« Previous Page Table of Contents Next Page »

{235}

Pieśń pokolenia

Pinchas Bizberg


Wstęp

Wyjątki z książki „Sabbath and Festival Jews” – Pieśń Pokolenia. Autor, zgierski Żyd, opisuje swoje rodzinne miasto i jego żydowskich mieszkańców. Zgierz występuje tu pod zmienioną nazwą – Miechów.

Książka „Sabbath and Festival Jews” wydana została przez Centralną Organizację Żydów Polskich w Argentynie, w Buenos Aires w roku 1949 jako 55 tom serii „Polskie Żydostwo”.

Tytuły (nagłówki) poszczególnych rozdziałów pochodzą najczęściej od nas, nie od P. Bizberga.

Simchat Tora w sztibł chasydów z Góry Kalwarii

Dziś jest Simchat Bejt Ha-Szoewa [37], a kto nie doświadczył Simchat Bejt Ha-Szoewa, ten nie widział w życiu radości… Jak jasne i spokojne jest to święto w chasydzkiej sztibł! Złoto migocące, czyste światła, lampka przy pulpicie, biała tkanina spowijająca arkę; światło pada na miedzianą umywalnię, ręczniki na wieszakach, szafki z książkami; także na grupę chasydów śpiewających i tańczących ramię w ramię. Jedna melodia przechodzi w drugą, nikt nie jest zmęczony, każdy czuje w sobie świeże siły. Cały dzień młodzież świętowała w domu reb Szlomo Sirkesa. Było odświeżające węgierskie wino, stary, mocny miód, następna szklanka, następny taniec, i jeszcze jedna szklanka, i znów taniec. Pieśni kalwaryjskie są jak morze, nigdy nie wysychają… a kto nie widział radości czerpania wody w Jerozolimie, ten nigdy nie widział prawdziwej radości. Więc Żydzi, ramię przy ramieniu, tańczą i tańczą by wyrazić swoją radość. Potem Chaim Hirsz z powagą uderza w blat pulpitu: Żydzi, czas na maariw (modlitwę wieczorną)! Wtedy Sabataj Nachums zaczyna najradośniejsza pieśń chasydów z Góry Kalwarii, potem chasydów wareckich, i kockich, i pieśń reb Henecha, i kiedy krąg staje się szerszy i większy, młodzi i starzy razem klaszczą w dłonie; o cokolwiek się modlimy, do kogo się modlimy, tańczmy, służmy Błogosławionemu Panu radością. A kto nie widział radości czerpania wody, ten nie widział w życiu radości… Krąg powiększał się i powiększał, tańczono już na dziedzińcu przed sztibł; tańczyły świece w rękach chłopców, tańczył księżyc i gwiazdy. Bądźcie szczęśliwi, bracia, i tańczcie! Jaka maariw, gdzie tam maariw! Sabataj Nachums znów tańczy kozackiego w chasydzkiej ekstazie, a naprzeciw niego tańczy Josełe Baluter…

A kto pamięta szczytowy moment Simchat Tora, kiedy to chasydzi wdrapali się na dach domu reb Lipego i na dachy graniczących z miejskim aresztem domów Szpeichlersów i Kammersów, aby tańczyć przed całą społecznością, żeby cały świat wiedział, że Żydzi świętują radość Tory, żeby strażacy Maciek i Marcin, i stróż więzienny Wacek wiedzieli, ze Żydzi mają Torę! Niech wie o tym kamienny Jozel [38] i jego ukoronowana matka na kościelnych filarach! Niech wie księży sad ze swoim kamiennym płotem!.. Sabataj Nachums pierwszy włazi na śliski dach i zaczyna się kołysać. Wkrótce wybucha radosna melodia na Simchat Torę, i Żydzi tańczą, wpatrzeni w wielki, chłodny jesienny błękit, kraniecświętującego świata, aż dusze napełniają się nabożeństwem i unoszą ku Niebu.

A kto, wiedziony nakazem serca, wyrwał ciężką, pękatą umywalnię ze ściany sztibł i przyniósł pod studnię na rynku pożyczone z sąsiednich domów wiadra, tak by napełnić długą sztibł taką ilością wody, aby chasydzi mogli, jak zwyczaj nakazuje, na pamiątkę przejścia przez Morze Czerwone w siódmą noc Paschy tańczyć z podkasanymi kapotami i podwiniętymi nogawkami, spod których wystawały jedwabne podwiązki? Sabataj Nachums, a dusza jego radowała się, gdy nadchodził czas pieśni – zbliżało się lato, lżejsza i łatwiejsza pora roku, bez konieczności zabiegania o węgiel do ogrzewania mieszkań, o ciepłą odzież, obfitująca w tanie i pyszne owoce.

Zawsze Sabataj Nachums. To on zachęcał młodych, aby w noc Szmini Aceret [39] stukali do bogatych domów i domagali się poczęstunku ze wszystkich królewskich smakołyków przygotowanych na święto: nadziewanej ryby, kapusty, toreb cukru, pieczonych indyków, kaczki ze smakowitym nadzieniem i tłustej gęsi. To za jego poduszczeniem podpita młodzież szturmowała piwnice w poszukiwaniu butelek wina, starego, aromatycznego miodu i czarnej kawy.

Ktoś wciąga do roztańczonego kręgu ospowatego strażaka Macieja[40]: „Ach, ci Żydzi, chcą maskarady!… Ach, Żydzi!… Tańczą przez pół dnia, cóż robić, Żydzi to Żydzi, a za zabawę trzeba płacić…” Sabataj Nachums płaci za zabawę. Na chwałę Niebios.

Gdyby tak nadszedł już dzień wiecznego dobra [41], jeszcze tyle dni do Szabatu! Ile smutku wygląda z każdego kąta sklepu! Z żółtych śliwek, z ośmiu dymiących lamp, z beczki śledzi, z brudnego worka z jęczmieniem, z paczek łojowych świec, z mezuz na framugach, ze złowrogo błyszczących złotówek, z nabrzmiałego lękiem nocnego nieba nad sztetł, z pobożnych porannych westchnień z Bejt Ha-Midraszów i chasydzkich sztibł, z mamrotania psalmów przez Żydów studiujących Ejn Jaakow.

Panie Świata, kiedyż będziemy wolni od smutku!

{237}

Rok Dziewięćset Piąty

Szyfra z Miechowa nie bał się wystawić proporca zrobionego z kawałka czerwonego płótna z rękami robotników zaciśniętymi na gardle dwugłowego orła, a kowal Herszel nie bał się nosić naszytego na bluzie ostrza bagnetu.

Nie baliśmy się, chociaż w Łodzi generał Kaznakow powiesił dwadzieścia osób i skazańcy kołysali się na wietrze jak pranie wywieszone na sznurach. Zjednoczona Młodzież nie zawahała się obrabować urzędu pocztowego, skoro partia była w potrzebie. A kto był głównym mówcą na demonstracji w Miechowie? Wowe w źle uszytym ubraniu, z pejsami.

