« Previous Page Table of Contents Spis treści Next Page »

[Tekst hebrajski – s. 175; tekst jidysz – s. 162]

Ocalony

by Ben Steinhauer

Translated by Ireneusz Socha

W roku 1942 zostałem przydzielony do pracy w firmie budowlanej Fuerst-Richter wraz z 29 kolegami. Była to ciężka robota. Nosiłem na plecach po 30 cegieł na raz przez 12 godzin dziennie. Od tej roboty zeszła mi skóra na ramionach, a krew lała się ze mnie strumieniami. Ale musiałem milczeć i pracować. Zimą podleczyłem ramiona, ale na prawej stopie zrobił mi się ropień i przez to ciężko mi było wychodzić do pracy.

Tylko B-g jedyny wie, jak bardzo cierpiałem. Codziennie chodziłem do ambulatorium, gdzie na chore miejsce wylewano mi trochę wody [1], ale to nic nie pomagało. Trwało to przez 3 miesiące. Kiedy w końcu wyleczyłem prawą stopę, to ropień zrobił mi się na lewej. Trudno opisać, jak mnie to bolało. Co gorsza, musiałem codziennie wychodzić do pracy. Pewnego razu poprosiłem lekarza J. Thaua, który pochodził z Dębicy (obecnie mieszka w Ameryce), aby pozwolił mi zostać w obozie przez dzień lub dwa. Problem polegał na tym, że nie miałem gorączki, a skoro tak, to w myśl gestapowskich przepisów lekarz nie mógł mnie zwolnić z pracy.

Znosiłem te męki aż do końca 1942 r. Kiedy poczułem się lepiej, to pomyślałem, że wszystkie udręki mam już nareszcie za sobą. Jednak na początku 1943 roku ropień odnowił mi się na lewej stopie, tyle że w innym miejscu. Wcześniej nigdy bym nie dał wiary, że uda mi się z tego wykaraskać bez odpowiednich lekarstw. Znów codziennie chodziłem do ambulatorium, gdzie zmieniano mi opatrunki i odsyłano z powrotem. Trwało to do 23 lutego 1943 r. Tego dnia, kiedy przyszedłem po pracy do ambulatorium, opatrunek zmienił mi dr Thau. Kiedy chciałem wyjść, doktor kazał mi poczekać. Wyszedł do drugiego pokoju, a po kilku minutach wrócił i przyniósł dla mnie pozwolenie na pozostanie w obozie następnego dnia. Trudno było mi uwierzyć, że po tylu odmowach, teraz sam wydał mi takie pozwolenie, choć nie prosiłem go o to.

Następnego dnia, czyli 24 lutego, kiedy wszystkie grupy wychodziły jak co dzień do pracy, nie podejrzewałem, że nad głowami moich najlepszych kolegów, którzy właśnie wychodzili, zawisły czarne chmury.

Dopiero wieczorem, kiedy zorientowałem się, że pierwsza grupa jeszcze nie wróciła i jest już na to zbyt późno, to poczułem niepokój. Pytałem ludzi z innych grup, lecz oni nie wiedzieli, co się stało. Po kilku minutach dowiedziałem się nareszcie, że cała grupa została zatrzymana w drodze powrotnej do obozu przez gestapo i straż ochrony kolei. Ogarnął mnie strach. W obozie zawrzało. Szef obozu Immerglick i szef policji Bitkower udali się niezwłocznie na gestapo, aby się dowiedzieć, dlaczego zatrzymano naszych ludzi. Dostali wielce pokrętną odpowiedź i po dziś dzień nie wiadomo, dlaczego uwięziono pierwszą grupę. Faktem jest, iż tego samego wieczoru całą grupę rozstrzelano na polu sąsiadującym z obozem – razem z jakimiś innymi Żydami.

Nie wiem, co się działo podczas rozstrzeliwania, lecz kiedy obudziłem się kolejnego dnia, to stwierdziłem, że jestem na pryczy obok mojego starszego brata, który również był w obozie.

Reszta więźniów wyszła do pracy jak zwykle – jak gdyby nic się nie stało. Ale musieli mnie ukryć, gdyż moje nazwisko było na liście razem z tymi, których dzień wcześniej zlikwidowano.

Likwidacja obozu zaczęła się w marcu. Szef obozu Immerglick przeszmuglował mnie do grupy Offenbacha, gdzie pracowali dwaj moi bracia, i tego samego miesiąca zostaliśmy przeniesieni do rzeszowskiego getta.

Teraz wymienię – o ile dobrze pamiętam – nazwiska moich kolegów, którzy zginęli: Chaim Herbst, Mosze Fertziger, Józef Roschwald, Szlomo Reiner, Józef Eisen, Józef Roth i Aszer Wagschal.

To niektórzy spośród ludzi, których zamordowano, uświęcając Imię B-e. Oby ich dusze zostały włączone w krąg życia wiecznego.

Powyższe tłumaczenie zostało dokonane z przekładu hebrajskiego oryginału
na język angielski (One Was Saved, tłum. i oprac. Jerrold Landau).
[Sefer Dembic, s. 175, red. Daniel Leibel, Tel Awiw, 1964].

Przetłumaczył z języka angielskiego, opracował i opatrzył przypisami:

Ireneusz Socha © 2012


  1. W oryginale mowa o majim acharonim (hebr. dosłownie „ostatnie wody”), czyli małej ilości wody, którą w żydowskiej tradycji polewa się palce po posiłku. (przyp. tłum.) Return


[Strona 163]

Oto jak ich mordowano

Perel Faust

Translated by Ireneusz Socha

Kiedy hitlerowcy rozpoczęli okupację Dębicy, kehilla[1] przestała funkcjonować i w konsekwencji rabi reb Hersz Melech – syn rabina Dębicy rabiego Szmuela Horowitza – został bez środków do życia. Cierpiał głód, chłód i ubóstwo wraz z rebecyną – córką rebego z Błażowej (o którym powiadano, że siadał w złotym fotelu, bo istotnie był wielkim cudotwórcą) oraz czterema prześlicznymi córkami, które cudownie urodziła osiemnaście lat po ślubie. Czasami brakowało im nawet kilku groszy na kostkę mydła.

Zimą, w największe mrozy, rebecyna sama prała koszule swoich dzieci. W domu nie mieli nawet kawałka drewna, żeby podgrzać trochę wody i dać dzieciom coś ciepłego do picia.

Przed hitlerowską okupacją rabi reb Hersz Melech był bardzo bogaty i posiadał konto w banku. Każde dziecko miało swoją służącą. Ich obecne kłopoty były tym dotkliwsze, iż teraz nikt nie zwracał na nich uwagi – bo ludzie bali się wyjść na ulicę.

Byłam ich najbliższą sąsiadką, więc chodziłam tam i odwiedzałam ich. Każdą moją wizytę traktowali jak wielkie święto, gdyż nigdy nie przychodziłam z pustymi rękami. Chodziłam również do żony komendanta getta, która dawała mi odrobinę cukru, smalcu itp. dla dzieci.

Rabi i rebecyna nie jedli nieraz przez wiele dni – chcąc zostawić choć kawałeczek czarnego chleba dla dzieci. To był istny dopust B-y, którego nie da się opisać. Ludzie powinni byli okazać trochę współczucia i mieć wzgląd na cierpienie rabiego i czwórki jego dzieci: dwóch pięcioletnich bliźniaczek oraz dwóch pozostałych dziewczynek, z których pierwsza miała 2 lata i 4 miesiące, a druga – 3 lata i 3 miesiące. To było przekleństwo tokecha lo alejnu[2].

Rebecyna jakoś radziła sobie z czworgiem dzieci, aż do pierwszej akcji [deportacyjnej]. Kiedy wyszli z kryjówki, natknęli się na hitlerowca i stało się… Wyrwał dzieci z jej objęć i zastrzelił je na jej oczach. Kobieta błagała, aby zabił i ją, więc to zrobił.

Rabi reb Hersz Melech został spalony przez nazistów w Mielcu.

Rebecyna Bejlcie – jak nazywaliśmy córkę rabiego reb Szmuela – ukrywała się wraz z córką Miriam u goja. Ale ten wydał je Niemcom. Wyprowadzono je na cmentarz i rozstrzelano.

Reb Chaim Jokełe – syn rabiego reb Szmuela – został rozstrzelany przez Niemców wraz z żoną, szwagrem i trzema lub czterema córkami. Michełe – jej mąż był rabinem Radomyśla – została zabita wraz z pięciorgiem dzieci: najpierw one, potem ona sama. Rabi przeżył obóz i obecnie mieszka w Ameryce.

Nechamecien – córkę reb Szmuela i synową rabiego z Nowego Sącza – zabrali naziści, by spalić ją wraz z mężem reb Mojszełe Halberstamem i pięciorgiem dzieci.

Etełe – córka rabiego Dębicy – zginęła śmiercią męczeńską wraz z mężem, rabim w Siedliskach, i sześcioma córkami, które również wyszły za rabinów.

Dwóch synów świętego rabiego reb Altera Pechtera zginęło straszną śmiercią wraz z reb Zindlem Glantzem – zięciem reb Rubełe Klugera – i reb Jisroelem Feigenbaumem. Podczas akcji deportacyjnej ukryli się w piwnicy i kazali się zamknąć na klucz od zewnątrz. Uratowali się przed nazistami, ale po deportacji zmarli z głodu w piwnicznym mroku, gdyż nikt z ich krewnych nie ocalał i nie mógł ich odemknąć.

Reb Jojsek Lojs poszedł na śmierć, tańcząc i śpiewając. Jego cała rodzina została wysłana do komory gazowej: Mendel Brener z piątką dzieci oraz Rachel Brener wraz z mężem i dzieckiem. Najmłodsze dziecko zabrano nagie ze szpitala i wysłano prosto do Bełżca.

Z pieśnią na ustach poszedł również na stracenie reb Dawid Szojchet. Esesmani go wlekli, a on śpiewał: „Możecie zabrać moje ciało, ale nie macie władzy nad moją duszą!”.


