niemcach. Widziałem wielu Niemców na Dolnym Sląsku, którzy z całymi rodzinami stali się wygnańcami z dnia na dzień. Musieli opuścić swoje domy i zostawić mienie. Niosąc tylko pakunki na ramionach, ci Niemcy stracili wszystko i byli wygnani na ruiny tego, co zostało z Niemiec. Była to mała pociecha.

Było rzeczą oczywistą, że nasi najbliżsi i przyjaciele, którzy byli zamordowani przez nazistów, po tym jak ich poniżano i torturowano na sposób wcześniej nie znany w historii, nie wrócą już do nas. Nie mogliśmy ich ocalić.

Chciałem jechać do Izraela. W 1948 roku przybyłem do Włoch, gdzie przeszedłem dodatkowe przeszkolenie wojskowe, które przygotowało mnie do wstąpienia do wojska w Izraelu. W styczniu 1949 roku przyjechałem do Izraela i natychmiast wysłano mnie do obozu wojskowego dla poborowych Sił Obronnych Izraela (IDF). To był dla mnie uroczysty dzień, bo po wielu cierpieniach nosiłem mundur Sił Obronnych Izraela. 48 godzin później dostałem urlop, żebym mógł zobaczyć się z moim bratem i jego rodziną w Ramat Gan, gdzie mieszkali. Byłem bardzo podekscytowany, ale mojego brata nie zastałem w domu, bo też był w wojsku. Ale już po upływie pół godziny usłyszałem pukanie do drzwi i pojawił się mój brat, którego zwolniono z wojska. Było dużo emocji: staliśmy obaj w uścisku i płakaliśmy przez wiele minut – my, dwaj bracia w mundurach Sił Obronnych Izraela. Brat miał być niedługo zwolniony z wojska po walce w Wojnie o Niepodległość, a ja robiłem pierwsze kroki w Izraelu w mundurze Sił Obronnych Izraela.

Odczuwałem wielkie emocje i byłem bardzo podniesiony na duchu – będę te chwile zawsze pamiętał.

Służyłem mojemu państwu.

 

« Poprzednia strona Spis treści Następna strona »


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Przedecz, Polska     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Jason Hallgarten

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 14 Dec 2022 by JH