Rewolucja 1905 roku została zatopiona w krwi. Rządzili żandarmi, tłukli pałkami po głowach, po brzuchach. Wszędzie latały kule.

W Miechowie Sabataja Nachumsa nagle ukazali się Kozacy – wypadli na koniach z lasu. Cały regiment z szablami i strzelbami wtargnął między demonstrantów tratując ludzi kopytami, bijąc, raniąc, tłukąc pałkami po głowach. Oczyszczono w ten sposób przestrzeń przed magistratem. W chwilę później można było dostrzec rewolucjonistów popędzanych knutami przez kozacką infanterię. Młodzi szli, potykając się jak pijani, z zakrwawionymi twarzami, w poszarpanych ubraniach. Szli noga za nogą, co chwila stając, zrezygnowani, zmęczeni, z podniesionymi rękami.

Cala Rosja się trzęsła, od jednego końca do drugiego. Egzekucje, wciąż nowe egzekucje, i matki płaczące nad dziećmi, które ofiarowały się na ołtarzu wolności…

{238}

Nowy wiatr powiał w sztetł

W mieście panoszył się tyfus i inne choroby; kobiety roniły, rodziły się dzieci – potworki, dziwne rzeczy się działy. Chawa-Ita, żona węglarza Szaloma Henecha, zapomniała nałożyć fartuch, kiedy szła o północy kupić warzywa od chłopów jadących do Łodzi; zobaczyła coś białego wynurzającego się z kościoła – i zemdlała. Małe dzieci umierały. Wigder, grabarz, wysoki, śniady mężczyzna, miał pełne ręce roboty. Rabbiego opadła melancholia: nie wiedział co robić, by położyć kres nieszczęściom: ogłosić post, przeprowadzić w wielkim Bejt Ha-Midraszu umoralniający wykład przeciwko herezji, Boże uchowaj, czy gorliwie recytować specjalne rozdziały Psalmów.

Studia w Bejt Ha-Midraszu często przerywały szczególne incydenty: nierzadko wpadała tu rozczochrana Żydówka, rzucając się jak ślepa ku świętej arce, wrzeszcząc nieludzkim głosem: pomocy, pomocy!! Lamentowała, powtarzając imię chorej osoby i imię jej matki, aż trzęsły się jej policzki; rzucała jedną czy dwie monety w stronę grupy studentów – gdy nagle odzywał się silny glos Żyda przy pulpicie prowadzącego recytację psalmu: „Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych…” [42]. Był to dobry czas dla studiujących Gemarę: ci, którzy recytowali psalmy za chorych dosłownie opływali w słodkie napoje, ciastka i śledzie, chłopcy o potarganych pejsach i cienkich szyjach.

Po sezonie ogórkowym, po Szawuot, epidemia się skończyła. W Tamuz pojawiły się owoce w occie, wczesne zielone gruszki, kwaśne jabłka, twarde śliwki, agrest bez łodyżek – dzieci nie mogły im się oprzeć i miejski cmentarz za piaszczystą równiną zebrał żniwo dyzenterii. Usługi pogrzebowe dawały niezły dochód.

Pobożni Żydzi i okutane w chustki Żydówki pytały o poradę. Chcieli zrozumieć powody tych nieszczęść, Boże uchowaj. Ludzie szeptali, ze wszystkie te tragedie pochodzą stąd, że świat staje się rozwiązły, obyczaje się rozluźniają, ludzie nie nakładają już tefilin, nie modlą się, pokazują się z dziewczętami i sziksami, Boże uchowaj… Zięciowie wymagają wsparcia, ludzie niegdyś uczeni wpadają w złe towarzystwo. Zamiast studiować w sztibł i modlić się, wałęsają się po lasach, po parkach, po ciemnych zaułkach. Nawet w szabat nie pokazują się w sztibł. Pewien gorliwy niegdyś student zaczął chodzić z dziewczyną, innego studenta jesziwy przyłapano na tyłach fabryki z pewną bezwstydną kobietą. Jeśli dziewczynę korciło, by kręcić się po ulicach w towarzystwie pewnych mało szanowanych osób, uważano ją co najmniej za bezwstydną, jeśli nie gorzej. Ortodoksyjne kobiety twierdziły, że jedynym lekarstwem na takie zachowanie jest ogolić delikwentce głowę i nałożyć welon. Jeśli chodzi o innych członków niższych warstw społecznych, pracowników rzeźni, sprzedawców ryb, dzieci golarzy, krawców i szewców, społeczeństwo nie miało na ich temat zdania. Sprzedawcy warzyw, tkacze, służące – wszyscy słuchali sędziów i pobożnych kobiet w perukach i chustkach jak purimowego rabina [69*]. Oj, oj, taka rozwiązłość w naszej sztetł! Razem kąpią się w stawie, chłopcy i dziewczyny, chodzą na łódki w samo szabatowe popołudnie, palą papierosy i śpiewają nieprzyzwoite piosenki. A chłopcy ze Zjednoczonej Młodzieży, którzy uważają, że wszystko wolno: nie dość, że chcą zrzucić z siebie swoje żydostwo, to jeszcze drażnią władze czerwonymi flagami i rewolucyjnymi pieśniami: biada, biada, jakie straszne tragedie mogą spaść na porządnych ludzi, jeśli ci smarkacze rozzłoszczą reżim!

Życie w Miechowie zmieniało się w sposób zastanawiający. Zięć rabbiego Gedalia skrócił swoją kapotę tak, że wyglądał jak szczogel [43]. Także jego broda wydawała się cieńsza i powiadano, że mówił po hebrajsku z felczerem Zanwilem, który sprzedawał znaczki z wizerunkiem doktora Herzla i zwykł mówić: „Mordercom z Białegostoku i z Kiszyniowa odpowiadam: zbudujemy własny kraj, gdzie nie dosięgną nas wasze pogromy, bo będziemy wówczas we własnym domu…”.

Każdy wiedział, że siostrzeniec Gedalii jest żołnierzem w Kraju Izraela. Zięć rabbiego nie raz pokazywał krewnym fotografie siostrzeńca w stroju arabskim, z bronią na ramieniu. Potem marzyli o szakalach na wzgórzach Galilei i o bohaterskich czynach. Chłopcy przygotowujący się do bar micwy poczytywali sobie za wielką zasługę pomagać w sprzedaży znaczków Kraju Izraela i widzieli siebie jako stróży winnic przed lisami i dzikimi Arabami.

Mówiło się, że zięć rabbiego sam przygotowuje się do podróży do „kraju nadziei”. Dowodzono, że zbierał pieniądze dla Kraju Izraela.

Dorośli Żydzi uważali, że to szaleństwo nie dotknęło nikogo poza zepsutą chasydzką młodzieżą… Któż inny mógłby się chwalić, że nauczyciele mówią o nim: choć pilny w nauce, skłania się ku herezji! To nie zgadza się z rozumem! Papierowe lub sztywno wykrochmalone kołnierzyki, mankiety, sznurowane cholewki, precz z żydowskim strojem, biada, biada, Żydzi noszą się jak chrześcijanie!