[Strona 165]

Reb Izrael Lejb Frankel

Mosze Unger (Jaakow)

Translated by Ireneusz Socha

{Fotografia: Grupa ocaleńców w Dębicy}

Za „betmidraszem prostych” i chasydzkim domem nauki – w miejscu, gdzie znajdowała się mykwa i ubojnia – mieszkała elita dębickich Żydów, filary „Tory i Pracy”[3] – reb Alter Pechter i reb Rubełe Kliger [Kriger?]. Reb Alter mieszkał z żoną Chiną i synami – reb Szmuelem i reb Judełem, którzy pilnie studiowali święte księgi dniami i nocami. Zaś reb Rubełe mieszkał z czterema córkami – uważanymi przez mężczyzn za najbardziej atrakcyjne panny w całej Galicji. Najmłodsza z nich, Estera, doczekała się wkrótce męża, reb Izraela Lejba Frankela, młodego człowieka z Tarnowa, który w dniu ślubu miał zaledwie dwadzieścia lat.

W roku 1931, kiedy zmarł reb Rubełe, a jego ciało – przed wygłoszeniem mowy pogrzebowej – przeniesiono do chasydzkiego domu nauki, w Dębicy zamknięto wszystkie sklepy, chedery i talmud-tory[4]. Ludzie ze Starej i Nowej Dębicy przyszli, by oddać mu hołd. Kobiety zgromadziły się licznie na babińcu i głośno płakały. Tłum mężczyzn, chłopców i dzieci zebrał się w domu nauki, jak również tłoczył się na zewnątrz bożnicy i pod jej otwartymi oknami. Gabaj[5] Szmuel Hecht, wygłosił krótką mowę ku czci zmarłego, a zaraz po nim głos zabrał najmłodszy zięć reb Rubełe – reb Izrael Lejb. Był wysoki i szczupły, miał krótką, czarną brodę i wielkie, czarne, świdrujące oczy, którymi przewiercał na wylot każdego, na kogo patrzył. W jednej chwili, kiedy otworzył usta i zaczął wygłaszać swoje znakomite przemówienie, zapanowała kompletna cisza. Wszyscy byli głęboko poruszeni jego pełnymi żałości i miłości słowami. Wydawało się, że przenosi ich na wyżyny rzadko dostępne istotom ludzkim.

Już po pierwszym wysłuchaniu mowy reb Izraela Lejba, wyrafinowani Żydzi ze Starej Dębicy przekonywali jego najbliższego przyjaciela, Szlojme Jaakowa, że taką nadzwyczajną osobę powinno się – na miły B-g! – wykorzystać w dobrym celu. Serce Szlojme Jaakowa pęczniało z dumy na myśl, że odkryto talent jego przyjaciela. Obaj byli bełskimi chasydami i uważali cadyka z Bełza za jeden z filarów, na których opiera się świat. Z biegiem czasu Szlojme miał coraz większą nadzieję, że reb Izrael Lejb sam stanie się przywódcą nowego pokolenia Żydów, które poniesie światło Tory w przyszłość.

I Szlojme Jaakow nie robił z tego tajemnicy. Powiedział Lejzerowi Olingowi i Herszełe Faustowi o szabatowych kazaniach, które reb Izrael Lejb wygłaszał w Nowej Dębicy – kazaniach, które przepełnione były duchem Tory, mądrości i erudycji. I co z tego wyszło? Diabeł – jak zwykle – tkwił w szczegółach. Zdarzyło się bowiem, że w jednym z kazań reb Izraela Lejba ktoś znalazł słowo związane z haskalą lub zapożyczone z obcego źródła, i zaczął ciskać gromy, gdyż istniało podejrzenie, iż reb Izrael Lejb zaczerpnął fragment cudzej historii, a takiej osoby nie powinno się słuchać i nie wolno się jej podporządkowywać. Kiedy wielki, ale skromny i bojący się B-a reb Izrael Lejb dowiedział się o tym, rzekł cicho: „Możliwe, że jestem winny tego grzechu, że moje usta nie są czyste, a ja nie jestem godzien, by nauczać tak szacownych Żydów, gdyż każdy z nich wart jest tysiąckroć więcej niż ja. Możliwe, że chodzą mi po głowie obce myśli. Oto zatem mówię nejder[6], że nie będę już więcej wygłaszał kazań”. I tak zostało.

Szlojme również był pobożnym młodzieńcem o przenikliwym intelekcie, mającym duży wpływ na innych. Zastanawiał się nad czymś przez chwilę, międląc w ustach dwa włosy ze swojej brody, po czym rzekł: „Mam pomysł! Dębica ma wszystko, prócz jesziwy[7]. Zorganizujemy jesziwę, a reb Izrael Lejb będzie stał na jej czele. Będzie uczył chłopców i wychowa nowe pokolenie, które będzie wzorem dla całej Galicji, dla Polski, dla świata! I wtedy Pana Zalmen, reb Lejzerze, oraz Pana Rubełe, reb Herszełe, będą mieli swoją szkołę”. I obaj zgodzili się na propozycję Szlojme Jaakowa, a bogaci obywatele miasta dopomogli, aby pomysł mógł się ziścić. Dzięki temu w roku 1935, w pobliżu siedziby klubu sportowego „Bar Kochba”, klubu „Poalej Cyjon” i szkoły żeńskiej „Bejs Jankew”[8], została otwarta „Jesziwa Lomdej Tora” („Jeszywa studiujących Torę”). Zaczęto w niej słuchać głosu Tory. Studiowano tam po dwadzieścia godzin dziennie, prowadzono namiętne debaty o chasydyzmie, analizowano najdrobniejsze niuanse i szczegóły, zanurzano się w Gemarze i łapczywie pito ze źródła Tory. Ci najdumniejsi w mieście młodzieńcy byli uczniami reb Izraela Lejba.

Idąc w ślad za sukcesem jesziwy dla młodzieży, postanowiono otworzyć jesziwę dla młodszych roczników, gdzie reb Izrael Lejb uczył jedną klasę, a drugą uczył Jose Frankel. Nie było tam żadnych bójek, przekleństw, wrzasków – wszyscy skupiali się na zrozumieniu strony Gemary przeznaczonej do nauki w danym tygodniu i modlili się pobożnie. Po porannych zajęciach, zmawiano modlitwę przed jedzeniem i spożywano posiłek. Podniesieni na ciele i duchu, chłopcy wracali do nauki z żarliwością, poświęcając resztę dnia Świętemu, Który Jest Błogosławiony.

Równolegle bardzo dobrze rozwijała się szkoła „Bejs Jankew”, założona w roku 1930 przez Arona Jankewa, Hersza Fausta, Awroma Frankela, Hersza Tauba, Altera Buxbauma i Mosze Salomona. Początkowo kołaczyccy chasydzi patrzyli z dezaprobatą na pomysł edukowania żydowskich dziewcząt. Jednak gdy zdali sobie sprawę, że w tej szkole dwieście dziewcząt przygotowuje się do skromnego, pobożnego, żydowskiego życia, to na ich twarzach zagościł uśmiech zadowolenia.

I wtedy wybuchła II wojna światowa, która przerwała to wszystko. Już w piątek, pierwszego dnia wojny, na dębickim niebie widziano niemieckie samoloty. W sobotę miasto przeżyło ciężkie bombardowanie i wszyscy uciekli na wieś. Kiedy niemieckie oddziały wkraczały do Dębicy w dniu 13 września[9], nie natknęły się praktycznie na nikogo, zatem nie mogły rozstrzelać Żydów na rynku – jak w innych miastach. Żydów po prostu nie było. Niemcy wywiesili obwieszczenia mówiące o tym, że nikomu nic się nie stanie, i że wszyscy mieszkańcy powinni wrócić do miasta. Do Dębicy zaczęli stopniowo powracać goje, a potem Żydzi. Do Rosz Haszana[10] Niemcy mieli już kogo wysłać do sprzątania miasta: rabiego reb Altera wraz z synami i innych brodatych Żydów, którym te brody zaraz odcięto. Kilka dni przeszło spokojnie i do Sukkot[11] miasto było z powrotem pełne. Ale żydowskie domy ogołocono ze wszystkiego. Podczas bombardowania goje splądrowali je i wynieśli z nich wszystko. Prawie każdy goj coś ukradł i wzbogacił się na żydowskim mieniu.

Żydzi głodowali, nie mogli kupić chleba. Całe pieczywo zostało zarekwirowane przez Niemców – oby ich imiona zostały wymazane. Ale ci na razie nie zastrzelili żadnego Żyda. Gdyby bowiem kogoś zastrzelili, to z pewnością większość Żydów uratowałaby się, uciekając na rosyjska stronę, gdzie łatwo było się przemknąć. Lecz skoro pozwalali nam żyć, a niektórym nawet prowadzić interesy, to Żydów zamiast ubywać, przybywało. Dębiccy Żydzi, którzy początkowo uciekli z miasta, teraz powrócili z całymi rodzinami. Dzięki temu Niemcy zaczęli stopniowo prześladować Żydów i zaganiać ich do robót przymusowych. Żydzi zamiatali ulice, załadowywali węgiel i kamienie do wagonów itp. Wynagrodzenie za tydzień pracy wystarczało na bochenek chleba, który można było kupić tylko na czarnym rynku. Za normalną cenę kupiło się półkilowy bochenek, który musiał wystarczyć jednej osobie na cały tydzień. Szlachetna żona Aarona Tauba – hojna dobrodziejka – w swojej piekarni zawsze ukrywała przed Niemcami pewną ilość chleba, a następnie co tydzień rozdawała go dziesiątkom biedaków. Ci biedacy byli niegdyś elitą wśród obywateli miasta, a teraz musieli cierpieć głód.

Tak oto wyglądała piękna niegdyś Dębica. Życie kulturalne zamarło. Każda próba rozpoczęcia czegoś, co dodałoby ludziom odrobinę otuchy – była od samego początku skazana na niepowodzenie.