Sztibł chasydów z Góry Kalwarii ogarnął ferment. Odszczepieńcy, nie ja i nie ty, ale pewien bojący się Boga młodzieniec wyjechał do Łodzi, zrzucił sukienny kapelusz, żydowską kapotę, miękki kołnierzyk i wrócił przebrany za Niemca, w papierowym kołnierzyku, długich spodniach i krótkim żakiecie. I kto? Zięć sędziego Michała! Wolf Reichman wciąż nosi w szabat jedwabną kapotę, nowiutką, bez najmniejszego rozdarcia, taką, jaka powinna być porządna chasydzka kapota. Wprawdzie Wolf Reichman, bogaty Żyd, fabrykant na poważną skalę, zasiadający przy stole cadyka z Góry Kalwarii nosił już, jak mówiono, sztywny kołnierzyk i krawat; ale być tak bezwstydnym, by przyjść do sztibł w wigilię Szawuot w żółtych sznurowanych cholewkach,z ufryzowaną brodą jak komediant, a jeszcze mieć czelność usiąść obok Zalmana Skierniewiczera, to już trzeba być więcej niż bezwstydnym! Nawet młodzi nie mogli tolerować takiej bezczelności. Wszystko ma swoje granice. Kiedy więc wysoki jak tyczka Elia wyciągnął nitkę z nowej kapoty Wolfa, Izaak Ek, chasyd, który nierzadko bił swoich uczniów pasem od spodni, schwycił krawat Wolfa i zaczął się nim bawić, a dwóch lewicujących młodzieńców z jedwabistymi brodami schyliło się i rozwiązało cholewki Wolfa, które tak dumnie błyszczały w świetle. Bardzo wesoła była wigilia Szawuot w sztibł chasydów z Góry Kalwarii.Klaskano, kiedy fruwały po sali podarte kołnierzyki, a nawet krawaty. Cisza, cisza, szkotzim! Obraza Bożego Imienia! Straszny wstyd!

Ale, ale – kogo to nazywano „Niemcem w żółtych cholewkach”, kto wstawiał się za Wolfem Reichmanem, kto odgrażał się, że przyjdzie do sztibł na święto nadania Tory w takim samym „szlacheckim” odzieniu? Nikt, tylko ten śmiały młodzieniec, Sabataj Nachums.

To było coś naprawdę nowego, innego. Zmartwieni chasydzi uważali, że coś jest nie w porządku z Sabatajem Nachumsem. Kto wie, czy nie był on także zamieszany w tę inną sprawę… Pokusa jest wielka, Szatan zaczaja się na czyste dusze w każdym kącie…

{241}

Wigilia Paschy

Wiosenne wiatry wieją nad Polską; słońce grzeje już mocno, ziemia powoli uwalnia się spod srogich śniegów, które jeszcze, jeszcze się jej czepiają, ale już topnieją, już zmieniają się w wodę, która z hałasem spływa do rzek; rzeki nabrzmiewają i zalewają nadbrzeżne równiny; świeże marcowe wiatry przeganiają zimne wiatry północne i niweczą zimową śmiertelną biel. Najpierw spod śniegu wyłaniają się płaty czarnej ziemi, i wkrótce już pojawią się delikatne kiełki trawy, których główki będziemy całować, aby zdrowo rosły; niech puchną pączki krokusów, już niedługo będziemy mieli zielony, rozśpiewany świat. Świeży powiew ogarnia polskie wioski, ptactwo rozprawia po zagrodach składając jaja gdzie tylko można, jaja na żydowska Paschę, aby gospodynie miały ich w bród na knejdlech, kremzelech i maco brei [44]. Ciepły wiatr pomaga wyłazić z ziemi buraczanym bulwom, które chłopi z Piątku przywożą do Miechowa, żeby gospodynie miały buraki na czerwony barszcz. Przyjeżdżają wozy pełne jaj, buraków, cebuli i rzodkiewki. Po niebie pomykają pierwsze jaskółki. Niedługo pojawią się dzikie kaczki i bociany przeszywając błękit pięknym, równym ściegiem. W sadzie ślepego Szmula sadowią się słowiki – będą ćwierkać i śpiewać dniami i nocami. Ciepły wiatr znacząco uaktywnia miechowskie gospodynie, które, z głowami nakrytymi chustkami, chwytają za szczotki i miotły i czyszczą, zamiatają, odkurzają… Pochylają się nad garnkami gęsiego tłuszczu, koszerują [45] rondle barszczu, mielą, przeglądają szafki i schowki kuchenne, składają liczne zamówienia na Paschę, kupują puchary dla nowych uczestników sederowej wieczerzy [46]… Ciepły wiatr przynosi do miasta przedświątecznego ducha. Krawcy mają mnóstwo roboty, szewcy szyją i łatają buty, kapelusznicy robią nowe welwetowe i sukienne szykowne kapelusze. Z piekarni dochodzi śpiew piekarzy, którzy gniotą ciasto na macę, wałkują je i nakłuwają przed pieczeniem:

Jestem Goliat, wielki siłacz,
Cały świat przede mną drży;
Jestem ktoś, nie byle kto:
Jedna, dwie lub trzy dziesiątki par bydła
To dla mnie tak jak talerz klusek…

A Szikełe z Warszawy pozwala sobie zacząć inną pieśń, opowiadającą o nowych porządkach w chederze Kalmana Mendla – pieśń nad pieśni: Kalman Mendel, o głosie jak ryczenie lwa, poczyna sobie z chederowymi dziećmi jak generał z żołnierzami, jak Zanwil Reib ze swoimi muzykami, radośnie śpiewając o Ludu Izraela i Boskiej Obecności, gdyż jesteśmy wolni od podwójnej ciemności, od zimowego więzienia, wolni, wolni, bo oto już lato za progiem.

Domokrążca Mandelbaum jeździ ze swoimi skrzyniami wypełnionymi próbkami łódzkich tkanin aż nad Wołgę; handluje z rozmaitymi „szwiles” w długich płaszczach, z barczystymi Andriejami i Iwanami o szerokich podbródkach, a w nosie wciąż czuje zapach miechowskiej Paschy, niesiony przez rześkie, miękkie, wiosenne wiatry. Spieszy się, szybko zwija interes, aby tylko zdążyć na czas na świętą pracę przygotowań Święta Wolności. Już wcześniej wysłał z Kiszyniowa stukwartową beczkę mocnego, słodkiego besarabskiego wina, które Moszel przeleje do butelek z gumowym korkiem. Kiedy tylko w tym dalekim, obcym kraju pojawia się ciepły wiatr, Mandelbaum stara się wyprzedać towar tak szybko, jak to możliwe. Jest mniej kupców, bo zbliża się Pascha i cały świat zajmuje się już tylko tym; do domu, do domu, do żydowskiego Miechowa, znów zobaczyć Żyda Sabataja Nachumsa, odkurzyć książki, przygotować maco szmure [47], wino rodzynkowe, przekazać rabbiemu Maot Chitin [48]; domokrążca spieszy z dalekiej Rosji, aby porządnie przygotować się do Paschy…

Jest wigilia Paschy i Sabataj Nachums uporał się już prawie ze wszystkim: chamec był spalony [49], bilety na powóz zakupione, maco szmura wypieczona; sam naniósł wody na macę z pompy na rynku, sam wygniótł, rozwałkował, ponakłuwał i uformował ciasto. Wszystkie zadania związane z wypiekiem macy są święte; przygotował też wino rodzynkowe i posłodził paschalny likier. Na Paschę u Sabataja Nachumsa muszą być cztery rodzaje wina, czy to do czterech kielichów [50], czy do błogosławieństw. Pierwsze wina z Kraju Izraela pochodziły z Riszon leCijon; było to wino Karmel [51], w smukłych butelkach z nalepką przedstawiającą dwóch brodatych Żydów niosących na drągu ciężkie grona śliwkowego koloru [52] – i Sabataj Nachums był jednym z pierwszych kupców.

Sama Pascha przebiega w wygodzie i spokoju. Wypada tu wymienić niektóre ze świątecznych potraw. Choć w domu błogosławionej pamięci ojca Sabataja przestrzegało się postu dość surowo i niewiele tego dnia jadło, sam Sabataj jest bardziej tolerancyjny [53]: dzieciom, które już biegają w nowych paschalnych ubrankach, wolno spróbować zupy z naleśnikami, kluseczkami i barszczu z ziemniakami. Matka krzyczy, żeby nie poplamiły swoich nowych ubrań, tak żeby w pierwszy dzień Paschy były czyste i świeże.

Sabataj Nachums wraca z mykwy, próbuje klusek z miseczką barszczu, niewielką, bo według Prawa do wieczerzy sederowej trzeba przystąpić z apetytem. Studiuje prawo dotyczące Paschy w „Orach Chaim [54] ” śpiewając pełnym głosem specjalną paschalną melodię, którą zwykł śpiewać jego zmarły ojciec, kiedy studiował traktat Pesachim [55], tak że dusza jego ojca powinna się radować…

{244}

Szalom Henech i Kaczmarek

Mało kto z łódzkiej śmietanki towarzyskiej dorównywał Szalomowi Henechowi. Obracał się on w kręgach zamożnych chasydów, którzy chętnie by go wprowadzili w świat biznesu, ale Szalom Henech nie był tym specjalnie zainteresowany: bo czymże są bogactwa świata wobec tych, które gromadzić powinniśmy dla Przyszłego Świata? Kiedy odpowiadano mu, ze „niebiosa są niebiosami Pana, ale ziemię dał synom ludzkim” [56], co znaczy, że człowiek winien korzystać z dóbr tej ziemi, Szalom Henech zwykł mówić, że według interpretacji Chiduszei Harima [70*] ziemia jest dana ludziom po to, by mogli osiągnąć szczyty Nieba, po cóż więc gromadzić ziemskie bogactwa, kiedy tak łatwo stać się ich niewolnikiem. A on, Szalom Henech, nie chce zostać kanaanejskim [57] sługą mamony + [58] gdyż uniemożliwiłoby mu to studiowanie i nie mógłby już chwalić Boga czystym sercem. Stałby się dumny i chciwy, to znaczy przywiązałby się do przedmiotów, domów, fabryk i pieniędzy, a to jest podobne do idolatrii. Najważniejsze to zachować czystą duszę na Dni Ostatnie. Ciało jest podrzędne, bo aby służyć Bogu, nie trzeba być bogatym. Kiedy bogacz się cieszy, kiedy tańczy, to nie ze względu na samego siebie: cieszy się, że on i jego rodzina ma w bród jedzenia i picia i wiele miłych chwil; ale nie raduje się z miłości do Stworzyciela Świata. Natomiast Żyd bez bogactwa może chwalić Pana bez powodu, z prawdziwego pragnienia, z miłością i radością. Lepiej, by Szalom Henech parał się swoim brudnym rzemiosłem, dostarczając Żydom węgiel przez cały rok.

Oczywiście latem Szalom Henech zarabiał bardzo niewiele. Latem gotuje się na drewnie i nie gotuje się dużo: zupę szczawiową, młode ziemniaki, zupę z wiśni, generalnie je się nabiał, przez te trzy tygodnie [59] kto potrzebuje węgla?! Dopiero kiedy zaczynają się wiatry miesiąca elul, okiennice i wnętrza domów potrzebują naprawy, kobiety miechowskie przypominają sobie o Szalomie Henechu i Kaczmarku [60]. W okresie Wielkich Świąt, kiedy zbiera się zimowe jabłka, kiedy suszone śliwki są gotowe do sprzedaży, kiedy z chederów słychać rozpaczliwe melodie Ha-Azinu Ha-Szamajim i Koheleta [61], Szalom Henech i Kaczmarek ładują swoje worki z węglem, bo węgiel zaczyna znów być potrzebny. Chudy koń ciągnie wóz; nie jest tłustszy niż jego właściciele. Obaj mają takie same poczernione twarze i pochylone ramiona. Szalom Henech jest właścicielem przedsiębiorstwa, ale pracuje wraz z Kaczmarkiem, chrześcijaninem z Piątku, i praca idzie im bardzo szybko. Kaczmarek jest mu oddany duszą i sercem. Poszedłby za Szalomem Henechem i jego Chawą Itą w ogień. Kiedy nadchodzi zima – sezon na węgiel, dzielą się pracą. Kaczmarek poważa Szaloma Henecha, który jest [62]. Szalom Henech nabiera węgiel na łopatę, otwiera worki i ładuje go do środka. Kaczmarek dźwiga je na ramiona i zanosi do piwnic albo pomieszczeń, gdzie gospodynie chcą palić ogień. Potem Kaczmarek woła do szefa, prawie jakby mu rozkazywał: Teraz, Szlomke, mykwa! Do mykwy!

{245}

Jasno jak w Łodzi…

W tej epoce, w latach 1908-1910, Miechów był spokojnym miastem. Krosna mruczały swoją monotonną melodię. Kupcy rozwijali bele materiału, brokerzy ubijali interesy, Żydzi budowali ceglane domy, wydawali za mąż córki i żenili synów, zbierali dla nich bogate posagi, a lato spędzali w kurortach lub na letniskach w ciemnych lasach Wiśniowej Góry. W Miechowie żyło się całkiem nieźle. Ulice i alejki były oświetlone, ponieważ pewnego jasnego dnia do miasta przybyli Niemcy w zielonych uniformach; wykopali głębokie rowy, ustawili wysokie słupy, ozdobili je porcelanowymi bańkami i założyli wypolerowane złociste druty, tak że pobożni Żydzi szeptali ze zdziwieniem: „Ten, który stworzył światło ognia [63] …” i cieszyli się, że nie będzie już odtąd posępnych, marnych lamp kerozenowych, ale elektryczne latarnie, które świecą jasno jak słońce. W Miechowie będzie tak widno jak w Łodzi! Można było zobaczyć w Miechowie także „Żywe Obrazy” – wesołe obrazki pokazujące Żydów budujących kolonie w Kraju Izraela; ludzie w „Żywych Obrazach”, gdzie wstęp kosztował dziesięć kopiejek, poruszali się tak szybko, że wyglądali, jakby chodzili po rozżarzonej blasze. Drzewa, palmy, Ściana Zachodnia, grób Matki Racheli, góry i pagórki Ziemi Izraela były tak słoneczne i zielone, że budziły w dzieciach i uczniach jesziwy pragnienie podróży i zwiedzania świata.