Tylko w jednym domu, małym, zrujnowanym domu reb Rubełe, gdzie wraz z żoną Esterą i trojgiem dzieci – Efraimem, Elozerem i Rubenem Jeszuą Heszlem – mieszkał dwudziestodziewięcioletni reb Izrael Lejb, nie odczuwano udręki głodu ani strasznej rozpaczy, strachu ani smutku. Właśnie tam reb Izrael nauczał swoich małych uczniów – Szmuela Reicha, Mojsze Ungera, Oszera i Szaula Joszesów, Mendela Ofena, Efroima Reicha, Jicchaka Salomona i innych. Nie odczuwali zimna ani głodu, nie bali się nieprzyjacielskich strzałów z karabinu. Ich twarze lśniły światłem, szczególnie wówczas, gdy reb Izrael Lejb zaczynał objaśniać szczególne znaczenie owych czasów, szczególną rolę odgrywaną w nich przez Żydów, którym – broń B-e! – nie wolno było popełnić żadnego grzechu opisanego w Torze, a zwłaszcza teraz, kiedy rządził Szatan, i kiedy anioły piekieł rzucały na ludzi swoje czary i chciały opanować świat, chciały zamordować wszystko to, co jest duchowe, wszystko, co jest wysublimowane, wszystko, co stanowi fundament judaizmu i fundament świata.

Po wejściu do domu reb Izraela Lejba można było się natknąć na dziesiątki ludzi słuchających z uwagą jego świętych mów. Wielu spośród tych, którzy przed wojną odeszli od judaizmu, teraz powracało do korzeni, mając okazję choć raz posłuchać reb Izraela Lejba. Józef Faust i Herszel Altman stali się bogobojnymi Żydami i byli niczym filary judaizmu na tle swoich syjonistycznych towarzyszy.

Ja, Mojsze Unger, syn Arełe Jaakowa, miałem zaszczyt spędzić całą noc z reb Izraelem Lejbem przy łóżku ciężko chorego Jeruchama Krigera. Było to w marcu 1940 roku. Nigdy nie zapomnę tej nocy. Dała mi siłę, dzięki której mogłem przetrwać w każdych, nawet najstraszniejszych okolicznościach, dzięki której mogłem znieść wszelkie zmagania mojej duszy oraz wyjść obronną ręką ze wszystkich tarapatów, i dzięki której mogę pozostać uczniem reb Izraela Lejba – mam nadzieję – aż do przyjścia Mesjasza, odkupiciela sprawiedliwych.

Kiedy Mojszełe Gewirtz wszedł do klasy reb Izraela Lejba i powiedział, że szuka dwóch ochotników, którzy czuwaliby nocą przy łóżku Jeruchama Krigera, zgłosiłem się i zapewniłem, że mogę pójść. Miałem nadzieję, że nikt oprócz mnie się nie zgłosi, i że razem ze mną pójdzie jedynie przełożony jesziwy. Od dłuższego czasu czekałem bowiem na okazję, aby zostać z reb Izraelem Lejbem sam na sam i usłyszeć od niego coś, czego nie mógł przekazać tłumowi. I, faktycznie, teraz miało się to ziścić.

Reb Izrael Lejb usiadł i zaczął kartkować księgę, którą zdjął z półki, lecz zmagając się z sennością, mimowolnie przysnął sobie przy stole, o czym mogę zaświadczyć. Reb Izrael Lejb zapewniał mnie, że nie potrzebuje długo spać, i że wcześnie się budzi.

Z drżeniem serca słuchałem tykania zegara. Rabi drzemał dokładnie piętnaście minut i obudził się z uśmiechem na twarzy. Przeprosił i tłumaczył, że jest strasznym śpiochem i nie potrafi się opanować. „Pamiętaj – rzekł – wielcy święci nie potrzebują snu, oni wznieśli się ponad prawa natury”. Później obmył dłonie, usiadł przy stole, otworzył starą księgę Ariego Hakodesza[12] i tłumaczył mi świętą rozprawę „Ot brit kodesz” [Znak przymierza]. Ja, piętnastoletni chłopiec, czułem bicie jego serca. Byłem podekscytowany, że rabi dotknął interesującego mnie od dawna tematu. Była 20:25, kiedy zaczął mi tłumaczyć tajemnicze znaczenie fraz „fundament wszechświata”, „fundament stworzenia” i „początek stworzenia” oraz w jaki sposób osiągnąć cel, czyli uświęcenie i oczyszczenie; w jaki sposób osiągnąć różne poziomy [świadomości] oraz jak wznieść się ponad prawa natury i kontrolować swoje ciało, uczucia i emocje, aby nie poddać się pokusom. W domu od czasu do czasu słychać było jęczenie chorego człowieka. Ale ja zapomniałem, gdzie się znajduję. Razem z reb Izraelem Lejbem przeniosłem się do królestwa prawdy, przyjaźni, czystości fizycznej i duchowej, świętości i wieczności. Kiedy rabi spojrzał na zegar, była szósta rano – czas zmawiania modlitwy porannej. Reb Izrael Lejb zaczął przedstawiać wielkość Stworzyciela z takim oddaniem, tak żarliwie, mądrze i wspaniale, że komuś, kto był jedynie jego uczniem, trudno jest to opisać. Trzeba by było mieć jego moc, aby tego dokonać. A jego już nie ma – odszedł wraz ze wszystkimi męczennikami.

W roku 1941 wśród dębickiej biedoty wybuchła epidemia tyfusu. Dziesiątki rodzin padły ofiarą tej straszliwej choroby, którą wywołuje głód. Reb Izrael Lejb wraz z rodziną znalazł się wśród osób, które zostały przeniesione do szpitala. Uczniowie biegali po mieście z poczuciem zwątpienia, obwiniając się o to, że nie zrobili wystarczająco dużo, aby ich nauczyciel nie odczuwał głodu. W istocie jednak zrobili wszystko, co było w ich mocy. Jego świętą twarz ujrzałem ponownie dopiero po dwóch tygodniach. Nie było na świecie takiej książki (może z wyjątkiem Szasu[13]), której by nie znał na pamięć – podobnie dzieł teoretycznych, etycznych i kabalistycznych. Jako czternastolatek, spędził osiem miesięcy w bibliotece amsterdamskiej…

Z pewnymi obawami otwierałem drzwi domu Zindela Glantza, gdzie reb Izrael Lejb spędzał pierwszy szabat po wyjściu ze szpitala. Serce bolało patrzeć, jak bardzo się zmienił zewnętrznie: bez brody, tylko oczy miał te same. Stałem przy drzwiach jak sparaliżowany, aż usłyszałem wezwanie: „Mojszełe, dlaczego stoisz tak daleko? Czy jest coś, co – broń B-e – Cię odpycha ode mnie?”. Z radością stwierdziłem, iż rabi jest taki, jak dawniej, i z przyjemnością udowodniłem, że i ja się – broń B-e – nie zmieniłem. Mimo, iż nieposkromiona sitra achara[14] panoszyła się na świecie, wszyscy jego uczniowie pozostali niczym niezdobyte warownie świętości.

W domu reb Izraela Lejba ponownie rozbrzmiał głos Tory. Rabi karmił głodnych wspaniale smakującym pokarmem Tory. Dom rabiego był dla nas niczym wyspa – pozwalała nam się odgrodzić od niebezpiecznej rzeczywistości masowych egzekucji, strachu i rozpaczy. Stanowił dla nas inny świat.

Lecz nie miało to trwać długo. Podczas święta Paschy w roku 1942[15] rabi został deportowany do Radomyśla wraz ze swoją rodziną i innymi biednymi, „niezdolnymi do pracy” rodzinami. Serca krwawiły nam z bólu, gdyż czuliśmy, że nie ma sposobu, żeby mu pomóc, i że być może widzimy go po raz ostatni. Była to straszna myśl. Reb Izrael Lejb się uśmiechnął i rzekł: „My już zawsze będziemy razem, Mojszełe”.

Zaraz po Pesach otrzymałem od niego pismo, w którym prosił, bym – w miarę możliwości –ponownie zebrał uczniów i – broń B-e – nie poddawał się rozpaczy. Codziennie przysyłał mi listy. Dostając taką korespondencję, człowiek mógłby przeżyć całe lata bez jedzenia.

Nadchodził czas najstraszniejszy. 17 lipca 1942 roku w Dębicy utworzono getto, do którego zwieziono wszystkich Żydów z okolicznych miejscowości. Wśród nich znaleźli się również Żydzi z Radomyśla. Wszystkich spędzono na „księżą łąkę”. Czekali tam przez trzy dni, aż zagoniono na nią siłą większość dębickich Żydów. Była tam moja matka, było pięć moich sióstr – Bracha, Ruchama, Brejndel, Gitel i Blimełe – i byłem ja. Mój brat Szmuel został zabity przez tych, których imiona powinny zostać wymazane, a brat Szlojme pozostał w mieście do 15 listopada. Potem również trafił tam, gdzie znajdowała się już cała jego rodzina.

Na dzień przed deportacją reb Izrael wymknął się z „księżej łąki” i przyszedł nas odwiedzić. Dzięki temu ponownie miałem zaszczyt z nim rozmawiać. Przekazał mi wówczas te słowa: „Trzeba być silnym. Odkupienie jest blisko. Żydzi już wkrótce zostaną odkupieni. To, że morduje się tylu ludzi, świadczy jedynie o tym, że nie została jeszcze osiągnięta liczebność krytyczna. Świat stoi w obliczu całkowitego odkupienia. W czasie ostatecznej walki świętości i czystości ze złem i grzesznością pada wielu niewinnych ludzi, lecz jakie ma to teraz znaczenie? Wszyscy spotkamy się jeszcze, kiedy przyjdzie Mesjasz”.

Powyższe tłumaczenie zostało dokonane z przekładu oryginału w jidysz
na język angielski (Thus were they Murdered i Reb Israel Leib Frankel, tłum. i oprac. Roberta Newman) [Sefer Dembic, ss. 163-167, red. Daniel Leibel, Tel Awiw, 1964].