{246}

Pierwsza Wojna Światowa

Był rok 1914! Gdzieś daleko, w Bośni – Hercegowinie było miasto zwane Sarajewo. Moszel znał ten kraj ze znaczków pocztowych, które kolekcjonował, piękne duże znaczki z górami i dolinami. Piękny kraj. Zamordowano tam jakiegoś księcia. I dlatego, pewnego gorącego dnia, jednego z Dziewięciu Dni, na rogach ulic pojawiły się niewielkie białe obwieszczenia po rosyjsku: „Niemcy wypowiedzieli nam wojnę…” Jakież podniecenie te małe, niepozorne plakaty wywołały w Miechowie! Mobilizacja! Dzieciom zabrano tatusiów, nie pozwalając im nawet ucałować mokrych od łez policzków swoich żon. Narzeczonym zabrano oblubieńców, rodzicom – synów. Mobilizacja!

Pachniało miętą, smołą, cierniami tisza be-aw [71*], cienką zupą mleczną, kwaśnymi jabłkami, niedojrzałymi śliwkami. Dzieci pałętały się po niestrzeżonych sadach pełnych zielonych owoców. Panowało ogólne rozprzężenie. Nie było już straży pożarnej, „koza” była pusta, zegar na budynku magistratu czasem chodził a czasem nie. Dzwony kościelne niechętnie się odzywały; okoliczni chłopi obawiali się przyjeżdżać do miasta ze swoimi wozami wyładowanymi marchwią, kapustą, kalarepą, osełkami masła, prosiakami i tłustym ptactwem. Wkrótce sklepy były puste – nie było nic do sprzedania… Mobilizacja! Świat ogarnęła wojna.

Pachniało ściętym zbożem, piaskiem, ciszą przed oberwaniem chmury, gorącym oddechem kogoś poważnie chorego – przez miasto przemknął na rowerze przystojny młody Niemiec w szarozielonym mundurze; na plecach miał karabin i błyszczący, ostry bagnet. Za nim pojawiło się dziesięciu innych Niemców z karabinami, wszyscy uśmiechnięci, jednakowo ubrani, jednakowo przystojni. Aż miło było na nich patrzeć. Zsiedli z rowerów przy magistracie, wydawali się być dobrymi Niemcami. Młynarz Abełe żartował: „wysocy Niemcy z długimi biczami [64] ”. Moszel przypomina sobie Niemców z bajek braci Grimm, Niemców Friedricha Haufa, autora takich miłych powiastek dla dzieci, Niemców z Bad Kissingen, gdzie jego rodzice jeździli co roku i skąd przysyłali takie ładne kolorowe pocztówki z fontannami, rzeźbami pięknych nagich ludzi i ogrodami różanymi. Niemców z kurortów nadmorskich, skąd przywozi się w upominku noże ozdobione macicą perłową, portmonetki ze zmyślnymi kluczykami, tuby z dużymi kamyczkami, które – jeśli przez nie spojrzeć – dają przepiękne widoki [65]… Zieloni Niemcy z niemądrymi uśmiechami: ja, ja, jawohl, mein Herr, mein Bursch… Duży Elia podśpiewywał: „głupi jeke, głupi jeke [66]…” Tamci, wciąż stojąc przy ratuszu, uśmiechają się: „Mówisz po niemiecku, mein Bursch?” Zieloni młodzi Niemcy, aż miło popatrzeć. Przyjechali prosto z Niemiec, tak żeby miechowskie dzieci zobaczyły ich błyszczące karabiny, szarozielone mundury, pikelhauby…

Któż potrafi się lepiej dogadać z Niemcami niż Sabataj Mandelbaum, który jest przedstawicielem firmy Kreitke i Spółka z Cottbus. To pewnie ci sami Niemcy, prezesi firm, w swoich okrągłych, solidnych kapeluszach, którzy zawsze grzecznie mówią: „Gruss Gott, Herr Mandelbaum”. Zawsze częstują piwem i serem, bo wiedzą, że nie je kiełbasy ze względu na „religię”. Moszel wie, że niemieckie miasta są czyste i schludne i że w Cottbus możesz się położyć pośrodku ulicy w świątecznym ubraniu i się nie pobrudzisz… A teraz są tutaj, przyjechali, aby wprowadzić kulturę na miejsce rosyjskiego barbarzyństwa. Dobrzy, zieloni Niemcy śmieją się i płacą za wszystko: „Jawohl, mein Herr, was kost [72*]?” Moszel przyjmuje, że każdy Niemiec zna przynajmniej duże fragmenty z Goethego i Schillera, że każdy jest biegły w filozofii Kanta… Dobrzy Niemcy przyszli tu, by studiować geografię Polski.

Kozacy, którzy nagle wypadli z lasów, przegonili Niemców gdzieś dalej… Szkoda, tacy mili, uśmiechnięci ludzie…

Był to koniec lata 1914 roku. Miesiąc aw przyniósł wiele ciepłych letnich dni, aż przyszedł przepełniony strachem elul; elul z trąbieniem w szofar, elul ze swoimi zimnymi, mglistymi porankami, z pustymi polami, elul – czas pokuty [67]. Kiedy nad Miechowem zapadała noc, dawały się słyszeć dalekie kanonady artylerii. Przez osiem dni i osiem nocy przez miasto przemaszerował milion sybiraków Mikołaja Mikołajewicza – Turkmenów, Gruzinów, Kałmuków i Kazachów z Niżnego Nowogrodu, Tambowa i Archangielska, po szesnastu w każdym rzędzie, pluton za plutonem. I kanonady, kanonady…

Niewielu powróciło z tej milionowej armii. Wracali z Prus Wschodnich głodni i zmęczeni, w onucach zamiast butów. W Miechowie miało miejsce starcie z powracającymi Niemcami, które skończyło się walką na bagnety. Niemcy wyszli z niej zwycięsko i popędzili Rosjan aż do Puszczy Białowieskiej. Miechów stał się częścią strefy okupowanej.

Tych dobrych, zielonych Niemców z Cottbus, którzy znali na pamięć urywki z Goethego, już nie było. Ci, którzy przyszli, byli inni; to byli niemieccy wojownicy w charakterystycznych hełmach. To byli poważni, ponurzy Saksończycy, niegrzeczni, gruboskórni berlińczycy ze swoim Kreutzdonnerwetter. „Wir sind ja im Krieg, kreutzaperlot!”

Moszel zetknął się z ich opryskliwością, kiedy swoją szkolną niemczyzną usiłował dogadać się z pewnym brodatym Bawarczykiem i zdał sobie sprawę, że książki, których ten używa do palenia w piecu, to jego, Moszela, ulubione historie. Bolało go, że za pomocą podróżniczych powieści Hedina ktoś ogrzewa jego zarekwirowany dom. Karl Plenchka, kapral z Prus Wschodnich, rozbijając pozostałości księgarni Sabataja Mandelbauma, klął: „Zostaw to, ty brudny [68] żydowski Polaku!”

W tym momencie Moszele spostrzegł, że gotyckie litery w niemieckich książkach wyglądają właściwie jak maszerujący żołnierze w ostro zakończonych pikelhaubach, z oszczepami i z agresywnie zaostrzonymi, nieprzyjaznymi podbródkami…

Zieloni, dobrzy Niemcy stali się ponurymi, groźnymi, wyniosłym junkrami z ostrymi bagnetami, którzy upijali się i opychali w kantynach, konfiskowali ludzki dobytek, rozstawiali patrole po wszystkich drogach grozili szmuglerom („Polacy powinni jeść mniej, gdyż ojczyzna potrzebuje żywności”) i wywozili ludzi na roboty. Tak piękny, jasny świat Moszela stał się światem szmuglu i wspartego karabinem złodziejstwa, światem niekończących się tygodni oczekiwania na zmianę…

Dla Miechowa rozpoczęła się nowa era. W czasie okupacji w latach 1915-1918 wyrosła nowa generacja.

{249}

Polska jest wolna

Jest listopad 1918 roku. Koniec wojny w miasteczku Miechów.

Za oknem jest późna jesień, deszcz ze śniegiem. W bibliotece publicznej wrze jak w ulu. Ludzie wchodzą i wychodzą, wnoszą błoto do szerokiej, lecz nie za dużej sali, gdzie z powodu dymu już za progiem nic nie widać – zupełnie, jakby się szło wąską, zamgloną londyńską ulicą. Jeśli widać cokolwiek, to są to ustawione po obu stronach, z przejściem pośrodku, ciężkie krawieckie stoły z długimi ławami. Przy ścianie wschodniej jest regał z książkami i niskie biurko bibliotekarza, który, zerkając zza okularów, podaje czytelnikom numery katalogów. Każdy wolny kawałek ściany zajmują portrety wielkich ludzi – pisarzy i działaczy partyjnych, którzy byliby zadowoleni widząc tę otwarcie działającą bibliotekę: Karol Marks z Uszyszkinem, Katiski z Achadem Ha-Amem, Borochow z Grosserem, Hirsch Lekert z doktorem Herzlem. Są też slogany: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” „Niech żyje program bazylejski”,, „Religia to opium dla ludu” – a obok wizerunek ortodoksyjnej Żydówki błogosławiącej świece…

Ludzie dyskutują, debatują, rzucają trudne, obce słowa, dzielą się skomplikowanymi pomysłami i teoriami. „Dialektyka władzy światowej”, „Jutro socjalistycznej rewolucji”, „Proces stychiczny [69], „Samokształcenie” „Reformista à rebours”, „ekonomiczne podwaliny pod ruch rewolucyjny”, „Ziemia Izraela”, „terytorium”, „służby międzynarodowe”…

Nie bez powodu. Analizuje się tu wygłoszony poprzedniego dnia przez bundowskiego mówcę wykład, który wywołał ostrą dyskusję ze stronnikiem Poalej Syjon [73*]. Bundowiec miał czelność twierdzić, że doskonale może żyć jak dotąd – bez narodowego państwa. Dzisiejsi ludzie – niewolnicze dusze! – A ty za to będziesz mieszkał w dzikim kraju, walcząc z krwiożerczymi Arabami! – A ty na zawsze pozostaniesz w obcym kraju! – Jakim obcym, jakim obcym?! To tutaj trzeba walczyć o swoje prawa!

Krzyczą aż do ochrypnięcia, mówią wszyscy naraz, nikt nie chce ustąpić ani na jotę. Słuchają tylko półuchem, tylko po to, żeby natychmiast zbić przywodzone przez oponenta argumenty i cytowane przez niego mądrości.

Rozpoczęta w czytelni dyskusja kończy się na ulicy, bo bibliotekarz wyłączył światło. Dyskutują bez końca, bez nadziei przekonania oponenta, raczej dla zabicia czasu. Bo miechowska młodzież ma teraz mnóstwo czasu. Nie mają czym się zająć. Przeżyli wojnę, aż do listopada 1918. Okres niemieckiej okupacji nauczył ich, że nie są nikomu do niczego potrzebni, mogą najwyżej być mięsem armatnim. Hindenburg był lubiany przez swoich „ukochanych Żydów”, mimo, że nakazał zabierać chleb, mięso, mleko, ziemniaki, owoce, masło, warzywa („Niech się tym napchają, ci parszywi Polacy” – grzmiał komendant przedstawicielstwa komitetu mieszkańców, kiedy zorientowano się, że epidemia tyfusu rozprzestrzenia się z powodu głodu); uważano, że okupanci dobrze traktują tereny okupowane, chociaż możliwości poruszania się były znacznie ograniczone przez przeróżne zakazy, zarządzenia, przepustki; chociaż zamykano ludzi w więzieniach, wysyłano na przymusowe roboty, do kopalni i fabryk amunicji w Zagłębiu Ruhry i na Górnym Śląsku – jednak wielu ludziom udało się uniknąć zatrzymania. Któż nie szmuglował jedwabiu, lnu, nici, mięsa, cukru czy ryżu? Kto nie handlował dolarami i frankami szwajcarskimi, kto nie przemycał na różne sposoby mydła, wódki, złota itd.? Teraz zostali z pustymi rękami, marząc o światowej rewolucji, nowych czasach, snując księżycowe teorie. W Miechowie wielu młodych ludzi dorosło bez wyuczonego zawodu, napełniając głowy modernistycznymi ideami, ideałami, teoriami, projektami i planami. Czuli, ze jest im ciasno. Marzyli o dalekich podróżach. Z zazdrością spoglądali na zagraniczne pocztówki z pozdrowieniami z krajów o innej kulturze i klimacie, gdzie życie jest inne, może lepsze, nie tak monotonne; życie dla jakiegoś celu, życie po coś. W innym kraju, w innym sąsiedztwie, staliby się innymi ludźmi. Pracowaliby, zarabiali na chleb, byli produktywni. Gdzieś, gdzieś daleko. Tutaj nic nie można zrobić, ale tam, po drugiej stronie granicy – aby tylko wyjechać, już by się dało oddychać, można by było coś wreszcie zrobić, dla siebie i dla innych.