Przetłumaczył z języka angielskiego, opracował i opatrzył przypisami:
Ireneusz Socha © 2012


  1. kahał (hebr. kehilla „gmina, kongregacja, zbór”) – specyficzne dla Polski określenie żydowskiej organizacji gminnej, której autonomia obejmowała sprawy religii, kultu, sądownictwa, pomocy społecznej, a także zbiór podatków na rzecz państwa. Na czele kahału stali tzw. raszim – reprezentanci wobec władz państwowych. W okresie porozbiorowym autonomia kahału została znacznie ograniczona i sprowadzona głównie do spraw religijnych i pomocy społecznej. (przyp. tłum.) Return
  2. tokecha lo alejnu – przekleństwo spadające na ludzi nielojalnych wobec Boga; odniesienie do Pwt 28:45-48: „Spadną na ciebie wszystkie te przekleństwa, będą cię ścigały i dosięgną cię, aż cię zniszczą, bo nie słuchałeś głosu Pana, Boga swego, by strzec nakazów i praw, które na ciebie nałożył. Staną się one znakiem i zapowiedzią dla ciebie i twego potomstwa na wieki. Zamiast służyć Panu, Bogu twemu, w radości i dobrym sercem, mając obfitość wszystkiego – w głodzie, w pragnieniu, w nagości i w największej nędzy będziesz służył swoim wrogom, których Pan naśle na ciebie. On położy na twój kark żelazne jarzmo, aż do zupełnej twej zagłady”. (przyp. tłum.) Return
  3. Tora we-Awoda (Tora i Praca) – ruch związany z religią, syjonizmem i polityką (partia Mizrachi). Głównymi założeniami były hasła odrodzenia narodu, tradycji religijnej, uznanie nakazów Tory za fundament wszystkich aspektów życia . Pod koniec lat 30. XX w. do Koszyc przybył z Litwy nauczyciel, który założył oddział ruchu młodzieżowego Tora we-Awoda, Tora i Praca. Ruch ten później przekształcił się w HaMizrachi. Syjonistyczne ruchy młodzieżowe organizowały wyjazdy i dyskusje na tematy związane z syjonizmem i historią Żydów. Miejsca ich spotkań stawały się dla młodych ludzi kulturalnymi i społecznymi centrami oraz przyczyniały się do popularyzacji ideologii syjonistycznej i oddania dla idei Izraela. (przyp. tłum.) Return
  4. talmud-tora (hebr. „nauczanie Tory”) – nazwa religijnej szkoły elementarnej przeznaczonej dla dzieci najuboższych rodziców, a także dla sierot, których nie było stać na opłacenie nauki u prywatnych nauczycieli. (przyp. tłum.) Return
  5. gabaj – administrator synagogi, często także jej skarbnik, zajmujący się nierzadko również ogólnymi sprawami gminy. W synagodze gabaj ma za zadanie dbanie o to, aby nabożeństwa odbywały się we właściwy sposób, w ich trakcie asystuje rabinowi. Niekiedy gabaj jest odpowiedzialny także za administrowanie cmentarzem. (przyp. tłum.) Return
  6. nejder (jid. „bez przysięgi”) – wyrażenie, używane przez bardzo pobożnych Żydów, odnoszące się do przyszłych działań, które ma zapobiec ryzyku złamania złożonego przyrzeczenia. (przyp. tłum.) Return
  7. jesziwa, jeszywa, jeszybot (hebr. „posiedzenie”) – rodzaj wyższej szkoły talmudycznej dla nieżonatych studentów. Dawniej pobierali w niej nauki chłopcy w wieku od 13-14 do dwudziestu kilku lat, absolwenci chederu lub szkoły zwanej talmud-tora. Po ukończeniu jesziwy niektórzy otrzymywali smichę, która uprawniała do objęcia stanowiska rabina. (przyp. tłum.) Return
  8. Bet Jakow (hebr. „Dom Jakubowy”) – sieć szkół religijnych dla dziewcząt z ortodoksyjnych rodzin, założona przez krakowską działaczkę oświatowo-społeczną Sarę Szenirer w roku 1917. (przyp. tłum.) Return
  9. Niemcy sforsowali Wisłokę późną nocą 7/8 września. Zajęcie Dębicy nastąpiło 8 września około 7.00 rano. (przyp. tłum.) Return
  10. Święto Rosz Haszana (żydowski nowy rok) w 1939 roku miało miejsce w dniach od 13 do 15 września. (przyp. tłum.) Return
  11. Sukkot – Święto Szałasów (Namiotów), zwane też Kuczkami – żydowskie święto rozpoczynające się pięć dni po święcie Jom Kippur, a dwa tygodnie po Rosz Haszana. Święto należy do świąt radosnych i upamiętnia mieszkanie w szałasach i namiotach (hebr. sukka – „szałas”, „kuczka”) podczas wyjścia z Egiptu i wędrówki do Kanaanu. W 1939 roku miało miejsce w dniach od 27 września do 4 października. (przyp. tłum.) Return
  12. Rabi Icchak ben Szlomo Luria Aszkenazi (1534-1572) – żydowski uczony i mistyk, uważany przez swych wyznawców za Mesjasza; twórca nowożytnej kabały – nowoczesny nurt mistycyzmu żydowskiego jest nawet nazywany „kabałą luriańską”. W języku hebrajskim jest nazywany Icchak Luria lub Icchak ben Solomon Aszkenazi. Znany jest też jako Izaak Aszkenazi, Arizal, Ari Ha-Kodesz lub Ha-Ari (z hebr. dosł. „Lew”, ale także akronim od „Boski Rabin Izaak”). (przyp. tłum.) Return
  13. Szas – akronim od Szisza Sidrej Miszna, czyli sześć porządków Miszny: 1. Seder Zeraim (Nasiona); 2. Seder Moed (Wyznaczony Czas); 3. Seder Naszim (Kobiety); 4. Seder Nezikin (Szkody); 5. Seder Kodszim (Świętości); 6. Seder Tacharot (Czystość rytualna). Sześć porządków (sedarim) dzieli się na 63 traktaty (masechot) i dalej na rozdziały (perakim) i poszczególne nauki (misznajot). Miszna to zbiór opinii halachicznych (normatywnych praw) skodyfikowanych przez rabiego Jehudę Hanasiego w II w. n.e w języku hebrajskim. (przyp. tłum.) Return
  14. sitra achara – (aram. „druga strona”), termin talmudyczny określający Szatana lub ciemne siły działające w świecie. (przyp. tłum.) Return
  15. W roku 1942 święto Pesach przypadało w dniach od 2 do 8 kwietnia. (przyp. tłum.) Return


[Tekst hebrajski – ss. 168-169]

Gorzki lament

By Jehuda Grünspan

Translated by Ireneusz Socha

Z przemówień przygotowanych na coroczne zebrania upamiętniające dębickich Żydów

Jeśli mamy wypełnić napomnienie wielkiego autora Lamentacji[1]: „Okryj się smutkiem, jak po synu jedynym, gorzką żałobą”, to najlepiej będzie, jeśli każdy z nas zostanie sam na sam ze swoim bólem i smutkiem, i w głębi duszy zapłacze nad krewnymi-męczennikami. Jeżeli zaś mamy przeżyć żałobę po całej gminie, to bardziej właściwe będzie, jeżeli zbierzemy się razem w milczeniu i poczuciu niepowetowanej straty – to najbardziej odpowiedni sposób wyrażenia naszej żałoby. A jednak nie umiemy milczeć, jesteśmy zmuszeni mówić, zgodnie z sentencją: „Muszę powiedzieć dla ulgi. Otworzę swe usta. Przemówię”[2].

Rzecz jasna, w niniejszym omówieniu nie wyczerpię wszystkich aspektów życia w mieście. Nie! Będzie to celowo opis jednostronny, koncentrujący się na jasnych stronach, a zakrywający strony ciemne, upamiętniający sukcesy, a pomijający porażki, uwypuklający dobre uczynki, a przemilczający złe czyny. Inaczej, byłoby lepiej, gdyby nasze oczy „wydziobały kruki nad rzeką” – jak powiedział mądry człowiek[3]. Powiemy zatem o ludziach, którzy nie mieli łatwości towarzyskiej, o butnych biznesmenach, małomiasteczkowych politykierach szerzących niezgodę w synagogach, betmidraszach i sztiblach w związku z trudnymi wyzwaniami i warunkami życia na gorzkim wygnaniu. Niech nas ręka b-a broni przed obiektywizmem. Niech oskarżyciel zamilknie!

Niniejsze omówienie obejmuje krótki czas około 14 lat[4], czyli mniej więcej okres międzywojnia. W owym czasie w naszym mieście mieszkało około 500 żydowskich rodzin, to jest około 2 500 osób. Można powiedzieć, że znało się wszystkich. Miasto rozciąga się pomiędzy sosnowymi i świerkowymi lasami na zachodzie a wielkimi łąkami-pastwiskami na wschodzie, pomiędzy rzeką Wisłoką na północy a Łysą Górą na południu. Poeta mówi, że człowieka kształtuje miejsce urodzenia, a zakątek świata, w którym się urodziliśmy i mieszkaliśmy, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nie ma tam wysokich gór ani nieprzebytych puszcz, brakuje niepowtarzalnych krajobrazów czy szczególnych cech fizycznych terenu, które zostają w pamięci. To okolica zwykła, ale nieskażona: zielona i przyjemna latem, bezchmurna i skuta lodem zimą, deszczowa i tonąca w błocie jesienią oraz jasna i kwitnąca wiosną. Dębiczanie byli podobni: nie byli wielkimi uczonymi w Torze, jednak pachnieli jej wonią. Wśród nich było bardzo mało uczonych. Nie mieli najlepszych pomysłów, ale z drugiej strony pomysłów im nie brakowało. Nie byli najmądrzejsi w kraju, ale zarazem nie brakowało im życiowej mądrości. Nie byli fanatykami, ale nie byli również złoczyńcami. Byli to głównie ludzie prości – szczerzy i zrównoważeni. Byli przeciętnymi ludźmi – w najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Istnieje również ważny aspekt społeczny dębickiej gminy żydowskiej. Naszkicuję teraz jej model składający się z dwóch trójkątów o wspólnej podstawie: czegoś na kształt rombu. Jego przeciwległe wierzchołki oznaczają dwie bardzo nieliczne grupy ludzi: bogaczy i biedaków. Boki górnego trójkąta symbolizują osoby dobrze ustosunkowane, zaś boki dolnego – nieszczęśników pozbawionych takich kontaktów. Środkowe pola figury przedstawiają klasę średnią – ludzi nie za bogatych i nie za biednych, przeciętnych, prostych i skromnych, dobrych ludzi, którzy bali się B-a i kochali żydowskiego bliźniego swego.

Podobnie można przedstawić grupy zawodowe. Po jednej stronie znajduje się mała grupa osób świadczących usługi religijne (rabini, przywódcy odłamów chasydzkich, sędziowie rabinaccy, szochtim, czyli rytualni rzeźnicy, chazanim, czyli kantorzy, nauczyciele i szamaszim, czyli woźni bożniczy), a wraz z nią grupa osób uprawiających wolne zawody (lekarze, dentyści, prawnicy, przedstawiciele władz gminnych, farmaceuci i inżynierowie). Po stronie przeciwległej mamy małą grupę rzemieślników: krawców, szewców, cieśli, kowali, skrybów, muzyków, tragarzy, łaziebników, piekarzy, karczmarzy, mleczarzy itp. – ludzi trudniących się różnymi rzemiosłami, zarabiających na chleb własnymi rękami.

Należy także wyróżnić nieliczną grupę żydowskich mieszkańców miasta, którzy – oprócz Żydów z okolicznych wsi, którzy przyjeżdżali do Dębicy, aby święcić z nami Wielkie Święta[5] i aby obchodzić jarcajt[6] – mieli związek z ziemią. Do tej grupy należeli ci, którzy posiadali pola uprawne, orali, kosili i zwozili zboże; ci, którzy mieli sady i zbierali owoce; tych kilku, którzy z troską zajmowali się hodowlą bydła i dostarczali nam ciepłe mleko od krów i kóz oraz ci, którzy przywozili nam konie i drób w swoich wozach, zwłaszcza zimą.

Wszystkie wymienione wyżej grupy były małe. Kiedy wrócimy do naszego modelu, to zobaczymy, że w części środkowej rombu (tam, gdzie trójkąty stykają się podstawami) znajduje się ogromna grupa przedsiębiorców, najbardziej liczna w mieście. Kilku z nich odnosiło wyjątkowe sukcesy jako przemysłowcy, eksporterzy, pośrednicy, budowlańcy i zleceniobiorcy. Zakładali fabryki i młyny, budowali domy mieszkalne i budynki użyteczności publicznej, brali udział w utwardzaniu dróg, brukowaniu chodników i budowaniu progów wodnych. Robili to wszystko bez formalnego wykształcenia biznesowego, bez rozeznania w polityce i bez odpowiednich papierów. Inna, równie nieliczna grupa zakładała miejscowe oddziały i przedstawicielstwa większych firm, tym samym wzmacniając kontakty gospodarcze łączące rynek lokalny z dużymi miastami. Kupcy leśni zlecali wycinkę drzew, handlowali drewnem zarówno w kraju, jak i zagranicą, kupowali i zakładali tartaki, produkowali deski, belki, łaty i odpady, które wykorzystywano jako materiał budowlany lub na opał, poza tym wytwarzali pokrycia dachowe.

Za nimi sytuuje się duże środowisko średnich i małych kupców – handlujących zbożem i owocami, węglem, smołą i paliwem; właścicieli sklepów sprzedający tekstylia, galanterię, przybory metalowe i materiały budowlane; właścicieli sklepików wielobranżowych, pasmanteryjnych i bławatnych; handlarzy drobiu, piór, gęsiego smalcu i wszelkiego rodzaju płodów rolnych; właścicieli zajazdów, domów gościnnych, delikatesów, cukierni i karczem; dostawców zaopatrujących stołówki na dworcach kolejowych i innych terminalach zapewniających miejscowej ludności transport do dużych miast – zaopatrujących zapracowanych i zagonionych pasażerów, którzy wykupili bilety miesięczne na pociąg; tych, którzy nosili pakunki na własnych plecach, a pomagały im w tym nieraz pracowite, dzielne żony, a także wszystkich pozostałych ludzi pracy. Pracowali ciężko od świtu do późnej nocy, w upalne lato i mroźną zimą, w obszernych sklepach urządzonych w kamienicach i w drewnianych budach, w kramach rozłożonych na rynku miasta i na targach w okolicznych miejscowościach. Utrzymywali swoje rodziny, ale przez cały czas pomagali innym. Niektórzy byli skąpi, a inni bardzo hojni. Wszyscy zaś razem zdani byli na łaskę niebios i przychylność narodów. A przy tym wszystkim zachowywali wiarę i radość życia, pokładali nadzieję w przyszłość bliską i daleką. Wiarę zmąconą jedynie drobnymi ziarnkami wątpliwości, zrodzonymi w odziedziczonej po przodkach podświadomości… Świadczyć o tym mogą lamenty, jakie wznosili i łzy, jakie wylewali, modląc się. Czy to były modły świąteczne, czy radosne uroczystości, nieustannie wzdychali i zanosili się rozdzierającym serce płaczem. Jak inaczej moglibyśmy to wytłumaczyć, jeżeli nie przeczuciem nadchodzących niepokojów i zagłady? Skąd by się brały te żałosne nuty podczas zmawiania psalmów pochwalnych w noc święta naszej wolności[7] czy podczas innych świąt? Skąd zawołania „Oj, Panie Wszechświata!” w czasie hakafot[8] w święto Simchat Tora, podczas modłów o deszcz i rosę dla ziemi, podczas machania w Sukkot[9], a zwłaszcza w Hoszana Raba[10]?

Jak wytłumaczyć to całe zawodzenie inaczej niż przewidywaniem zniszczenia i zguby?

To było podświadome. Bo we wszystkie pozostałe dni i lata dębiccy Żydzi żyli świadomie w normalnie funkcjonującym świecie, prowadząc prawe, uczciwe i „ufne” życie. W podobnym duchu prowadzono sprawy gminy żydowskiej. Stanowiska w administracji gminnej zajmowali ludzie prawi i uczciwi – wypełniający swoje obowiązki w sposób godny zaufania dla dobra całej społeczności żydowskiej. Nierzadko spotykali się z gwałtownymi, podstępnymi atakami opozycji, zwłaszcza na tle narodowościowym oraz w sferze relacji z samorządem terytorialnym. Jednak w większości przypadków umiano zgodnie rozwiązywać pojawiające się w tym czasie problemy. W zarządzie naszej gminy było bardzo mało silnych parnassim[11] (zarządców), którzy swoim zachowaniem wywoływaliby konflikty i wzajemne urazy, szliby po trupach do celu, odgrywając się i obrażając na innych, i nie mając przy tym względu nawet na świętych ludzi. Było za to kilku takich parnassim, którzy poświęcili całe życie dla dobra gminy, zapomnieli o korzyściach osobistych i rodzinnych oraz zawsze dbali o odkupienie i ograniczenie zła – czasami interweniując osobiście u burmistrza lub komendanta, u starosty i wojewody, jak również u naczelnika urzędu skarbowego, szefa policji czy pomniejszych urzędników miejskich. Ci działacze gminni byli gotowi w każdej chwili nieść pomoc każdemu, kto pomocy potrzebował. Oto historia ilustrująca poświęcenie przewodniczącego naszej gminy, który współkierował „Chewra Kadisza” (czyli bractwem pogrzebowym) i był nie tylko znakomitym mówcą na każdy temat, ale również jednym z tych, którzy umieli swoje słowa wprowadzać w czyn. Pewnego wieczora, kiedy zaczynał się szabat, w betmidraszu rozeszła się pogłoska, że jest obłożnie chory, wymagający ciągłej opieki i B-j łaski. W szabatowy poranek, kiedy ojcowie rodzin wracali z mykwy (łaźni rytualnej), matki wracały z piekarni z butelkami z gorącą kawą[12], a z otwartych okien niosły się głosy wiernych odmawiających tekst dwukrotnie, a tłumaczenie jednokrotnie[13], nagle – ku zaskoczeniu wszystkich – na jednej z ulic dał się słyszeć turkot furmanki. Przewożono człowieka opatulonego w koce. Żydowski woźnica ściągnął cugle. Koło wozu, w powszednim stroju i z futrzaną czapą na głowie, szedł przewodniczący gminy. Zaskoczonym tłumaczył: „Zabieramy go do Krakowa”[14]. Było jasne, że przewodniczący i pozostali członkowie zarządu gminy zgodzili się z pełnym miłości poświęceniem zdjąć szabatowe stroje i porzucić modły w synagodze, szabatowe posiłki oraz szabatowy wypoczynek z rodziną, aby odbyć wielogodzinną, wyczerpującą podróż pociągiem, znosić wszelkie trudy związane z opieką nad chorym itp. Takich miałaś parnassim, Dębico!

Należy też szczególnie wyróżnić przedstawicieli gminy w radzie miejskiej, a zwłaszcza tych, którzy reprezentowali ruch „Hatechija” (Odrodzenie), złożony z członków „Poalej Cyjon”, „Ogólnych Syjonistów”, „Mizrachi” itp. Prowadzili nieustanną, trudną i nieprzejednaną walkę z żydożercami, udaremniając ich ociekające nienawiścią spiski. Głosowali przeciwko wrogim uchwałom i bronili żydowskiego honoru na polsko-żydowskim forum. Z bólem i smutkiem wspominamy działaczy społecznych oraz ich pomocników z kręgów inteligencji, którzy organizowali zebrania, spotkania, odczyty i pisali artykuły w broszurach i gazetach. Często publicznie uświęcali imię Izraela.