Na razie, tutaj w Miechowie, ludzie są znużeni bezczynnością, na razie tylko gadają, gadają, gadają. Na razie tylko tworzą dziwaczne teorie, pożerają książki, oglądają kolorowe mapy. Na razie kłócą się z tymi, którzy nie zgadzają się z ich wersją prawdy…

Prawdą okazała się wiadomość, że w Niemczech ludność jest wdzięczna Kaiserowi i że rządzi on przy pomocy rewolucyjnego „Związku Spartakusa” (Keiser nie mógłrządzić przy pomocy „Związku Spartakusa”; „Związek Spartakusa” był organizacją stworzoną przez niemieckich komunistów głównie pochodzenia żydowskiego –przypis mój Z.G.) Tutaj w Miechowie żandarmi są łagodniejsi niż Wilhelm-Wanses (Szaleńcy Wilhelma – przypis mój Z.G.). Prawie nigdy nie rewidują na rogatkach miasta. Na ulicach pełno „dodatków specjalnych” gorączkowo rozprowadzanych przez łódzkich gazeciarzy. Wojna się skończyła. Szczęście opanowało wszystkie serca. Nie będzie już ucisku. Świat jest otwarty, wolny, wolny. Teraz spełnia się wszystkie życzenia. Nie będzie już rekwizycji ani kartek żywnościowych. Świat będzie słoneczny i błękitny. Jeśli tylko chcesz, możesz wyjechać do Ameryki. Jeśli chcesz, możesz jechać do Kraju Izraela, jest zgoda lorda Balfoura. Nowy świat, dobry świat.

Ale co to? W tym tak długo oczekiwanym momencie ani Żydzi, ani szlachta nie wydają się opanowani radością. Wojna światowa kosztowała życie dziesięciu milionów ludzi.

Ludność nie świętuje, nie cieszy się. Wszędzie pełno mężczyzn w cywilnych ubraniach i wojskowych płaszczach z karabinami na plecach. Wydają się znajomi. Janek, syn Kaczmarka, chłop z Prowyzora, Władek, syn rzeźnika [71], ospowaty gimnazjalista, Broniecki, najlepszy przyjaciel Sabataja Nachumsa. Kiedy trzeba było coś załatwić w magistracie, zawsze szło się do Bronieckiego… A teraz wygania ludzi z ulic: Zarządzenie! Zarządzenie! Rozejść się! Idźcie do domu!

Ej, cóż to znowu? Znów nie jesteśmy wolni? Znów się nam czegoś zabrania!

Polski sen się spełnił, marzenie pokoleń. Polska jest wolna. Ale skąd się wzięli ci ludzie w rogatywkach, z orzełkami wyglądającymi jak kury, źli, wygrażający, zrywający Niemcom epolety, bijący Żydów? Broniecki mówi dziwnym językiem: „trochę za dużo Żydów w Polsce, za dużo Żydów na naszej ziemi… Cały biznes, wszyscy lekarze, wszyscy kupcy – Żydzi… Polska ma za dużo brudnych Żydów, za dużo…

Moszel rozmyśla i pyta ojca: czy teraz, kiedy naród jest wolny, nie powinniśmy się uściskać i ucałować ich z radości? Sabataj Nachums odpowiada: – Obawiam się, że nie zaproszono nas na to wesele…

Sabataj Nachums miał rację. Nie nastąpił żaden nowy świat. Atmosfera była zatruta jadowitą nienawiścią. Językiem nienawiści mówili ci uwolnieni, ci w wojskowych płaszczach, z kolorowymi wstążkami, z patriotycznymi emblematami, nieustannie powtarzający tę samą śpiewkę: „Boże, czemu tak doświadczasz Polskę przez tyle pokoleń?” i: „Żydzi, zdejmujcie czapki!”. Złośliwe wyzwiska gonią Żyda spieszącego do domu z workiem kartofli dla swoich głodnych dzieci.

Żydowska czapka już leży na bruku, deptana przez zdziczałych patriotów. Pośród rozbestwionego tłumu widać gołą głowę Żyda. Nieszczęśnik czuje się, jakby był nagi i wystawiony na pastwę rozzłoszczonych, kąsających wilków. Zimno mu w głowę, listopadowe powietrze jest lodowate, i słyszy drwiące glosy: „Śpiewaj, śpiewaj, parszywy Żydzie, Boże coś Polskę…! I przerażony mężczyzna zaciskający w słabych dłoniach worek ziemniaków zalewa się krwią płynącą z nosa i z ust… Zapomniana krew Żyda na część odzyskania niepodległości przez Polskę.

Polska jest wolna. Nocami słychać na pustych ulicach strzały. Władki, Janki i Jędrzeje bawią się narzędziami mordu jak dzieci zabawkami, dokładnie tak, strzelają dla przyjemności…

Polska jest wolna, lecz zamiast odbudowywać zniszczony kraj, rozmaici Bronieccy i Barliccy szyją nowiutkie mundury i żądają: Dajcie nam bawić się w wojnę, pozwólcie nam postrzelać…

Wolna Polska szybko znalazła nowy obiekt nienawiści. Ten kraj przechodził właśnie straszliwą operację, ogromny kraj, skrwawiony i jątrzący. Księża dawali swoje pasterskie błogosławieństwa, generałowie wygłaszali patriotyczne odczyty, bogate państwa wyprzedawały resztki broni, nowy żołnierz z krwawymi ranami został rzucony w ten wielki kraj i chciał zerwać bandaże.

Jeszcze raz zadudniły na bruku żołnierskie buty. Znów powoływano rekrutów, chłopi znów musieli zostawić swoje gospodarstwa. Pola zarosły chwastami, nie posadzono ziemniaków na czas, chleba musiało starczyć do wiosny. Znów pociągi zapełniły się żołnierzami jadącymi na front i rannymi wracającymi z frontu. Znów cywilom narzucono reżim przepustek, znów żandarmi z zakręconymi wąsami legitymowali ludzi, znów ich spisywano, jak rakarz spisuje podejrzane psy. Znów pojawiły się podejrzenia o szpiegostwo. Gdzieś tam powieszono człowieka za to, że się przeżegnał. Znów salwy armatnie, dziki jazgot strzałów, odgłos karabinów maszynowych rozlegający się nocami. Znów młodzi ludzie się ukrywali, a informatorzy ich wydawali. Znów kwitł szmugiel…


« Previous Page Table of Contents Next Page »



  1. Simchat Bejt Ha-Szoewa – dosł. Radość czerpania wody – uroczystość w noc Sukot przypominająca radość towarzyszącą ceremonii czerpania wody w Świątyni. Dla pełnego opisu ceremonii w czasach Świątyni – por. Miszna Suka, rozdział 5. Return
  2. posąg Jezusa. Return
  3. ósmy dzień Sukot, pełne święto, po którym następuje Simchat Tora. Return
  4. ta część paragrafu jest transliteracją z rosyjskiego. Return
  5. nawiązanie do Przyszłego Świata. Return
  6. Psalm 1,1 Return
  7. tłumacz angielski nie jest pewien znaczenia tego słowa. Return
  8. knejdlech to okrągłe kluski z niekwaszonej (macowej) maki, kremzelech – naleśniki, a maco brei to maca smażona z jajkami Return
  9. oczyszczają, tzn. czynią koszernymi; wszystkie utensylia używane w ciągu roku muszą być oczyszczone na Paschę. Odbywa się to poprzez gotowanie wody w naczyniu, polewanie naczynia wrzątkiem, prażenie go w ogniu – zależnie od sytuacji. Return
  10. prawdopodobnie odnosi się to do dzieci dochodzących do wieku stosownego do picia wina w czasie wieczerzy sederowej. Return
  11. maco szmura (dosłownie: strzeżona maca) to maca przygotowana ze szczególną uwagą, używana przy Sederze, a częściowo i przez całą Paschę. Return
  12. Maot Chitin (dosłownie: pieniądze za pszenicę, tzn. za macę) to jałmużna dla biednych umożliwiająca im przygotowanie Paschy. Return
  13. uroczyste palenie chamecu (kwaszonego chleba) odbywa się rankiem w wigilię Paschy. Return
  14. przy wieczerzy sederowej wypija się cztery kielichy wina. Return
  15. Towarzystwo Winne Karmel z ośrodkiem w Riszon leCijon, powstało w latach 80. XIX wieku i wciąż istnieje. Return
  16. na pamiątkę winogron przyniesionych przez szpiegów na drągu w Księdze Liczb. Return
  17. zwyczajowo w wigilię Paschy nie je się macy, żeby jeść ją z tym większym apetytem w Seder. Podobnie nie je się tego dnia mięsa. Return
  18. jeden z czterech rozdziałów kodeksu Prawa Żydowskiego (Szulchan Aruch) dotyczący m.in. świąt. Return
  19. rozdział Talmudu dotyczący praw Paschy. Return
  20. cytat z psalmu 115 będącego częścią nabożeństwa Hallel. Return
  21. 25 rozdział Księgi Kapłańskiej opisuje kanaanejskiego slugę, którego żydowski pan posiada na własność. Return
  22. w jidysz: „gelt-schmelt”; „gelt” oznacza pieniądze Return
  23. trzy tygodnie postu miedzy 17 tamuz i tisza be-aw (okres ten mieści się między wczesnym czerwcem a połową sierpnia) to czas żałoby z powodu zburzenia Świątyni i nieszczęść, jakie odtąd trapią Żydów. W końcowej części tego okresu, od 1aw do tisza be-aw (9 aw) nie wolno, poza szabatem, pić wina. Czas ten określa się jako Dziewięć Dni. Return
  24. Elul przypada po aw (sierpień – wrzesień). To niejasne zdanie ma chyba znaczyć, że z nadejściem jesieni gospodynie naprawiają zaniedbane latem domy i okiennice, by zabezpieczyć się przed zimnem i przeciągami. Return
  25. Ha-Azinu Ha-Szamajim to część Tory o Ha-Azinu, składająca się z poetyckich pieśni recytowanych pod koniec życia Mojżesza. Ta część Tory czytana jest albo w szabat poprzedzający albo następujący po Jom Kipur. Kohelet to Księga Eklezjastesa, czytana w Sukot. Oba teksty studiuje się w chederach przez parę tygodni przed Wielkimi Świętami. Return
  26. tłumacz angielski nie jest pewien znaczenia tego zwrotu. Return
  27. błogosławieństwo odprawiane nad płomieniem po szabacie jako część nabożeństwa Hawdali. Return
  28. w jidysz Niemcy to „Deitschen”, a bicze to „beitschen”, tak że powiedzonko się rymuje. Return
  29. prawdopodobnie chodzi o kalejdoskop. Return
  30. „jeke” to w jidysz Niemiec, pierwotnie Żyd niemiecki, tutaj widocznie oznacza Niemców w ogóle. Return
  31. w miesiącu elul, poprzedzającym Rosz Haszana, każdego dnia dmie się w szofar. Elul jest miesiącem pokuty, po którym następują Wielkie Święta. Return
  32. w oryginale: „dreckiger”, co ma konotacje skatologiczne. Return
  33. proces stychiczny to proces naturalny albo dynamiczny. Przeszukując sieć pod kątem słowa „stychiczny” można się przekonać, że używa się go prawie wyłącznie w kontekście teorii syjonistycznej, np.: http://www.angelfire.com/il2/borochov/eretz.html. Return
  34. Mecica to jeden z elementów ceremonii obrzezania, kiedy mohel wysysa ranę ustami. Obecnie ze względu na higienę używa się rurki, niemniej nadal uważa się mecicę za integralny element ceremonii. Chalica to ceremonia, do której dochodzi, kiedy owdowiała kobieta odmawia poślubienia brata swego zmarłego męża, jak nakazuje prawo (lewirat). Chalica odbywa się w sposób następujący: wdowa zdejmuje swemu szwagrowi sandał i spluwa przed nim, po czym wolno jej wyjść za kogo innego. Czwororożne okrycie oznacza tałes – czworokątny płat materiału zakończony frędzlami i noszony pod ubraniem dla spełnienia przykazania noszenia pod ubraniem frędzli. Return
  35. chodzi o rzeźnika niekoszernego. Return




 69* „rabin” (nauczyciel) powoływany w święto Purim spośród studentów, mający za zadanie naśladować mistrza; zwyczaj o charakterze karnawałowym (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 70* pseudonim Rima (założyciela dynastii cadyków z Góry Kalwarii Izaaka Meira Altera) pochodzący od tytułu jednego z jego dzieł (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 71* w dawnych czasach starym obyczajem dzieci wrzucały dorosłym w brody kłujące rośliny (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 72* niezbyt poprawna niemczyzna – podaję za tłumaczem angielskim (przyp. tłumacza – Z.G.) Return
 73* Poalej Syjon (hebr. „robotnicy Syjonu”) – ruch robotniczy łączący w swej ideologii hasła syjonistyczne i socjalistyczne (przyp. tłumacza – Z.G.) Return


This material is made available by JewishGen, Inc. and the Yizkor Book Project for the purpose of
fulfilling our mission of disseminating information about the Holocaust and destroyed Jewish communities.
This material may not be copied, sold or bartered without JewishGen, Inc.'s permission. Rights may be reserved by the copyright holder.


JewishGen, Inc. makes no representations regarding the accuracy of the translation. The reader may wish to refer to the original material for verification.
JewishGen is not responsible for inaccuracies or omissions in the original work and cannot rewrite or edit the text to correct inaccuracies and/or omissions.
Our mission is to produce a translation of the original work and we cannot verify the accuracy of statements or alter facts cited.

  Zgierz, Poland     Yizkor Book Project     JewishGen Home Page


Yizkor Book Director, Lance Ackerfeld
This web page created by Osnat Ramaty

Copyright © 1999-2024 by JewishGen, Inc.
Updated 24 Mar 2007 by MGH