Należy zachować w życzliwej pamięci wszystkich pozostałych działaczy gminnych: gabajów (woźnych bożniczych) dwóch synagog (w Starej i Nowej Dębicy), dwóch betmidraszów (dla „prostych” i dla chasydów), dwóch domów modlitwy (rabiego miasta i rabiego z Jodłowej) oraz trzech sztibli; członków bractwa „Chewra Kadisza”, nauczycieli ze szkoły „Talmud Tora” i z grupy studiujących Misznę oraz członków organizacji na rzecz zakupu ksiąg; zarządów kas zapomogowych i członków towarzystw dobroczynnych. Na błogosławioną pamięć zasługują działaczki „Chewra Kadisza” – te prawe kobiety, nasze dobre matki, które zajmowały się robieniem dobrych uczynków zarówno dla zmarłych, jak i dla żywych; które gotowały zupę dla chorych i kobiet w połogu; które spieszyły do betmidraszy, aby budzić litość i na cmentarze, aby wymierzać groby. Chcę tu przywołać jeszcze jedną prawdziwą historię. W dzień targowy, w czasie jednego z wielkich jarmarków tuż przed nie-żydowskimi świętami, kiedy kupcy notowali największe wpływy, w jednej z hurtowni wielobranżowych roiło się od gojów. Klientom usługiwało aż trzynaście sklepowych, ale i tak nie dawały rady. Właścicielka, jedna z głównych działaczek „Chewra Kadisza”, miała ręce pełne roboty. Wtem przed wejściem do sklepu zebrało się kilka kobiet ubranych na czarno, które zawołały: „Musimy iść! Mamy poważnie chorego!”. Właścicielka załamała ręce i zbolałym głosem lamentowała: „Aj! Waj! Co za ponury świat!”. W jednej chwili zostawiła wszystko, zarzuciła okrycie na ramiona i wyszła. Kobiety udały się do synagogi, poprosiły o otwarcie drzwiczek świętej arki i zawodziły: „Och, taka droga duszyczka! Taka czysta duszyczka! Prosimy o wasze wstawiennictwo, święte zwoje Tory! Błagajcie o litość i módlcie się”. W sklepie wrzało. Goje rozdziawili usta ze zdumienia. Tylko bywalcy synagog i domów nauki znali powód tej sytuacji.

Któżby przypuszczał, któżby przewidział, że one same – takie drogie, czyste dusze – nie będą mieć nikogo, kto by się za nimi pomodlił czy za nimi zapłakał.

Miejmy w błogosławionej pamięci wszystkich działaczy i setki członków różnych stowarzyszeń żydowskich działających w mieście. Reprezentowały one wszystkie odcienie, grupy wiekowe i obszary zainteresowań syjonizmu. Byli wśród nich założyciele, przywódcy i członkowie „Ogólnych Syjonistów”, a także organizacji takich, jak: „Dwora” („Debora”), „Akiwa”, „Hanoar Hacyjoni”, „Mizrachi”, „Młodzieżówka Mizrachi”, „Haszomer Hadati”, „Poalej Cyjon”, „Jugent”, „Frajhajt”, „Gordonia”, „Boslia”, rewizjoniści, „Betar”, „Trumpeldor”, „Haszomer Hacair”, „Poalej Cyjon Lewica” i inne. Błogosławmy w pamięci członków komitetów założycielskich i zarządczych oraz pracowników szkoły hebrajskiej i sierocińca, w tym nauczycieli tych placówek, dzięki którym przyswoiliśmy sobie hebrajską mowę. Święćmy pamięć komitetów rodzicielskich stowarzyszeń młodzieżowych, komitetów dwóch żydowskich bibliotek i klubów sportowych i wielu innych organizacji. Pamiętajmy o setkach kochanych, starych i młodych kobiet i mężczyzn, którzy poświęcili mnóstwo czasu i energii na rzecz działalności syjonistycznej i narodowego odrodzenia.

Należałoby opowiedzieć o ich świętym trudzie z najdrobniejszymi szczegółami. Przypomnieć ich pracę – na przykład sprzedaż syjonistycznego szekla[15] oraz kwestowanie na rzecz innych funduszy. Z wielkim zaangażowaniem przygotowywano różne sztuki teatralne i występy artystyczne. Dochód z nich przeznaczano na cele syjonistyczne i organizacje kulturalne. Przytoczę w tym miejscu jeszcze jedną, zapadającą w pamięć opowieść, której pewnie nie zna większość osób wywodzących się z naszego miasta. Po śmierci jednego z mieszkańców dalekich przedmieść Dębicy, rozniosła się wieść, że za przetransportowanie jego ciała na rogatki miasta, gdzie mieli je odebrać członkowie „Chewra Kadisza”, będzie można otrzymać znaczną sumę pieniędzy z przeznaczeniem na działalność syjonistyczną. Na ochotnika zgłosiła się zorganizowana grupa młodzieży. Ci, którzy mieszkali w owym czasie na obrzeżach miasta, mogli zaobserwować osobliwy kondukt żałobny: trumnę niosło na swoich ramionach czterech młodzieńców, za którymi szli ich koledzy i tylko jeden członek „Chewra Kadisza”. Chętnych do niesienia trumny nie brakowało, bo wiązało się to z działaniem „na rzecz Syjonu”.

Tej masie entuzjastycznie nastawionych ludzi, przepojonych ideałami syjonizmu, w większości nie dane było zobaczyć owoców swojej pracy, doświadczyć spełnienia marzeń i pragnień ani dołączyć do nas mieszkających tu, w Syjonie. Gdybyż choć dane im było – wraz z resztą [żydowskich] mieszkańców naszego miasta – umrzeć normalną ludzką śmiercią! To, co się z nimi stało, trudno nawet określić tym słowem. Już w dzieciństwie bowiem poznaliśmy właściwe znaczenie śmierci. Słyszeliśmy, jak członkowie „Chewra Kadisza” zwracają się do zmarłego: „Mój drogi przyjacielu, prosimy o wybaczenie! Całe miasto prosi o wybaczenie!”[16]. Był to – można rzec – znak z niebios.

Wracając do domu z chederu bezchmurnymi, zimowymi wieczorami, kiedy śnieg chrzęścił nam pod stopami, a na niebie, ponad naszymi głowami, roiło się od mrugających gwiazd, często zastanawialiśmy się, czym są owe mrugające zastępy gwiezdne i o jakich niezgłębionych tajemnicach dają nam znaki. Myśleliśmy wówczas, że są to dusze dobrych i sprawiedliwych. Gdy pojawiała się „spadająca gwiazda”, to był to dla nas znak, że ktoś właśnie stracił życie. Owe spoglądające z góry na miasto zastępy niebieskie wydawały się nam duszami dobrych i sprawiedliwych, którzy skończyli ziemski żywot i zamieszkali w niebiosach ponad miastem.

Lata później usłyszeliśmy podobną opowieść. Był to przekaz o Beszcie[17], który czcił Stwórcę w mroku nocy. W trakcie modłów do jego uszu dobiegł nagle odgłos płaczu: zdawało się, że jakieś dziecko zgubiło drogę w ciemności i szlocha. Besztowi zrobiło się żal błądzącego malca i wybiegł na zewnątrz, aby zabrać go do domu. Jednak przed domem nie było żywej duszy. Płacz dochodził z nieba: jedna z gwiazd rozżaliła się, bo przesłoniła ją chmurka. Gwiazda łkała i prosiła, aby jej światło zostało na powrót ukazane światu. Beszt natychmiast zmówił krótką modlitwę, dzięki czemu chmurka się rozwiała, a światło gwiazdy rozbłysło ponownie. Płacz ustał.
Kłęby dymu z krematoriów przesłoniły światło milionów gwiazd, w tym tysięcy gwiazd z nieba nad Dębicą… Nocami owe gwiazdy płaczą na niebie… Nie mamy takiej modlitwy, dzięki której moglibyśmy przywrócić je światłu żywych… Pamiętajmy o nich zawsze. A kiedy owe gwiezdne dusze o nas wspomną, to zamrugają, by nam powiedzieć: my żyjemy…

Powyższe tłumaczenie zostało dokonane z przekładu hebrajskiego oryginału
na język angielski (A Bitter Lament, tłum. i oprac. Jerrold Landau)
[Sefer Dembic, ss. 168-169, red. Daniel Leibel, Tel Awiw, 1964].

Przetłumaczył z języka angielskiego, opracował i opatrzył przypisami:

Ireneusz Socha © 2012


  1. Jr 6:26: „Córo mojego narodu, przywdziej wór pokutny i kajaj się w popiele! Okryj się smutkiem, jak po synu jedynym, gorzką żałobą, bo przyjdzie na nas nagle niszczyciel”. (przyp. tłum.) Return
  2. Hi 32:20. (przyp. tłum.) Return
  3. Prz 30:17: „Oko, co ojca wyśmiewa, gardzi posłuchem dla matki – niech kruki nad rzeką wydziobią lub niech je zjedzą orlęta!”. (przyp. tłum.) Return
  4. W oryginale mowa o dwóch latach szabatowych. Rok szabatowy w judaizmie przypada co siedem lat. Więcej informacji: http://pl.wikipedia.org/wiki/Szmita (przyp. tłum.) Return
  5. Wielkie Święta (Wysokie Święta) – właściwie Jamim Noraim lub Jomim Noraim (hebr. „Groźne Dni”, „Straszne Dni”, „Dni Trwogi”) – w judaizmie pierwsze dziesięć dni miesiąca tiszri, okres pokuty, ciąg dni, podczas których decyduje się los człowieka na następny rok. Groźne Dni rozpoczynają się świętem Rosz Haszana (zapisanie przez Boga w Księdze Żywota lub w Księdze Śmierci), a kończą świętem Jom Kipur (zapadnięcie ostatecznej decyzji co do losów Żyda). (przyp. tłum.) Return
  6. jarcajt lub jorcajt (jid. „rocznica”) – rocznica śmierci w tradycji żydowskiej, obchodzi się ją zgodnie z kalendarzem żydowskim. W jarcajt odwiedza się groby zmarłych, odmawia kadisz, kładzie kamyczki na macewie (nagrobku). (przyp. tłum.) Return
  7. Hallel (hebr. „chwała”) – psalmy pochwalne, śpiewane podczas radosnych okazji. Psalmy od 113 do 118 to tzw. Mały Hallel, a psalm 136 – Wielki Hallel. Mały Hallel odmawia się podczas modlitwy porannej (szachrit). Oba Hallele śpiewa się podczas wieczerzy paschalnej. W synagodze modlitwy te odmawia się podczas świąt Pesach, Szawuot, Sukkot, Chanuka i Rosz Chodesz. (przyp. tłum.) Return
  8. hakafot (l.poj. hakafa „okrążenie”) – okrążenia bimy. Ceremonia hakafot odbywa się w święto Simchat Tora (w diasporze obchodzonym w ósmym, a w Izraelu w siódmym, ostatnim dniu święta Sukkot). Podczas nabożeństwa w synagodze wyjmuje się wszystkie zwoje Tory z aron ha-kodesz, a następnie urządza się procesję wokół bimy. Liczba okrążeń wynosi siedem (podobnie jak siedmiu gości (uszpizin) odwiedzających Żydów w czasie Sukkot – Abraham, Izaak, Jakub, Józef, Mojżesz, Aaron i Dawid). Każdemu okrążeniu patronuje inny praojciec. Pod koniec każdego okrążenia zwoje Tory przekazywane są innej osobie, aby jak największa ilość wiernych wzięła udział w obrzędzie. Procesji towarzyszą śpiewy i tańce. Hakafot urządzane są wieczorem, podczas modlitwy maariw oraz następnego dnia w czasie modlitwy szachrit. W Izraelu istnieje zwyczaj urządzania hakafot sznijot – drugich okrążeń. Odbywają się one zwykle w centralnym miejscu miasta. Towarzyszą im występy. Hakafot sznijot odbywają się już po zakończeniu święta. (przyp. tłum.) Return
  9. Podczas święta Sukkot potrząsa się arba minim, to jest „czterema gatunkami”. Jest to wiązka złożona z liści palmowych (lulaw), gałązki wierzby (arawa) i mirtu (hadas) oraz etrogu, czyli cytronu. Rośliny te symbolizują różne typy Żydów, składające się na społeczność. Palma daje słodkie owoce, lecz nie ma aromatu – jest znakiem tych, którzy studiują Torę, lecz nie wypełniają przykazań; wierzba nie ma ani aromatu, ani owoców, symbolizuje ludzi którzy utracili wiarę; mirt ma miły zapach, lecz nie owocuje – to prostaczkowie przestrzegający prawa choć nie są uczeni, natomiast etrog – aromatyczny, soczysty owoc – jest symbolem ludzkiej doskonałości. Wiązka „czterech gatunków” obrazuje także ludzki kręgosłup, który musi zginać się przed Bogiem. W trakcie ceremonii macha się nią na wszystkie strony świata, a także w górę i w dół, co oddaje przekonanie o wszechobecności Najwyższego. W liturgii siódmego dnia podczas święta Hoszana Raba (hebr. „Zbaw nas, prosimy”) siedmiokrotnie okrąża się synagogę z lulawem w ręce. Podczas radosnego korowodu, połączonego z tańcem i śpiewem, po każdym okrążeniu wokół bimy odnosi się jeden zwój Tory z powrotem do aron ha-kodesz. Pod koniec uroczystości uderza się lulawem o podłogę tak długo, aż opadną z niego wszystkie liście. To „młócenie liści” ma zarówno sprowadzać deszcz, czyli być zapowiedzią dobrych urodzajów w przyszłym roku, jak też symbolizuje całkowite oczyszczenie się z grzechów, które opadły z człowieka, jak liście z gałązek. (przyp. tłum.) Return
  10. Hoszana Raba (hebr. „Zbaw nas, prosimy”) – Wielka Hosanna, siódmy dzień żydowskiego święta Sukkot (21 dzień miesiąca tiszri), podczas którego procesja chodzi siedem razy wokół synagogi, po czym uderza gałązkami o ziemię. (przyp. tłum.) Return
  11. Na czele każdej gminy stali parnassim (inaczej raszim), czyli „najstarsi” (Polacy często określali zarząd gminy nazwą „rada starszych”), w liczbie od 3 do 5, wybierani przez gminę na rok. Jeden z parnassim pełnił funkcję przewodniczącego, zmiana następowała kolejno co miesiąc. Starszyzna była w kontakcie (w większych miastach z tzw. „sędzią żydowskim”, czyli szlacheckim zastępcą wojewody) z urzędnikiem państwowym do spraw żydowskich. Drugie miejsce we władzach gminy zajmowali towim, czyli asesorowie sądowi. Na trzecim miejscu była reszta członków rady, z których wyodrębniano komisje zajmujące się realizacją podstawowych funkcji gminy: gospodarczą, administracyjną, sądowniczą oraz filantropijną i wychowawczą. (przyp. tłum.) Return
  12. W szabat każdy Żyd ma obowiązek spożycia trzech świątecznych posiłków, lecz nie wolno rozpalać ognia. Jeden z tych posiłków, obiadowy, musi być daniem ciepłym, więc Żydówki przygotowywały je w piątkowe południe i przed nastaniem szabatu – w szczelnie zamkniętych naczyniach – zanosiły do piekarni. Były to albo piekarnie chrześcijan, z którymi żydowska społeczność miała układ, lub piekarnie należące do Żydów, w których na dzień szabatu zatrudniano tak zwanych „gojów szabasowych”. Na miejscu w rozgrzanych piecach, w których na co dzień rumienił się chleb, układano naczynia ze świątecznymi potrawami (najczęściej czulentem, czyli gulaszem przyrządzanym z koszernego mięsa, z fasolą (często ciecierzycą), cebulą, kaszą jęczmienną lub jaglaną). Do każdego naczynia doczepiano karteczkę z numerkiem (drugą taką miała właścicielka). W cieple potrawy dochodziły i przenikały przyprawami. Następnego dnia przed południem odbierano naczynia i spożywano ciepły obiad z całą rodziną. (przyp. tłum.) Return
  13. W każdym tygodniu dwukrotnie czyta się fragment Tory przeznaczony na dany tydzień oraz jednokrotnie jego wersję zawartą w „Targum Onkelos”, czyli aramejskim przekładzie Tory, dokonanym przez konwertytę Onkelosa ok. 90 r. W czasach talmudycznych czytano je razem z Torą, aby słuchający mogli zrozumieć jej treść. (przyp. tłum.) Return
  14. Naruszenie świętości szabatu w celu ratowania ludzkiego życia jest dopuszczalne, a nawet wskazane. (przyp. tłum.) Return
  15. Syjonistyczny Szekel, „składka syjonistyczna” lub „akcja szeklowa”. Światowe kongresy syjonistyczne stanowiły dla wszystkich organizacji syjonistycznych z całego świata forum wymiany myśli, programów oraz narzędzi i działań, zmierzających do budowy własnego państwa żydowskiego. Działalność kongresów pociągała jednak za sobą dwa problemy: sposób sfinansowania działalności oraz sposób wyboru delegatów. Oba te problemy rozwiązano wprowadzając tzw. składkę syjonistyczną, czyli szekel. Osoby, które zakupiły szekel, miały prawo wyboru delegatów na kolejne kongresy, a równocześnie finansowały ich działalność. (przyp. tłum.) Return
  16. Po przygotowaniu zwłok do pogrzebu, członkowie „Świętego Bractwa” zwracają się do zmarłego z rytualną prośbą o wybaczenie. Odmawia się wówczas specjalną modlitwę, zapisaną w księdze bractwa: Ponieważ być może nie postąpiliśmy odpowiednio wobec jakiegoś zmarłego spośród zmarłych i uchybiliśmy jego czci lub uczyniliśmy mu obrazę i wstyd podczas niesienia trumny lub podczas nakładania całunu, oczyszczania [zwłok], wyznaczenia, kopania i zasypywania grobu oraz odnośnie kamienia i położenia kamienia grobowego lub miejsca i sposobu złożenia go w grobie – że nie było to zgodne z jego honorem i nie było zgodne z prawem i Torą lub że nie było odmierzenia kroków na jakimś grobie z pogrzebanych w sekrecie i strzeżenia duszy, lub inny grzech, wykroczenie lub błąd, które są nieznane i niewidoczne dla naszych oczu. (...) Przyszliśmy przed Twoje oblicze z wielka prośbą oraz licznymi modlitwami i błaganiami (...), aby odpuścić, darować i przebaczyć nam całkowitym przebaczeniem to wszystko: wszystkie nasze grzechy i cierpienia, które uczyniliśmy. (przyp. tłum.) Return
  17. Rabi (rabin) Israel ben-Eliezer (ur. 27 sierpnia 1698 w Okopach Świętej Trójcy, zm. 22 maja 1760 w Międzybożu) – znany bardziej pod przydomkiem Baal Szem Tow (Mistrz Świętego Imienia, Pan Dobrego Imienia, albo Mąż Dobrej Sławy) lub pod akronimem BeSzT – rabin, cadyk, jeden z twórców chasydyzmu na terenach dawnej Rzeczypospolitej w XVIII wieku . Mistrz Dow-Bera z Międzyrzecza, nauczyciela Elimelecha z Leżajska. (przyp. tłum.) Return


[Strona 175]

Sprawiedliwi wśród narodów świata

Translated by Ireneusz Socha

Dom w Dębicy – w pobliżu budynku Gestapo. W domu tym przechowano trzynaście osób. Przez większość czasu siedziały na strychu, a przez pewien czas – w piwnicy pod garażem. Lata okupacji hitlerowskiej obfitowały w historie o sile drzemiącej w człowieku, lecz niewielu ludzi mogłoby się równać z młodym polskim lekarzem, dr Aleksandrem Mikołajkowowem i jego żoną Leokadią. Ryzykowali życie swoje i swoich małych dzieci, aby udowodnić, że istnieją jeszcze przyzwoici ludzie, którzy cenią ludzkie życie i wartości humanistyczne.

Dr Mikołajków nie może nam o tym sam opowiedzieć, gdyż zginął dnia, kiedy wyzwalano Dębicę, podczas opatrywania rannego. Lecz A. R.[1], jedna z trzynastu osób, które zostały uratowane – dziś rabin w nowojorskiej dzielnicy Brooklyn – opublikował historię opowiadającą o odwadze doktora i jego żony. Przez dwa lata próbował zdobyć wizę wjazdową do Stanów Zjednoczonych dla Pani Mikołajków, która bardzo pragnie spotkać się i pobyć dłużej z tymi, których uratowała. Ku jego wielkiemu rozczarowaniu, rząd Stanów Zjednoczonych odrzucił wniosek. Młody, trzydziestotrzyletni rabin, maż, ojciec trojga dzieci, wciąż nie może zapanować nad emocjami opowiadając o udrękach, jakie stały się jego udziałem. Poniżej przekazuję jego historię tak, jak mi ją opowiedziano.

Hitlerowcy podbili Dębicę w 1939 r. i natychmiast przystąpili do prześladowania Żydów i polskiej inteligencji. Zaczęli m.in. od utworzenia obozu koncentracyjnego, a następnie getta.

Dr Mikołajków – jako lekarz miejskiej kasy chorych – nie mógł się pogodzić z hitlerowskimi restrykcjami i prześladowaniem Żydów. Uważał, że niesprawiedliwość czyniona wobec części populacji miasta jest niesprawiedliwością czynioną wobec wszystkich.

Rabin – który był wówczas trzynastoletnim chłopcem i już przed wojną leczył się u doktora – prosił go o załatwienie jakiejś pracy, która pozwoliłaby mu uniknąć – choćby przez krótki czas – transportu do obozu. Z racji wykonywanej profesji doktor mógł przez pewien czas zatrudniać chłopca w roli gońca.

W piątek rano pani Mikołajków pojawiła się w getcie i powiedziała, iż wie o niemieckich przygotowaniach do likwidacji Żydów, co ma nastąpić za kilka dni. Wiadomość o zbliżającym się nieszczęściu rozeszła się bardzo szybko po getcie. Przerażeni Żydzi zaczęli budować kryjówki pod swoimi domami lub uciekali z miasta. W owym czasie doktor powiedział gońcowi, że chciałby uratować całą jego rodzinę, nawet gdyby wiązało się to z wielkim niebezpieczeństwem.

W dniu 17 czerwca 1942 r. – znów za sprawą pani Mikołajków – rozeszła się wiadomość, że likwidacja zacznie się za kilka godzin. Pani Mikołajków dała gońcowi klucz na strych i powiedziała: „Spróbuj uratować, kogo tylko możesz”. W kilka godzin chłopcu udało się wprowadzić na strych całą swoją rodzinę – z wyjątkiem jednej z sióstr, której akurat nie było w domu – oraz rodzinę swojego wuja.

Był to nieduży, dwukondygnacyjny dom. Doktor wraz z rodziną i służącą mieszkał na parterze. Pierwsze piętro zajmował nieżonaty lokator. Ich obecność bardzo niepokoiła doktora, gdyż upatrywał w służącej i w lokatorze potencjalną piątą kolumnę i dlatego musiał na nich uważać tak, jak na Gestapo.

Pewnego dnia rabin dowiedział się, że w mieście rozlepiono obwieszczenia mówiące, iż osoby ukrywające Żydów, zostaną rozstrzelane. Natychmiast poszedł do doktora i powiedział mu, że rodzina, którą przechowuje, nie wiedziała, iż z jej powodu doktor narazi na niebezpieczeństwo życie własne i swojej rodziny. Dr Mikołajków odparł: „Dla ratowania niewinnych ludzi zawsze chętnie zaryzykuję życie”.

W nocy, kiedy lokator i służąca spali w swoich pokojach, doktor wraz z żoną przynosił ukrywającym się Żydom jedzenie. Na strychu nie było toalety, więc swoje potrzeby załatwiali do kubła. Doktor wynosił go co noc i nigdy się na to nie skarżył.

Tymczasem hitlerowcy zaczęli gromadzić w getcie wielką liczbę Żydów z całego regionu. W pewnym momencie liczba ta sięgnęła 12000 osób. W okresie pierwszej akcji do Bełżca wysłano 6000 ludzi. 3000 starców i dzieci zamordowano na miejscu. Zostało jedynie 3000 osób. Byli to wyłącznie wyselekcjonowani robotnicy.

Nie chcąc dłużej narażać życia doktora na niebezpieczeństwo, ukrywający się ludzie opuścili swoją kryjówkę i pod osłoną nocy wrócili do getta. Pomimo młodego wieku chłopiec wziął na siebie odpowiedzialność za dwie rodziny. Biorąc pod uwagę panującą wówczas sytuację było to całkiem normalne, gdyż w czasie wojny dzieci często musiały przedwcześnie dorosnąć. Rabin wspomina: „Pewnego razu słyszałem, jak ośmiolatka pocieszała swoją matkę przed wysyłką do obozu i opowiadała jej, że droga stamtąd prowadzi prosto do Raju”.

Życie w getcie było nie do zniesienia. Żydzi pracowali przy najcięższych robotach, otrzymując w zamian głodowe racje, czyli ćwierć kilograma chleba na dobę. Udzielanie pomocy żydowskiej rodzinie groziło śmiertelnym niebezpieczeństwem, a mimo to pani Mikołajków wychodziła nocą i przynosiła im worki z jedzeniem.

Pewnego dnia dr Mikołajków przekazał rodzinie chłopca list, w którym poinformował, że Żydów w getcie czeka rychła śmierć, i że cała grupa powinna wrócić do niego jak najszybciej. Cała trzynastka wróciła zatem do doktora jeden po drugim tak, aby nie wzbudzić podejrzeń. Przez dziewięć miesięcy ukrywali się w piwnicy za garażem. W kilka nocy przekopali tajne przejście z piwnicy do garażu, przez które doktor podawał im nocą jedzenie.

Warunki w piwnicy były bardzo trudne. Panował tam całkowity mrok. W obawie przed hitlerowcami nie zapalono nawet jednej świeczki. Podczas deszczu woda podtapiała piwnicę i sięgała im czasami po szyję. Jedyną korzyścią w tej sytuacji był fakt, iż wilgoć odstraszała wszy, których nie mogli znieść. Prześladowców jednak nie odstraszała, bo nadal trzymali się mocno.

Pewnego dnia w domu doktora pojawili się gestapowcy i zażądali wydania kluczy do garażu. Nie powiedzieli, dlaczego. Po prostu zażądali, aby opróżnić garaż w ciągu 24 godzin. Owej nocy rodzina przeniosła się na strych, gdzie pozostała do wyzwolenia. Wspominając dziś tamte czasy, rabin uważa za cud to, że udało im się przeżyć w takich warunkach. Prawdopodobnie czerpali potrzebną siłę z głębokiego pragnienia, aby doczekać wyzwolenia i ujrzeć upadek wroga. Znoszone z trudem ograniczenia często były przyczyną kłótni, jakie wybuchały między nimi, lecz uczony i bogobojny ojciec zawsze potrafił ich uspokoić.

Niezwykłe poświęcenie szlachetnej pary zapewniało im dodatkowe wsparcie. Aby pojąć skalę ofiarności, prezentowanej przez Mikołajkowowów, trzeba podkreślić, iż oboje zostaliby niechybnie rozstrzelani, gdyby odkryto, że kogoś ukrywają.

6 czerwca 1944 r., zachęceni przez bliskość armii rosyjskiej, Polacy podjęli próbę powstania przeciwko hitlerowcom, zabijając jednego z nich. Pałając żądzą zemsty, Niemcy zaczęli – dom po domu – przeczesywać całe miasto w poszukiwaniu rebeliantów. W końcu zjawili się przed domem doktora. I wówczas to – jak mówi rabin – zdarzyło się coś, co można określić jedynie słowem „cud”. Hitlerowcy ustawili u wejścia do domu drabinę, która sięgała na strych, i jeden z nich zaczął wchodzić na górę. Nie sposób opisać, co czuli ukrywający się na strychu ludzie. Sparaliżowani strachem, zaczęli szeptem wyznawać wiarę w oczekiwaniu na bliski koniec. Dało się już widzieć wykrzywioną w morderczym grymasie twarz hitlerowskiego kapitana, kiedy nagle coś upadło. Niemiec zszedł na dół, aby sprawdzić, co się stało, i już nie wrócił.

Kilka dni przed wyzwoleniem ukrywający się ludzie słyszeli odgłosy bombardowania i ostrzeliwania miasta. Nikt nie mógł im przynieść jedzenia, gdyż okolica była pod ostrzałem. W konsekwencji cała trzynastka nie jadła nic przez kilka dni.

Rabin nie pamięta dokładnie, kiedy dotarła do nich nowina o wyzwoleniu. Pamięta tylko moment wyjścia z ukrycia. Niepodobna opisać, jak wyglądały twarze ocaleńców. Nie przypominali ludzi: brudni, z brzuchami wzdętymi z głodu i półślepi od długiego przebywania w ciemności.

Po wyzwoleniu miasta przez Rosjan cała rodzina trafiła do szpitala na dłuższą rekonwalescencję. Byli w bardzo złym stanie, lecz powoli odzyskiwali siły i doczekali zwycięstwa, o którym tak marzyli podczas długich, przeżytych w męce lat. Niestety, cnotliwy doktor, który tyle wycierpiał, aby umożliwić im dożycie do czasu wolności, nie doczekał zwycięstwa. Zginął w dniu wyzwolenia miasta, podczas świadczenia pierwszej pomocy rannemu. Rabin mówi: „Każdego roku pamiętam o rocznicy jego śmierci. Wierzę w życie pozagrobowe i ufam, że dr Mikołajków zajmuje należne mu miejsce”.

Po jego śmierci doktorowa pozostała bez środków do życia. Ocaleńcy przenieśli na nią prawo własności do rodzinnego domu w Dębicy, a po przenosinach do obozu przesiedleńców w Austrii, zaczęli niezwłocznie wysłać do niej paczki z żywnością – zebraną z własnych racji żywnościowych.

Zaraz po przybyciu do Stanów Zjednoczonych zaczęli posyłać doktorowej paczki z żywnością, odzieżą i lekarstwami, aby jej pomóc w wychowaniu dwóch synów. Jeden z nich jest obecnie lekarzem, drugi – inżynierem.

Przetłumaczył z języka angielskiego, opracował i opatrzył przypisami:

Ireneusz Socha © 2005

Powyższe tłumaczenie zostało dokonane z przekładu hebrajskiego oryginału na język angielski
(From Among the Righteous Gentiles, tłum. i oprac. Jerrold Landau Page 175).
[Sefer Dembic, s. 175, red. Daniel Leibel, Tel Awiw, 1964].


  1. Efraim Reich. (przyp. tłum) Return

 

« Previous Page Table of Contents Spis treści Next Page »



This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Dembitz, Poland     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Ireneusz Socha

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 18 Jul 2014 by LA